Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wysoka kara dla firmy, która zatruła Wartę

Marta Danielewicz
Wysoka kara dla firmy, która zatruła Wartę
Wysoka kara dla firmy, która zatruła Wartę Piotr Jasiczek
Dowiedzieliśmy się, jak do tej pory wyglądało działanie służb w sprawie zatrucia Warty i jaka substancja ją zatruła. To transflutryna. Dowody wskazują na konkretną firmę. Oprócz gigantycznej kary czeka ją też odpowiedzialność karna.

Aktualizacja - 7 grudnia, godz. 10:
Instytut Weterynarii w Puławach w piątek wysłał do powiatowego lekarza weterynarii, Ireneusza Sobiaka, wyniki analiz śniętych ryb. Wykryto w nich substancję toksyczną, która zatruła rzekę. - To transflutryna, środek insektobójczy, stosowany przeciw muchom, karaczanom i komarom - tłumaczy Ireneusz Sobiak. - W dwóch próbach mięśni ryb, badania wykazały jego obecność. Dawka była potężna. 07 mikrogramów jest w stanie zabić rybę. Te wyniki były przekroczone o 138 i 118 razy - dodaje powiatowy lekarz weterynarii.


Największa afera ekologiczna ostatnich kilkudziesięciu lat jest już bliska rozwiązania. Chodzi o zatrucie rzeki Warty, której ekosystem został zniszczony. Szacuje się, że w wyniku zatrucia mogło paść nawet dziesięć ton ryb. Jak wynika z informacji „Głosu Wielkopolskiego”, potwierdzonych w kilku źródłach, podejrzana firma została już ustalona. Oprócz gigantycznej, jak na polskie warunki, kary finansowej grozi jej również odpowiedzialność karna. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że znana jest również substancja, którą zatruto rzekę.

Do skażenia Warty w Poznaniu doszło 23 października. Padały też inne zwierzęta, które żywiły się śniętymi rybami. - Wyłowiliśmy około 10 procent tego, co zostało zatrute. Padły też gatunki zagrożone i chronione. Odbudowa ekosystemu zajmie kilkanaście lat i będzie naprawdę słono kosztować - mówi Sebastian Staśkiewicz z Fundacji Ratuj Ryby.

Działanie systemowe
„Głos Wielkopolski” dowiedział się, jak wyglądały do tej pory działania służb w sprawie zatrucia Warty. Metodą prób i błędów inspektorzy zajmujący się sprawą oraz policja wytypowali konkretny podmiot, który może odpowiadać za zanieczyszczenie rzeki odpadami toksycznymi. Z ustaleń służb wynika, że to wielkie zatrucie nie było prawdopodobnie przypadkiem. - To było działanie systemowe - mówią nam osoby znające szczegóły tej sprawy.

Jak tłumaczy Hanna Kończal, zastępca Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, mogło dojść do dwóch rodzajów zanieczyszczeń rzeki. Pierwszy - poprzez wprowadzenie kanalizacji do Warty, ale ten przypadek badania wykazałyby dość łatwo. Drugi - celowe spuszczenie odpadów niebezpiecznych w dużych ilościach, które spowodowało masowe śnięcie ryb.

I właśnie z tym drugim rodzajem zanieczyszczenia, a nie zwyczajnym odprowadzeniem ścieków bytowych, zdaniem WIOŚ mamy do czynienia. - Tutaj doszło do czegoś gorszego. Woda została zatruta płynnymi odpadami niebezpiecznymi. To było celowe działanie, gdyż odpady powinno się utylizować, a nie pozbywać, wylewając je do wody. Odpady czy to płynne, czy stałe unieszkodliwia się w odpowiednich instalacjach, utylizuje się. Tu mieliśmy do czynienia na pewno z odpadami płynnymi o pewnej charakterystyce - dodaje zastępca inspektora WIOŚ.

Co zabiło ryby?
W wyniku kontroli i badań inspektorzy ustalili, że była to jedna lub kilka substancji, które są truciznami i działają zabójczo na ryby, przy czym nie muszą działać na inne stworzenia. To jedna ich cecha. Drugą jest to, że te substancje bardzo szybko rozkładają się w wodzie. - Czyli jeśli zrzut był w nocy, a my pobieraliśmy próbki rano, kiedy wystąpiło śnięcie, po kilku godzinach, to już w tych próbkach nie oznaczyliśmy niczego - tłumaczy H. Kończal.

W takiej sytuacji wykrycie sprawcy i danej substancji wydaje się praktycznie niemożliwe. Dlatego też inspektorzy WIOŚ wraz z policją podjęli nietypowe działania, by rozwiązać sprawę zatrucia Warty. Jak się okazało - skuteczne. - Po pobraniu próbek z różnych wylotów i rzeki, które nic nie wykazały, sprawdziliśmy, czy tego dnia nie było czasem dowozu i wylania czegoś pod osłoną nocy do rzeki. Tu jednak też nic nie wykryliśmy. Wiedzieliśmy, że to na pewno odpady, a nie ścieki, bo w przeciwnym wypadku próbki by wykazały jakieś substancje. Zaczęliśmy analizować mapę podmiotów, które w pobliżu prowadzą działalność i w procesie produkcji wykorzystują substancje chemiczne lub je wytwarzają. Wytypowaliśmy kilka firm.

- Jedne miały pozwolenie wodnoprawne na odprowadzanie ścieków do Warty. Tymi samymi wylotami mogły więc pozbyć się odpadów. Inne, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, takiego pozwolenia nie miały. Nie wykluczyliśmy jednak, że takie połączenia mogły mieć nielegalnie - tłumaczy Hanna Kończal.

Po nitce do kłębka
Pierwszą więc rzeczą, której inspektorzy szukali podczas kontroli w podejrzanych zakładach, była kanalizacja. - Gdy znaleźliśmy wyloty, trzeba było zrobić próbki. Do akcji zaangażowaliśmy nurka, bo nie wiedzieliśmy, czy wylot będzie nad wodą, czy pod. Tego, że kanały prowadzą do Warty, byliśmy stuprocentowo pewni. Okazało się, że wylot jest nad rzeką. Dodatkowo nurek pobrał próbki innych organizmów wodnych, by zobaczyć, czy nie ucierpiały w wyniku skażenia. Okazało się, że substancja działała tylko na ryby - dodaje zastępca WIOŚ.

W każdym z kontrolowanych zakładów inspektorzy musieli przejrzeć karty charakterystyki substancji, którymi te firmy obracają. W jednym zakładzie było ich ponad 1200, w innych 400 czy 600. Na tej podstawie inspektorzy wybrali ponad 30 substancji, które cechują się szybkim rozkładem i działaniem na ryby. Dodatkowo zabezpieczyli zbiorniki, pojemniki, magazyny, a także pobrali próby. Sama rzeka była przez inspektorów badana dwukrotnie. W dniu skażenia, 23 października oraz dzień później w okolicach Obornik, gdy śnięte ryby tam się znalazły. Pobrane próbki zostały przesłane do specjalnych laboratoriów. - Nie mamy takich wzorców na trucizny w naszym laboratorium, ponieważ na co dzień się z nimi nie spotykamy. Musieliśmy posiłkować się badaniami w innych miejscach, które w takich analizach się specjalizują. Niewiele jest takich laboratoriów w Polsce - dodaje Kończal.

Dowody są mocne
Inspektorzy WIOŚ, jak i policja zawęzili obszar swoich zainteresowań do jednej firmy. Dlaczego? Służby przekonują, że mają mocne dowody.

- Te dowody to między innymi nielegalny kanał połączony z Wartą, występowanie charakterystycznych substancji, które mogły zatruć Wartę, brak współpracy, a także szereg błędów, których doszukali się pracownicy WIOŚ podczas kontroli. Jesteśmy wciąż na etapie sporządzania protokołów. Musimy z tym zdążyć do 11 grudnia - opowiada Kończal.

Taki protokół zostanie przedstawiony podejrzewanemu podmiotowi. Ten może protokół po prostu podpisać, oddać go z uwagami lub odwołać się od niego. Ma na to do siedmiu dni. Gdy takie odwołanie trafi do WIOŚ, inspektorzy mają miesiąc, by na nie odpowiedzieć. - Wtedy protokół i nasza odpowiedź stanowią całość materiału w postępowaniu administracyjnym. To nie zakończy się jednak mandatem. Mówimy tu o popełnieniu przestępstwa na środowisku. Było to celowe działanie, wskutek którego wylano ogromną ilość toksycznej substancji do rzeki, w wyniku czego posnęło wiele ton ryb. A w związku z tym kara nie może być niska - dodaje H. Kończal.

Jak wynika z ustawy o odpadach, jeśli pozbyto się odpadu niezgodnie z pozwoleniem, kara jest od tysiąca do miliona złotych. Należy wtedy jednak brać pod uwagę skalę działania, skutek dla środowiska, czas prowadzenia przez firmę swojej działalności oraz czy jest to recydywa. W tym przypadku wszystkie zarzuty się potwierdzają. - Mieliśmy już do czynienia wcześniej ze skargami na tę firmę. W związku z tym nie będzie to niska kara, a raczej taka sięgająca nawet miliona złotych - tłumaczy zastępca WIOŚ.

Oprócz kary finansowej także zarzuty
Niezależnie od prowadzonego przez WIOŚ postępowania prokuratura może postawić zarzuty konkretnej osobie, z winy której doszło do zatrucia Warty. - Przed nami jednak silny przeciwnik i też skala problemu jest bardzo poważna. Z czymś takim nie spotkaliśmy się od 20 lat - mówi Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.

Z naszych informacji wynika, że zarzuty zostaną postawione. - Materiał, który zgromadziliśmy, jest bardzo obszerny - potwierdza nam osoba znająca szczegóły policyjnego postępowania.

Oprócz tego, co zebrano do tej pory, w piątek doszedł kolejny dowód: wyniki badań przeprowadzonych w Instytucie Weterynarii w Puławach. Jak tłumaczy Ireneusz Sobiak, powiatowy lekarz weterynarii, analizy wykazały obecność jednej z toksycznych substancji, które miały zabić ryby w Warcie. Jest nią transflutryna, środek insektobójczy, stosowany przeciwko mchom, komarom i karaczanom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski