Dał nam przykład "Avatar" jak aktorów szkolić mamy. Po premierze filmu Camerona rozgorzały dyskusje o przyszłości sztuki aktorskiej. Bo i po co nam właściwie aktor - wiecznie marudny, narzekający na warunki finansowe - skoro możemy mieć jego idealnego, cyfrowego awatara? Ot, choćby takiego Humphreya Bogarta, którego wirtualna wersja może z powodzeniem grać w najnowszym filmie z, dajmy na to, Scarlett Johansson u boku. Przeszczepiający rysy, głos i zachowanie prawdziwych aktorów na komputerowo wykreowane postacie James Cameron nie tylko popchnął współczesne kino na zupełnie nową ścieżkę, ale i dotknął sprawy dla twórcy fundamentalnej. Nieśmiertelności. Bo aktor cyfrowy nie zginie nigdy. Nawet jako staruszek wciąż może odgrywać role młodych gniewnych.
I o tym opowiada czerpiący z słynnej powieści Stanisława Lema "Kongres" w reżyserii Ariego Folmana. Mamy zatem pomieszkującą w sąsiedztwie wielkiego lotniska aktorkę Robin Wright, graną w filmie przez… Robin Wright. Jej rzutki agent ma propozycję nie do odrzucenia; Wright da się komputerowo zeskanować, a jej wirtualny awatar będzie występował w filmach przez wiele lat, zarabiając niewirtualne pieniądze. Po długich namowach aktorka zgadza się na tę propozycję. 20 lat później Wright jest jedną z gwiazd wielkiego, międzynarodowego kongresu. Ale rzeczywistość jest już inna - teraz celebryci są dostępni dla przeciętnego widza na wyciągnięcie ręki. Można nabyć ich zapach, a nawet… posmakować. To rodzaj paranarkotycznego ogłupienia, serwowanego przez działające na usługach rządu korporacje, które mają odwrócić uwagę ludzi od autentycznych, globalnych problemów. Zupełnie jak u Lema, gdzie niejaki Tichy…
"Kongres" to rzadki przykład kina mądrego i efektownego.
"Kongres" to rzadki przykład kina mądrego i efektownego. Ogląda się dzieło Folmana rewelacyjnie - pierwsza, aktorska część filmu to mieniące się feerią barw i fantastycznie sfotografowane science-fiction, drugą zaś nakręcono w formacie psychodelicznej animacji. 42-letnia powieść Lema została przełożona na ekran z szacunkiem dla oryginału i silnym nawiązaniem do współczesności.
Ten "Kongres" to przede wszystkim rzecz o przyszłości kina, głos w sprawie postępującej komputeryzacji X Muzy, odwołujący się zarazem do jej historii. Pyszny jest choćby jeden z dialogów, w którym brzuchaty agent zarzuca Robin Wright, że ta nie zagrała żadnej poważnej roli od 15 lat. Przypadek? Nie sądzę. Proszę tylko zajrzeć do filmografii tej znakomitej aktorki (jej rola w "Kongresie" tylko potwierdza klasę Wright) i przekonać się, że faktycznie ostatnia dekada z okładem była dla niej mocno chuda.
Lem kochał kino - ale nie to, kręcone na podstawie jego powieści. O ile "Przekładaniec" Wajdy przyjął z umiarkowanym entuzjazmem, o tyle (podobno) na planie "Solaris" pisarz ganiał za reżyserem Andriejem Tarkowskim i wymyślał mu od "duraków". Nigdy nie dowiemy się, co sądziłby o "Kongresie", ale jego czytelnicy wyjdą z filmu Ariego Folmana zachwyceni.
Kongres
USA, SF/animacja, 2013
reż. Ari Folman
występują: Robin Wright, Harvey Keitel
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?