Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Boks: Dariusz Michalczewski szczerze aż do bólu...

Radosław Patroniak
Na walkę charytatywną z prezydentem Jackiem Jaśkowiakiem do Poznania "Tygrys" przyjechał z byłym pięściarzem Olimpii Poznań, Dariuszem Snarskim (z prawej), który podczas gali wystąpił w roli jego trenera
Na walkę charytatywną z prezydentem Jackiem Jaśkowiakiem do Poznania "Tygrys" przyjechał z byłym pięściarzem Olimpii Poznań, Dariuszem Snarskim (z prawej), który podczas gali wystąpił w roli jego trenera Łukasz Gdak
Dariusz "Tiger" Michalczewski nie przegrał na zawodowym ringu 48 walk z rzędu. Z takimi osiągnięciami zawsze będzie mistrzem pięści, a nie celebrytą.

– A wiecie jakbym chciał być zapamiętany? Tak prawdziwie: napierdalał, pił, szkodził, ale jak było trzeba to pomógł, w biedzie nie zostawił... i kochał życie. Taki łobuz z dobrym sercem – tak kończy się wywiad-rzeka, czyli trzecia książka o Dariuszu Michalczewskim „Tiger bez cenzury”, napisana przez gdańskich dziennikarzy, Macieja Drzewickiego i Grzegorza Kubickiego.

„Łobuz z dobrym sercem” niedawno był w Poznaniu, na zaproszenie prezydenta Jacka Jaśkowiaka. Na charytatywnej gali stoczył z nim pasjonującą walkę, wcześniej jednak opowiadał o swoim barwnym życiu.

To ma być przestroga

Zwierzenia byłego mistrza świata wagi półciężkiej są wyjątkowe. Czytający pochłaniają książkę o nim zazwyczaj w jeden dzień. – Dla mnie najbardziej zawsze liczą się opinie najbliższych, a brat i mama wystawili mi bardzo pochlebne opinie, choć bałem się, że mogę się narazić na totalną krytykę. To najlepiej świadczy o tym, że autorzy świetnie oddali w książce ducha mojej osobowości – tłumaczył 47-letni gdańszczanin.

Jego zdaniem nie chodziło tak bardzo o to, by bohater wywiadu mógł zrobić rachunek sumienia. – To nie miało być rozdrapywanie ran i przedstawianie lepszych wariantów. Nie chciałbym przecież niczego w swoim życiu zmieniać. Chciałbym natomiast, żeby moje słowa były nauką i przestrogą dla młodych ludzi, tych u progu dorosłego życia i tych, którzy zaczynają dopiero przygodę z profesjonalnym sportem – zauważył popularny „Tygrys”.

Początki i cztery decyzje

Michalczewski wychował się w dzielnicy Przymorze, wyróżniającej się najdłuższym blokiem- falowcem w Polsce i podobieństwem do tysiąca innych tego typu miejsc w naszym kraju.

– Czy byłem skazany na sport? W pewnym stopniu tak, bo w mojej rodzinie były tradycje pięściarskie. W latach młodości grałem też w piłkę i kibicowałem gwiazdom tamtych lat, czyli Zbigniewowi Bońkowi, Władysławowi Żmudzie oraz Eugeniuszowi Smolarkowi. Pewnego dnia na treningu podszedł do mnie jednak trener i powiedział, że jestem samolubem, i że w piłce niczego z takim podejściem niczego wielkiego nie osiągnę. Wysłał mnie do sali bokserskiej i w sumie jestem mu za to wdzięczny – przyznał jeden z najlepszych zawodników w historii polskiego boksu.

Pewnie nie mówilibyśmy tak o nim, gdyby nie cztery kluczowe decyzje w jego życiu. – Pierwsza to ucieczka z Gdańska do Słupska, czyli z rodzinnego miasta na prowincję, która wtedy oferowała 3-4 razy lepsze warunki niż Stoczniowiec Gdańsk. To była ewidentnie wyprawa po kasę. Dostałem 150 tys. zł starych złotych miesięcznie, wartburga i 3-pokojowe mieszkanie. Tylko warto pamiętać, że byłem już żonaty i z dzieckiem w drodze. Druga decyzja to była ucieczka do Niemiec, bo w Czarnych Słupsk zaczęły się cięcia etatów. Wtedy miałem ich chyba z pięć i kiedy straciłem trzy wiedziałem, że w Polsce już furory nie zrobię. Trzecia sprawa to było przejście na zawodowstwo. Niby nie mogło być inaczej, ale zawsze mogłem kalkulować, czy to już odpowiedni moment. Wreszcie czwarta decyzja to walka pod polską flagą w 2001 r. Straciłem na tym finansowo, ale zyskałem uznanie wśród rodaków Wtedy dla niektórych Polaków wciąż bylem zdrajcą,a le już tylko takim małym zdrajcą – wspominał Michalczewski.

Sportowiec nie może być biznesmenem na telefon

Przez 12 lat był niepokonany. Pierwsza przegraną walkę, z Meksykaninem Julio Cesarem Gonzalezem, poniósł dopiero w wieku 35 lat u schyłku sportowej kariery. Niektórzy twierdzą, że niesłusznie, bo przegrał na punkty po bardzo wyrównanym pojedynku.

– Nie trenowałem wtedy gorzej, nie byłem w słabszej formie. Problem polegał na tym, że myślami byłem już gdzie indziej. Odbierałem telefony przed wejściem do sali treningowej i odpowiadałem na mnóstwo niepotrzebnych pytań. Powoli ze sportowca stawałem się biznesmenem, co samo w sobie nie było złe. W Niemczech mądrzy ludzie zawsze mi bowiem tłumaczyli, że najważniejsze decyzje dopiero przede mną. To znaczy sugerowali, że zarobione pieniądze trzeba inwestować, a nie tylko wydawać. Z perspektywu czasu wiem, że mieli rację. Gdyby nie te rady po ostatnim gongu byłbym upośledzony. A miliony wbrew pozorom wydaje się bardzo łatwo. Moi przyjaciele nauczyli mnie więc życia po życiu, ale zaczęli robić to jeszcze w trakcie kariery i pewnie dlatego z tym Gonzalezem przegrałem – tłumaczył mistrz Europy (w barwach Niemiec) w boksie amatorskim z 1991 r.

O tym ostatnim wydarzeniu mało już kto pamięta, a przecież polski boks w ostatnich dwóch dekadach cierpi na brak spektakularnych sukcesów. Wystarczy powiedzieć, że ostatnim mistrzem Europy był Jacek Bielski w 1993 r.

– Amatorskie pięściarstwo umiera, bo chłopaki walczą za grosze i za wcześnie przechodzą na zawodowstwo. A bez podstaw nie da się odnosić wielkich sukcesów. A ja kiedy przechodziłem na zawodowstwo byłem już ukształtowanym zawodnikiem. Czy zależało mi na osiągnięciach w boksie amatorskim? Pamiętam igrzyska w Seulu w 1988 r. już po ucieczce do Niemiec. Siedziałem przed telewizorem w Hanau, takim miasteczku pod Frankfurtem, oglądałem walki i płakałem jak bóbr – przyznał niedoszły olimpijczyk.

Do tanga trzeba dwojga

Spowiedź z wszystkich tajemnic musiała objąć też życie prywatne. Michalczewski był już trzykrotnie żonaty, ma czworo dzieci (synów Michała, Nicolasa, Dariusza i 8-miesięczną córkę Nel). W jego życiu pojawiały się też inne kobiety, o czym opowiada w książce bez ogródek i w obecności obecnej żony, Barbary Imos.

– Pewnie, że skrzywdziłem kilka kobiet, ale jak ja to mówię do tanga trzeba zawsze dwojga. Po prostu kiedyś myślałem, że jestem królem życia. Zwierzyłem się z tych wszystkich historii choćby po to, żeby młodzi ludzie wiedzieli, że tak nie powinno się robić. Z drugiej strony ani jednej kobiety nie przedstawiłem w złym świetle. Wszystkie mają ze sobą kontakt i wszystkie w jakimś stopniu mnie szanują – przekonywał bohater niedawnej gali w Poznaniu.

Uważa on, że nigdy nie miał problemów z nawiązywaniem kontaktów. – Kiedyś mój znajomy w Niemczech tłumaczył mi, że jak otworzę się na świat, to on też przyjdzie do mnie. Miał rację, bo z perspektywu czasu widzę, że moją specjalnością oprócz boksu były zawsze kontakty – dodał Michalczewski.

Ostatnio zasłynął z tego, że wziął w obronę homoseksualistów i to nie tylko w sporcie. – Ogólnie jestem osobą tolerancyjną. Takiej postawy nauczyłem się już jako 20-latek w multikulturowym Hamburgu. Ja zawsze byłem nastawiony na sukces, mnie nie interesowało kto jest „pedałem” i czym sobie tyłek podciera. Bardziej mnie interesuje czy ktoś jest sympatyczny, charakterny czy ma „jaja”. Dlatego męczą mnie te nasze dyskusje czy para mężczyzn może adoptować dziecko. To lepiej, żeby ojciec był alkoholikiem i znęcał się nad dzieckiem niż żeby miało dwóch ojców? Słabe, tak samo zresztą jak tolerowanie w większym stopniu związków dwóch kobiet niż dwóch mężczyzn – podkreślił 47-letni były mistrz świata w wadze półciężkiej.

Powroty do Poznania

Ostatnia jego wizyta w stolicy Wielkopolski nie była wcale pierwszą. Do Poznania „Tygrys” zaczął przyjeżdżać jeszcze w czasie sportowej kariery.

– Pamiętam, że przed pierwszą piłkarską wizytą Darka w Poznaniu, 14 lat temu, mało kto w nią wierzył. Na mecz jego gdańskiej drużyny z władzami miasta w sali Szarotka przy Głogowskiej przyszedł komplet widzów. Przyjechało też mnóstwo moich kolegów z Niemiec – wspominał przyjaciel Michalczewskiego, Piotr Borowiak. Potem zaprosił on jeszcze pięściarza dwukrotnie do Lubonia i na turniej halowy w Dopiewie. „Tygrys” był też ambasadorem jednego z masowych biegów i swego czasu pojawił się też na Golęcinie. Średnio bywał w Poznaniu co 2-3 lata. Tym razem może wrócić do swojego ulubionego miasta znacznie szybciej, bo zapowiedział już wizytę na naszym Wielkim Balu Sportowca, 5 lutego w hotelu Andersia.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski