Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Reiss: Spełniły się prawie wszystkie moje marzenia

Radosław Patroniak
Piotr Reiss.
Piotr Reiss.
Kończący piłkarską karierę Piotr Reiss, niespełna 41-letni zawodnikiem Lecha Poznań mówi o swojej karierze, strzelonych golach, kibicach, swoich idolach i pomysłach na dalsze życie poza boiskiem.

W niedzielę podczas meczu Lecha z Koroną rozegra Pan ostatni mecz ligowy w barwach Kolejorza. Jakie uczucia będą Panu towarzyszyć?
Piotr Reiss: - Nie wiem, jak to będzie. Może popłaczę się ze wzruszenia, a może będę w nieskończoność pozdrawiał kibiców. To będzie takie połowiczne pożegnanie, bo jesienią planowany jest ostatni mój mecz w barwach Lecha, ale będzie on miał charakter towarzyski i piknikowy. Na pewno już dziś mogę podziękować rodzinie, zawodnikom i to wszystkich drużyn, a nie tylko tych, w których grałem, prezesom, dziennikarzom i moim ukochanym fanom. Podziękowania należą się też kibicom innych drużyn, bo ich reakcje i zachowania w jakimś stopniu też mobilizowały mnie do pracy i grania na jak najwyższym poziomie.

Czytaj także:

Piotr Reiss: Strzelić gola na Łazienkowskiej, iść na emeryturę i mieć już czystą kartę

Jedni mówią, że niespełna 41-letni piłkarz już dawno mógł myśleć o zakończeniu kariery, a inni twierdzą, że Reiss wciąż nie ustępuje młodszym i mógłby grać w lidze jeszcze przez 2-3 sezony. Kto ma rację?
Piotr Reiss: - W zasadzie to trudno powiedzieć, bo z jednej strony metryki się nie oszuka, a z drugiej rzeczywiście na treningach nie wyglądałem jak piłkarski emeryt. W ostatnim czasie nie grałem już w meczach o stawkę, a dla mnie motywacja to najważniejsza rzecz w zawodzie piłkarza. Moment na zakończenie kariery jest więc chyba optymalny. Kilka tygodni temu z Manchesterem United pożegnał się sir Alex Ferguson, a kilkanaście dni temu buty na kołku zawiesił David Beckham. Ja, skromny chłopak z Poznania, wpisuję się więc w tę ogólnoświatową tendencję...

Wiadomo już, że nie spełni się Pana największe marzenie piłkarskie...
Piotr Reiss: - Tak to prawda. Jeszcze kilkanaście dni temu miałem szansę zdobyć upragniony tytuł mistrza Polski. Cieszę się jednak, że karierę kończę w klubie, w którym się wychowałem i dorastałem. Nie każdemu piłkarzowi jest to dane.

Tytułu Pan nie zdobył, ale były za to łzy wzruszenia, szaleńcze okrzyki i euforia na trybunach po 109. golu ,,Rejsika" w ekstraklasie. Trzy punkty dla Lecha i zwycięstwo nad Zagłębiem Lubin zeszły na dalszy plan, bo przyćmił je spektakularny powrót ulubieńca fanów. Na czym polega fenomen Piotra Reissa?
Piotr Reiss: - Nie wiem, czy można to nazwać fenomenem, czy po prostu zwykłą sympatią. Od lat jestem związany z Lechem Poznań i przez kibiców z nim utożsamiany. Wychowałem się przy Bułgarskiej i od dziecka kibicuję Kolejorzowi. Zawsze jestem otwarty na kontakt z fanami, to zawsze dawało mi i nadal daje dużego powera. Chętnie z nimi rozmawiam, pozuję do zdjęć i rozdaję autografy. Jak tylko czas pozwala, angażuję się również w przedsięwzięcia społeczne, sam rozwijam swoją fundację. Poza tym zależy mi na rozwoju tego klubu. Przecież moja kariera była związana również z trudnym czasem, kiedy Lech grał w ówczesnej drugiej lidze, a w klubie było biednie, a i tak osiągnęliśmy sukces sportowy w 2004 roku i doprowadziliśmy do tego, że mamy najlepszych kibiców w Polsce.
A co do bramki, to sam miałem powody do wyjątkowej radości. W tym sezonie nie grałem zbyt dużo. Nie wiem czy uzbierałoby się w sumie 90 minut. Pojawiły się więc głosy, że Reiss jest w Lechu tylko w celach marketingowych. A ja przecież wiedziałem, że jest inaczej. Poza tym to był gol sentymentalny. Czekałem na niego prawie pięć lat. Kiedy go już zdobyłem, to czułem, że nie było na stadionie kibica, który nie cieszyłby się ze mną. Pewnie, że wcześniej były chwile zwątpienia. Po meczu z Bełchatowem, kiedy nie wykorzystałem dogodnej sytuacji, miałem trudny wieczór. Na szczęście przyszedł kolejny trening i szybko musiałem zapomnieć o tym, co było. Dzięki temu trafieniu, w takim swoim starym, dobrym stylu, przestałem być tylko legendą Kolejorza, a stałem się pełnowartościowym piłkarzem w kadrze trenera Mariusza Rumaka.

Lech Poznań - Zagłębie Lubin 3:1. Reiss strzelił 109 gola! [RELACJA, ZDJĘCIA]

Strasznie Pan walczy z tą etykietą piłkarskiego emeryta, ale z drugiej strony nieprzypadkowo Pan został najstarszym strzelcem bramki w historii ekstraklasy...
Piotr Reiss: - Nie chodzi nawet o sprawdzanie metryki, tylko o świadomość, że coś jeszcze mogę dać mojej drużynie. W sensie fizycznym pewnie byłbym w stanie rozegrać przynajmniej jeszcze jeden sezon. Nie będę też opowiadał, że oglądanie meczów z ławki rezerwowych to lepsza perspektywa niż boiskowa. Do roli wiecznego rezerwowego musiałem się przygotować mentalnie. Można to zaakceptować, ale nie można stwierdzić, że jest to równie satysfakcjonujące jak walka o wyjściową jedenastkę. Mimo wieku nie opuszczam treningów, a wyników badań nie mam gorszych od 18-latków.

A jak Piotr Reiss wyobraża sobie życie po ostatnim meczu?
Piotr Reiss: - Na pewno będzie wyglądało ono inaczej. Chyba będę później wstawał i później chodził spać... A tak serio, to jestem przekonany, że więcej czasu będę poświęcał rodzinie. Jeszcze w większym stopniu niż obecnie będę wspierał rozwój Akademii Piłkarskiej, która jest moim oczkiem w głowie. Chciałbym być też w jakimś charakterze nadal związany z Lechem.

Co chciałby Pan konkretnie robić w najbliższych miesiącach i latach?
Piotr Reiss: - Jedno jest pewne: zostanę przy piłce. Staram się rozwijać pod kątem biznesowym, z tego powodu rozpocząłem studia ekonomiczne. Najważniejszym kierunkiem pozostanie jednak chyba Akademia Piłkarska, ale wiadomo, że chciałbym też nadal być związany z Lechem, bo przecież na stadionie przy Bułgarskiej spędziłem ponad 30 lat. Jestem cząstką Kolejorza i chciałbym, żeby tak zostało.

Złośliwi mówią, że Akademia Reissa ma najbardziej znanego patrona, ale czy to oznacza, że szkoleniowo i organizacyjnie też jest na wysokim poziomie?
Piotr Reiss: - Uważam, że gdyby nie dobra praca trenerów, Akademia by się tak nie rozwinęła. Praca z najmłodszymi nie należy do najłatwiejszych, a my dobieramy trenerów, którzy mają podejście pedagogiczne i jestem przekonany, że mamy jednych z najlepszych fachowców w kraju. Akademia powstała ponad dwa lata temu. Rozwinęła się w błyskawicznym tempie i dziś jest chyba największą szkółką piłkarską w Europie Środkowo-Wschodniej. Na pewno moje nazwisko pomogło w przyciągnięciu dzieci i zdobyciu zaufania rodziców, ale gdybyśmy nie mieli nic do zaproponowania, to szybko szeregi naszych wychowanków by się uszczupliły. Tymczasem z dnia na dzień się powiększają.
Wyjścia na mecze Lecha, opieka medyczna, turnieje, ubezpieczenie, obozy, sprzęt sportowy, rozwój nowych technologii, materiały edukacyjne dla rodziców. Nasza oferta wyróżnia się na rynku, poza tym nikt inny nie ma własnej ligi.
My robimy po prostu swoje, zapewniamy kontynuację szkolenia. W przyszłym sezonie zgłosimy do rozgrywek ligowych drużynę juniorów i seniorów. Ta ostatnia będzie się składać z trenerów akademii. Koncepcję rozwoju mamy rozpisaną do 2020 r., ale owoce tej działalności tak naprawdę będziemy zbierać za dziesięć lat. Moim marzeniem jest, by akademia dochowała się przynajmniej jednego reprezentanta kraju.

W Akademii Piotra Reissa dziewczynki nie chcą być gorsze od chłopców

Ma Pan dwoje dzieci, Adriana i Anikę. Czy połknęły bakcyla sportowego i czy syn pójdzie w ślady ojca?
Piotr Reiss: - Adrian trenuje w Warcie Poznań. Nie wywieram na nim specjalnej presji. Chłopak w wieku 16 lat kocha piłkę i sam sobie musi odpowiedzieć na pytanie, kim chce w życiu być. Jak nie zostanie zawodowym piłkarzem, nie będzie tragedii. Jest przecież tyle ciekawych profesji. Adrian dobrze się uczy, więc może zostanie trenerem albo dziennikarzem sportowym, bo z dużym zacięciem prowadzi sportowego bloga. A młodsza Anika, jak to dziewczynka, ma przesyt piłki w domu. Od futbolu zdecydowanie bardziej woli grać w zbijaka lub siatkówkę.

Najbardziej lubiany piłkarz Lecha jest nie tylko idolem kibiców, ale również łącznikiem pokoleń. Czym różnią się 20-latkowie od Pana rówieśników?
Piotr Reiss: - Z jednej strony jest im łatwiej, bo młodzi piłkarze nie mają teraz kompleksów i takiej konkurencji w ekstraklasie jak za moich czasów. Pamiętam, że kiedyś naprawdę nie było łatwo się przebić do pierwszej drużyny Lecha. Obecnie sytuacja ekonomiczna jest taka, że w klubach trenerzy i działacze stawiają na młodych zawodników, bo nie mają innego wyjścia. Poziom ogólnie jest niższy, ale nie można też za bardzo generalizować, bo przecież Robert Lewandowski wszedł na wyżyny światowej piłki poprzez harmonijny rozwój w polskiej lidze. Jest też druga strona medalu, czyli menedżerowie, którzy nie zawsze pomagają młodemu zawodnikowi i nie zawsze patrzą na to, co leży w jego interesie. Dlatego jak miałbym coś doradzać młodym piłkarzom, to sugerowałbym, aby robili postęp krok po kroku, a nie przeskakiwali trzy poziomy w jeden dzień.

Co Pan sądzi o reformie ekstraklasy i przewidywanych zmianach w polskiej piłce?
Piotr Reiss: - Popieram zmiany, jeśli są dogłębnie przeanalizowane i wskazane są ewentualne zagrożenia. Podział na grupę mistrzowską i spadkową obowiązuje już w Belgii i tam wszystkie założenia związane z podziałem się sprawdzają. Walka o tytuł była niezwykle zacięta i trzymała kibiców tych najlepszych klubów w napięciu do ostatniej kolejki. Jestem zwolennikiem reformy, bo więcej meczów to przecież więcej pieniędzy dla klubów z biletów i ze sprzedaży praw telewizyjnych. Poza tym polski piłkarz rozgrywa za mało meczów. A jak będzie grał ich więcej, to będzie musiał to robić wtedy, kiedy są do tego najlepsze warunki, czyli również w lipcu. Urlopy nie muszą trwać dwa miesiące, a zespoły nie muszą wcale latem jeździć na obozy. Te nasze wyjazdy do kurortów alpejskich przed każdym sezonem to kompletna pomyłka. Okres przygotowawczy powinien być jeden i koniecznie powinien być zaplanowany zimą, kiedy nikt nie myśli o wychodzeniu z domu. W ciepłych krajach wtedy rzeczywiście można pracować nad kondycją i poczuć różnicę w warunkach pogodowych. Staram się zrozumieć również kluby, którym nie do końca podoba się ta reforma, te mniej popularne mogą sporo stracić, dlatego zmiany należy w szczegółach przeanalizować. Produkt, jakim jest Ekstraklasa, rozwija się zdecydowanie za wolno.
Tajemnica popularności Piotra Reissa dla niektórych nie tkwi wcale w umiejętnościach, a jedynie w pogodnym nastawieniu do życia. Podobno jak ma Pan zły dzień, to i tak się do wszystkich uśmiecha?
Piotr Reiss: - No cóż, z tego co wiem ponad 100 bramek w lidze niewielu strzeliło, niewielu też Polaków zagrało w Bundeslidze, ale pewnie coś w tym jest, choć to nie jest tak, że zawsze mam dobry humor. Miewam gorsze dni, ale wychodzę z założenia, że łatwiej wyjść z ,,dołka" z uśmiechem na twarzy niż z marsową miną. Trzymam się więc tych zasad. Może właśnie to nastawienie sprawiło, że mimo iż nie jestem szybkościowcem i wirtuozem piłki, osiągnąłem w swojej karierze poziom reprezentacyjny.

Z kim chciałby Pan iść na kolację, a kogo unikałby Pan jako ognia?
Piotr Reiss: - Trudne pytanie… Chciałbym iść na kolację z moją żoną Patrycją, bo dawno mi się to nie udało. A jak nie z żoną, to z Jackiem Rutkowskim. Byłaby okazja, żeby porozmawiać, co można byłoby zrobić, żeby Lech był jeszcze lepszym klubem. Nie chodzi o uświadamianie biznesmena, który zna się na piłce, tylko o rzeczową wymianę poglądów i zasugerowanie określonych rozwiązań. A czy nie chciałbym z kimś zasiąść przy tym samym stoliku? Chyba nie ma takiej osoby, bo ja starałem się nie mieć wrogów i nigdy nie lubiłem się do kogoś nastawiać negatywnie bez bliższego poznania.

Data 2 lutego 2009 r. przestała już pewnie być Pana koszmarem, ale wciąż Pan żyje ze świadomością uwikłania w aferę korupcyjną. Jaki będzie ciąg dalszy zmagań z wrocławską prokuraturą?
Piotr Reiss: - Od tamtego dnia minęły ponad cztery lata, więc nie myślę o zarzutach korupcyjnych na co dzień. Tamte chwile nie były przyjemne, ale musiałem się uodpornić na całe zamieszanie, bo właściwie nie miałem innego wyjścia, by normalnie funkcjonować. Milczenie też byłoby krytykowane, a ja chcę zrobić jeszcze wiele dobrego dla polskiej piłki i Lecha. O tej sprawie napisałem i powiedziałem już wszystko, będę dochodził swojej niewinności.

Przy okazji pożegnania z karierą piłkarską nie można Pana nie zapytać o poziom satysfakcji z tego, co Pan osiągnął i czy swoje szanse wykorzystał Pan w stu procentach?
Piotr Reiss: - Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale wydaje mi się, że osiągnąłem tyle, ile byłem w stanie. Nigdy nie byłem wirtuozem i nigdy nie byłem uznawany za supertalent. O tym, że zostałem zawodowym piłkarzem zadecydowała siła woli i charakter. Można mieć przecież niesamowity talent i go nie wykorzystać. Ja byłem utalentowany, ale nie zaistniałbym w poważnej piłce, gdybym nie dołożył do tego ciężkiej pracy. Nikt mi niczego nie dał za darmo i dlatego karierę kończę bez poczucia niedosytu.

Pana statystyki w reprezentacji i Bundeslidze nie wyglądają jednak tak imponująco jak w naszej lidze...
Piotr Reiss: - Wcale tego nie kwestionuję. Pewnie zarówno w kadrze, jak i w niemieckich klubach, mogłem osiągnąć więcej. Z dzisiejszej perspektywy nawet nie ma sensu analizować poszczególnych meczów i decyzji personalnych. Było, minęło i nie wróci więcej. Bardziej niż goli w reprezentacji i Bundeslidze na pewno brakuje mi mistrzostwa Polski. W tym roku wywalczyliśmy pierwsze wicemistrzostwo w historii klubu, ale wiadomo, że złoto smakuje lepiej niż srebro.

A czy Piotr Reiss miał w swoim życiu piłkarskie wzorce i jak one zmieniały się na przestrzeni lat?
Piotr Reiss: - Muszę się cofnąć do lat dzieciństwa i pierwszych wizyt na meczach Lecha. Wtedy moim idolem i całego Poznania był Mirosław Okoński. Po jego wyjeździe starałem się naśladować innych piłkarzy Kolejorza. No, a kiedy byłem już młodzieńcem, to zawsze lubiłem oglądać w akcji Dennisa Bergkampa. Holenderski napastnik imponował mi techniką i sposobem poruszania się po boisku. Chciałem naśladować jego styl, a nie umiejętności, bo te były snajper Ajaksu, Interu i Arsenalu miał z pewnością większe. A jak już dojrzałem jako człowiek i piłkarz, to bardziej pracowałem nad doszlifowaniem elementów techniki i taktyki niż nad szukaniem nowych wzorców. Poza tym w życiu trzeba wcześniej czy później iść własną drogą. Ta moja boiskowa właśnie dobiegła końca, ale przecież na niej świat się nie kończy.

Więcej o Piotrze Reissie i jego karierze w specjalnym dodatku do sobotniego, papierowego Głosu Wielkopolskiego.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski