Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eksperyment się udał, pacjent żyje

Marta Żbikowska
Czesław Bielawski po zabiegu. Za nim: dr Artur Baszko, Artur Forycki (pielęgniarz), Urszula Przybysz i Krystyna Gruss (córki), Zofia Bielawska, Andrzej Bielawski, Aldona Budna
Czesław Bielawski po zabiegu. Za nim: dr Artur Baszko, Artur Forycki (pielęgniarz), Urszula Przybysz i Krystyna Gruss (córki), Zofia Bielawska, Andrzej Bielawski, Aldona Budna Grzegorz Dembiński
Pięć świńskich serc zamówili u rzeźnika poznańscy kardiolodzy, aby przygotować się do eksperymentalnego zabiegu ablacji bipolarnej. Czasu mieli niewiele. Chory był w stanie agonalnym. Po trzech dniach prób lekarze zdecydowali się na zabieg.

Problemy z sercem pana Czesława zaczęły się w 1993 roku. Na początku wyglądały niewinne. Lekka zadyszka przy wysiłku, nieznaczne kłucie w klatce piersiowej. Ani pan Czesław, ani jego żona Zofia nie przeczuwali wtedy, że sprawa jest tak poważna. Nawet kiedy okazało się, że to arytmia, możliwości leczenia wyglądały obiecująco.

Zaczęło się od leków, które miały przywrócić sercu właściwy rytm. Ale terapia nie przynosiła zadowalających efektów.

- Ja powietrza nie mogłem złapać, coraz bardziej się dusiłem - wspomina Czesław Bielawski, rolnik spod Skoków. - O pracy w gospodarce mogłem zapomnieć.

Na szczęście pan Czesław ma dużą rodzinę. Żona, córki, syn, zięciowie, synowa, 16 wnuków i 10 prawnucząt wspierało go w walce z chorobą. Wprawdzie prawnuki są za małe, aby jeździć z dziadkiem do szpitali, ale ich obecność i perspektywa zajęcia się nimi była dużą motywacją w walce o życie.

- To niesamowite, ile ten pacjent wycierpiał - mówi dr n. med. Artur Baszko, kardiolog w II Klinice Kardiologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu, gdzie, między innymi, leczył się pan Czesław. To w tej klinice mieszczącej się w szpitalu HCP przy ul. 28 Czerwca 1056 r. lekarze uratowali życie 74-letniemu pacjentowi.

Standardowe leczenie nie przynosiło poprawy zdrowia
Ale zanim do tego doszło, zanim możliwe było wykonanie eksperymentalnej operacji, pan Czesław leczony był standardowymi metodami.

Kiedy nie pomogły leki, pacjentowi wszczepiono kardiowerter-defibrylator, który miał reagować w sytuacjach pojawienia się arytmii. Urządzenie pan Czesław otrzymał w maju 2014 roku. - Początkowo była poprawa, ale z czasem tych interwencji defibrylatora było coraz więcej, stało się to nie do wytrzymania - wspomina Zofia Bielawska, żona pana Czesława. - To urządzenie mąż miał wszczepiane w Kowanówku, ale dalej czuł się źle i zostaliśmy odesłani do Poznania.

Prof. Siminiak: To był imponujący zabieg, pierwszy raz przeprowadzony w Polsce. Na świecie wykonało go kilkanaście osób

W szpitalu HCP, w maju tego roku, pan Czesław przeszedł pierwszy zabieg ablacji. Polega on na „wypaleniu” obszaru w sercu, który jest odpowiedzialny za pojawianie się zaburzeń rytmu. Ich przyczyną jest blizna w sercu, która pojawia się na przykład po zawale, albo, jak w przypadku pana Czesława, w wyniku kardiomiopatii. Kardiolodzy tłumaczą, że kardiowerter-defibrylator jest jak poduszka powietrzna - reaguje wtedy, kiedy arytmia już się pojawi i próbuje niwelować jej skutki. Nie sprawia jednak, że serce pracuje prawidłowo. Ablacja natomiast, może całkowicie wyeliminować epizody zaburzeń rytmu serca.

- Standardowy zabieg ablacji wygląda tak, że lekarz dociera elektrodą ablacyjną do obszaru, który powoduje nieprawidłową aktywność elektryczną serca - tłumaczy prof. Tomasz Siminiak, kardiolog z II Kliniki Kardiologii UMP. - Impuls elektryczny przechodzi przez serce, po czym rozchodzi się na płytce umieszczonej pod plecami pacjenta.

Wygląda to tak, że ładunek wypuszczony z elektrody powoli słabnie, aby „rozejść się” po płytce. Obraz płynącego prądu przyjmuje kształt piramidy. Wiązka elektryczna tworzy na sercu małą bliznę. Ważne, aby blizna ta powstała dokładnie w miejscu odpowiedzialnym za występowanie arytmii. Tymczasem to miejsce, które powodowało zaburzenia rytmu u pana Czesława było bardzo trudno dostępne. Podczas pierwszego zabiegu lekarzom nie udało się precyzyjnie do niego dotrzeć. Poznańscy kardiolodzy jeszcze dwa razy próbowali wyleczyć serce pana Czesława metodą ablacji. Bez powodzenia.

- Odesłaliśmy pacjenta do Warszawy, do ośrodka, który ma największe doświadczenie w tego typu zabiegach - mówi dr Artur Baszko. - Tam przeprowadzono dwie ablacje, które na krótko poprawiły stan mężczyzny.

Lekarze zdecydowali się na eksperymentalny zabieg
W połowie listopada tego roku, pan Czesław ponownie trafił do poznańskiej placówki. Jego stan był bardzo poważny.

- Zaburzenia rytmu serca pojawiały się coraz częściej, w sumie zanotowaliśmy 4800 interwencji kardiowertera-defibrylatora, w ostatnim tygodniu było ich po 50 na dobę - mówi dr Baszko. - Pacjent był wykończony. Od miesięcy nie wstawał z łóżka, nie było z nim kontaktu.

Wtedy lekarze z poznańskiej kliniki podjęli decyzję o eksperymentalnym zabiegu ablacji bipolarnej. Wyzwania podjął się dr Baszko.

- Wiedziałem, że nigdy wcześniej, nikt w Polsce takiego zabiegu nie wykonywał, na całym świecie było kilkanaście takich prób - przyznaje dr Baszko. - Nie mieliśmy wiele czasu na przygotowania. Pacjent w zasadzie umierał.

To, co chciał zrobić dr Baszko, w teorii nie wygląda groźnie ani skomplikowanie. Podczas zabiegu ablacji prąd miałby przepływać między dwiema elektrodami. Zamiast wiązki słabnącej w kierunku płytki, dałoby to jeden silny strumień, który przeszyłby na wylot miejsce odpowiedzialne za pojawianie się zaburzeń rytmu.

- Udało nam się precyzyjnie zlokalizować to miejsce - mówi dr Baszko. - Znajdowało się ono w przegrodzie międzykomorowej. Wyjątkowo, u tego pacjenta przegroda ta była bardzo gruba, miała dwa centymetry grubości, dlatego tak trudno było tam dotrzeć podczas standardowych zabiegów.

Pan Czesław do poznańskiego szpitala został przyjęty w sobotę.

- Kiedy rozstawaliśmy się, nie było z nim kontaktu, najgorsze myśli zaczęły się u nas w głowach pojawiać - mówi Zofia Bielawska. - Ale w pełni zaufaliśmy lekarzom. Wiedzieliśmy, że jeśli nie doktor Baszko, to nikt nam nie pomoże. Podpisaliśmy wszystkie zgody i liczyliśmy na cud, choć odjeżdżaliśmy z wielką niewiadomą.

Zanim nastąpił cud, musiała mu pomóc nauka i medycyna. - Kiedy zdecydowaliśmy się na eksperymentalny zabieg, zaczęliśmy przygotowania - relacjonuje dr Baszko. - Najpierw techniczne. Opracowaliśmy nowy system komputerowy, stworzyliśmy łącznik do elektrody ablacyjnej, która podczas zabiegu miała pojawić się w miejscu płytki.

W poniedziałek lekarze rozpoczęli ćwiczenia praktyczne. W tym celu przynieśli na salę zabiegową pięć świńskich serc kupionych u rzeźnika. - Wykonaliśmy kilkaset prób, żeby dobrać odpowiednie natężenie prądu, a także żeby jak najbardziej precyzyjnie dotrzeć do wybranego miejsca w sercu - mówi dr Baszko.

Próby na zwierzęcych organach skończyły się w poniedziałek późnym wieczorem. We wtorek o godzinie 10 rozpoczęła się operacja pana Czesława. - Bardziej od strachu odczuwałem podekscytowanie, po zabiegu przez 48 godzin nie mogłem dojść do siebie - przyznaje dr Baszko. - To, co mnie kręci w tym zawodzie, to podejmowanie wyzwań, przekraczanie barier, które innym wydają się nie do pokonania. To, w końcu, ratowanie ludzkiego życia.

- Krótko mówiąc, jest duży sukces - podsumowuje profesor Siminiak. - To był naprawdę imponujący zabieg. Pokazał, że mamy specjalistów na światowym poziomie, którzy potrafią naprawdę wiele przy odpowiednim wsparciu społecznym, właściwej atmosferze wokół lekarzy. Kiedy lekarz się boi, nie będzie podejmował ryzyka. A bez ryzyka nie ma sukcesu.

Profesor zauważa, że na sukces składa się wiele elementów. Jednym z nich jest doświadczenie doktora Baszko, dzięki któremu nie pojawiają się obawy o techniczną stronę zabiegu. - Doktor wykonał 14 tysięcy zabiegów kardiologicznych - mówi prof. Siminiak. - Z tego poziomu można pokusić się o eksperymentowanie.

Sam doktor Baszko źródła sukcesu upatruje również w dodatkowych elementach, które musiały się pojawić, aby zabieg mógł się udać. - Pacjent ma ogromne wsparcie rodziny, które daje mu wielką chęć życia - mówi doktor Baszko. - Mimo wieku, dużej traumy związanej z dotychczasowym leczeniem, jego organizm jest silny.

Mogła przekonać się o tym rodzina, która odwiedziła pana Czesława w szpitalu. - To było niesamowite, jak tylko przebudził się, zaczął z nami normalnie rozmawiać, a wcześniej nie było z nim kontaktu - mówi ze łzami w oczach pani Zofia. - Następnego dnia po zabiegu mąż chciał już wstawać, a kolejnego dnia, z pomocą wspaniałego personelu tego szpitala, o własnych siłach przeszedł się korytarzem. Najważniejsze, że nie ma już tych wyładowań defibrylatora.

Żonie pana Czesława trudno ukryć wzruszenie. Przed przyjazdem do poznańskiej kliniki jej mąż przez kilka miesięcy nie opuszczał łóżka. Częste interwencje defibrylatora uszkodziły mu słuch, męczące wyładowania sprawiły, że pacjent był wykończony. W ostatnim okresie choroby schudł ponad 30 kilogramów.

Co pan Czesław zamierza zrobić z odzyskanym życiem?
- Na pewno będę chciał jak najwięcej czasu spędzać z rodziną - mówi pacjent. - W gospodarce pracować już nie mogę, ale pomogę dzieciom, zajmę się prawnukami.

Marzenie pana Czesława zdradza jego syn. - Tato na pewno jeszcze na traktor będzie chciał usiąść - mówi Andrzej Bielawski. - Zobaczysz - zwraca się do ojca. - Jeszcze przejedziesz się po naszym polu.

Co to za choroba?
Kardiomiopatia to grupa chorób serca, które prowadzą do jego dysfunkcji, przez co nie może ono zaopatrywać organizmu w krew. Początkowo choroba może nie dawać żadnych objawów, z czasem pojawiają się duszności, kołatanie serca, obrzęki kończyn, nadmierne zmęczenie, kaszel. Kardiomiopatia nie jest związana z wadami wrodzonymi serca, nadciśnieniem tętniczym czy chorobą wieńcową.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski