Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąd: Kowal zabił sąsiada... bo nie chciał wyjść z kuźni

Barbara Sadłowska
67-kowal ze Zdziechowej zabił sąsiada trzonkiem siekiery. Dziś Kazimierz K. stanął jako oskarżony przed poznańskim sądem. Przyznał się do winy, ale nadal nie wie, dlaczego to zrobił. - Musiało mi chyba rozum odebrać. Chciałem, żeby wstał i poszedł do domu. Nie wiem, dlaczego go uderzyłem.

We wsi Zdziechowa w gminie Gniezno mieszka niespełna 900 osób. Wszyscy się znają, a Kazimierza i 56-letniego Henryka W. łączyły także spotkania w kuźni. Obaj panowie mieli zwyczaj spotykać się tam czasami przy kieliszku. Tak było też 19 października ubiegłego roku. - Jak do tego doszło? Normalnie on przyszedł do mnie, żebym mu naostrzył siekierę - powiedział Kazimierz K. - Ja mu tę siekierę ostrzyłem, on poszedł do sklepu po wódkę. Przyszedł, siedliśmy i zaczęliśmy pić...

Czytaj także:

Gniezno: Zabójstwo w Piekarach. 53-letni sąsiad zamordowanej kobiety zatrzymany

Pan Kazimierz siedział na krześle, pan Henryk - na taborecie. Mieli pół litra krupniku i jeden kieliszek. Po pewnym czasie gościa zamroczyło i spadł z taboretu. Kowal nie dał rady go podnieść i zdenerwowało go, że siedzi na podłodze i nie idzie do domu. Postanowił go "szturchnąć", wziął drewniany trzonek siekiery i tak uderzał po głowie i szyi, że Henryk W. zmarł wskutek doznanych obrażeń. - Czy nie było innego, łagodniejszego sposobu, żeby przekonać go do wyjścia? - zapytała pani prokurator. - Zrobiłem tak, bo myślałem, że się obudzi - wyjaśnił oskarżony.

Zostawił Henryka W. w kuźni, uchylił drzwi, żeby ten wiedział, jak wyjść i poszedł do domu. Następnego dnia rano znalazł go leżącego na ziemi, z zakrwawioną twarzą. Poprosił wtedy córkę, by wezwała policję. - Nie myślałem, że mogę mu krzywdę zrobić, a nawet zabić. Tak mocno go nie uderzałem.

Kazimierz K. nie potrafi logicznie wyjaśnić tego, co się stało. Nie mieli żadnych zatargów, nie kłócili się. Pierwszym świadkiem w jego procesie była żona Henryka W. Zeznała, że mąż zachodził do Kazimierza K. - Oni po prostu się kolegowali - powiedziała Mariola W. 19 października wróciła właśnie ze szpitala i nie chciała, żeby mąż wychodził. Henryk W. jednak wziął siekierę i poszedł. Kiedy długo nie wracał od K., zazwyczaj posyłała syna, żeby zabrał ojca do domu. Zrobiła tak też tego wieczoru. Syn wrócił i powiedział, że w kuźni jest ciemno i drzwi są zamknięte.

Pani prokurator zapytała wdowę, jakiego zadośćuczynienia chciałaby za swoją krzywdę. Kobieta cicho odpowiedziała, że 500 złotych miesięcznie. W procesie karnym nie można jednak zasądzić renty, trzeba podać określoną kwotę. Wdowa powiedziała: 12 tysięcy. Najmłodszy syn państwa W. ma 11 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski