Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śródka. I wszystko jasne

Leszek Waligóra
Leszek Waligóra
Dziesięć lat temu zamykały się tu nawet warzywniaki. Pięć lat temu jakiś szaleniec otworzył restaurację. Trzy lata temu upadł monopolowy. W tym roku w weekendy są tłumy. Od tygodnia dwa razy większe - z powodu jednej pomalowanej ściany. Śródka. I wszystko jasne.

Stoimy pod muralem. Łukasz robi zdjęcia, ja rozmawiam z Anią. Z samochodu wysiadają Monika i Jan z Czesiem na rękach. Naprzeciw parkuje Arleta. Zaczepiamy ją, a kiedy pod kioskiem ustawiają się do fotografii właściciele pobliskiej Ruiny, z zakupów wraca Gerard Cofta. Mer Śródki ma swoje prawa. Kalafior w siatce musi przycupnąć na stoliku, a mer, choć nieprzygotowany, przy muralu zapozuje. Pod tą ścianą na brzuchy z rzeźnikiem mierzył się wcześniej też Marcin, właściciel „Hyćki”.

Choć Śródka, miasto w mieście, odcięta od reszty świata rzeczką Cybiną z jednej strony, torami z drugiej, a dwupasmowymi jezdniami z pozostałych, jest najstarszą, po Ostrowie Tumskim, częścią Poznania, przez lata była miejscem umierającym. Drgnęło kilka lat temu. Aż nagle, za sprawą trójwymiarowego muralu „Opowieść śródecka z trębaczem na dachu i kotem w tle” stała się słynna. Choć dla niektórych kiczowaty, obrazek obiegł świat. Czy postaci wymalowane na gigantycznym obrazku: biuściasta blondyna, rzeźnik, trębacz na dachu czy człowiek w kapeluszu mieli tu swoje pierwowzory? Na pewno miał rycerz - to Władysław Odonic Plwacz, który Śródkę lokował jako miasto na prawie niemieckim.

- I na pewno był tu rzeźnik. Kiedyś tu, później w autobusie, później w takiej budzie, a później to już się wyprowadził do Kowanówka - Gerard Cofta rozgląda się po placu pod muralem. Rzeźnik na Śródce jest znów, a raczej sklep z ekologiczną wołowiną i jajkami od zielononóżki... Całej mi prawdy o tym muralu pan Gerard jednak nie mówi. Ale to ma się wydać dopiero w czwartek, tuż po godzinie 17, kiedy „Opowieść śródecka...” zostanie doprowadzona do końca... Już wiem, jakiego, ale mówić zakazali.

Gdybyśmy jeszcze chwilę postali pod najsłynniejszym muralem w Polsce, obok przewinęłaby się pewnie większość z 700 mieszkańców Republiki Śródki. I większość mówiąc: dzień dobry. Tutaj uśmiechnięte „dzień dobry” pada równie często, jak w mieścinach, gdzie każdy każdego zna. Owszem, czasem klient miejscowej restauracji rzuci ciężkim słowem albo kawą, co to nie smakuje jak we Florencji, nocny marek pomarudzi, że tu nietoperze po zmierzchu zawracają... Ale kiedy w ubiegłym roku przyjaciele Śródki robili na moście pierwszą potańcówkę, do baletów włączyły się nagminnie tu fotografowane pary młode. Jedna wzięła się za prowadzenie poloneza. Na moście tańczą teraz prawie co niedziela. Rzadziej za to zamykają tu ulicę, żeby na jej środku dać koncert.

- Kiedyś - jak wspomina Gerard Cofta (na zdjęciu) - wystarczało tasiemką ulicę przegrodzić. A teraz przepisy, pozwolenia...Choć kiedy Jarosław Ludwicki, właściciel Vine Bridge - do niedawna najmniejszej restauracji w Polsce - pierwszy, który zaryzykował tu otwierać coś nowego, robił na moście pierwszy bieg kelnerów, żadnych zezwoleń nie miał. Kiedy zrobił pierwszy dzień restauratorów, jeden z miejskich radnych zapytał, czy ma na to zezwolenie. Drugi odparł: Skoro robi, to ma. Lepiej, żeby żaden z nich tego artykułu nie czytał. Taka ta Śródka.

Ania Żygulska, oficjalnie animator społeczny. Patrycja Wosińska, oficjalnie prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Śródki i Okolic „Śródeja”. Prezes bawi się warkoczykiem i mało odzywa, bo przeziębiona. Popija tylko herbatę z sokiem z hyćki, bo w „Hyćce” siedzimy.

- Na początku był… - zaczyna Ania i robi się poważnie. Bo na początku był Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, który wysłał na Śródkę swoją animatorkę. I był ten pierwszy Średniowieczny Targ na Śródce, zrobiony przez „zaanimowane” dzieciaki ze Śródki. Oczywiście: w środę, tak jak przed wiekami. Było też pierwsze - z wielu - spotkanie wigilijne. Przy minus 16 stopniach Celsjusza. A potem, jak już zaczęło się dziać, coraz częściej z woli i pomysłów samych mieszkańców, a nie animatorki, skończyły się unijne pieniądze.

Pieniądze się skończyły, programy się skończyły, animatorka została. - Bo zakochałam się w Śródce - mówi. To „zakochałam/zakochałem się w Śródce” usłyszę jeszcze wiele razy.

Powtórzy je też Arleta Kolasińska z Fundacji Artystyczno-Edukacyjnej Puenta, z pomazanym czołem wykańczająca właśnie mural od strony ulicy Filipińskiej. Mało kto tam zajrzy, a warto. Na szczycie kamienicy pyszni się anioł. Aniołami, które tu kiedyś sprowadziła na święta, Arleta wkupiła się do Śródki.

„Kocham Śródkę” nie powtórzy tylko Gerard Cofta, bo nie musi. On się na Śródce urodził, całe życie na niej przeżył, całe życie o nią walczył i już ma projekty na kolejne lata. Projekt muralu też inspirował, choć tworzył Radek Barek. Dziś Cofta mówi: - Udało się przywrócić Śródce życie. A Mariusz Wiśniewski, wiceprezydent Poznania, który na Śródce bywa często, jakby chciał jej ducha przeszczepić innym dzielnicom miasta, mówi: - Odżyła Śródka i pan Cofta też odżył.

Pierwszy obywatel Śródki bił się o nią od zawsze. Dziś tych dumnych obywateli jest już znacznie więcej. Anna Żygulska to też już obywatel, choć honorowy, Republiki Śródeckiej. Honorowy, bo tu nie mieszka. - Gdybym mieszkała, nie potrafiłabym już wcale oddzielić życia prywatnego od pracy - śmieje się. Podobnie tłumaczy swoje niemieszkanie na Śródce Marcin Sadowski, właściciel „Hyćki”, typ wzorcowego restauratora: z pokaźnym brzuchem, tubalnym głosem i uśmiechem nieschodzącym z twarzy. On wsiąkł tutaj na dobre 6 lat temu. I choć nie mieszka, to i tak na Śródce jest go więcej niż w domu. - Zakochałem się w tym miejscu, w tych urokliwych kamieniczkach, w tym ogromnym potencjale i potężnej historii - tłumaczy.

Oczywiście szef „Hyćki” też jest w Środeji, jak animatorka. I jak ona, jak każdy tutaj, jest też przede wszystkim w partnerstwie sąsiedzkim. To jedyne miejsce w Poznaniu, gdzie to tak działa. - Wszystko dzieje się, żeby było super - szeroko uśmiecha się Anna (na zdjęciu poniżej).

Stoimy już pod muralem. W sobotę, pod tą ścianą, odbył się kolejny już Tour de Śródka. Kto by pomyślał, że kapslowa rozgrywka o puchar mera, zapowiadana w 2008 roku jako pierwszy i ostatni Wyścig Pokoju z Widokiem przetrwa tyle lat… Choć sam antykwariat „Pokój z widokiem” zamknął podwoje z powodów ekonomicznych w tym samym roku. - Mamy zbyt niskie obroty i coraz mniej odwiedzających. Poznaniacy nie są specjalnie zainteresowani kupnem używanych książek - mówił wtedy antykwariusz Michał Janiszewski. Gdyby tylko wytrzymał jeszcze te kilka lat, kto wie…

W ostatnią sobotę jedni kapslowali, a drudzy wietrzyli szafy. Były starsze panie tańczące w kółeczku. Była kolejna akcja „Detektywi nocą”. Szukali złodzieja, przed rokiem wysadzali most. Takie Dni Sąsiada. Coś tam na kapelę grającą w mobilnym domu kultury dał POSiR. Urząd miasta dał nagłośnienie. Mobilny dom kultury to placyk przed muralem, trochę koślawy, bo tu płytka odstaje, tam dziura w ziemi, a tu jakaś trawa.

Innego oficjalnego miejsca spotkań na Śródce nie ma. Miasto, które na Śródce lokali właściwie nie ma, bo tu prawie wszystko prywatne, nic udostępnić nie może. Jedyny zdatny lokal, Biuro Zarządu Projektu „Przeciwdziałanie wykluczeniu cyfrowemu w Poznaniu”, wyklucza się właśnie ze Śródki za opuszczonymi żaluzjami. Sąsiedzi razem z miejscowym punktem naprawy laptopów marzyli zrobić w tym miejscu śródeckie miejsce spotkań i kawiarenkę internetową dla seniorów.

Obywatelowi Śródki przysługuje karta mieszkańca, paszport, który upoważnia do zniżek w kolejnych z powstających tu kawiarniach, restauracjach, sklepach. Sklepach, których w pewnym momencie na Śródce zaczęło ubywać - tak samo jak starych mieszkańców.

To jedyne „zło”, jakie się temu miejscu wydarzyło za sprawą rdzawego mostu Jordana. Nazwana na cześć pierwszego biskupa przeprawa powstała ze starych przęseł mostu św. Rocha. We wrześniu 2007 roku tą operacją żył Poznań - 450 ton żelastwa trzeba było przetransportować kilometr na północ, podnieść na 9 metrów, przetoczyć po moście Mieszka I i ustawić na wprost katedry. Most wkrótce stał się ulubionym miejscem spotkań, romantycznych zdjęć „na tle” i wzorem innych miast - pierwszym i jak dotąd jedynym poznańskim mostem miłości. Setki kłódek z wygrawerowanymi imionami zakochanych skuwają dziś balustrady, a kaczki w płytkiej Cybinie dławią się wrzucanymi do rzeki kluczykami. Zrobiło się uroczo, zrobiło się światowo, po bez mała 40 latach od zniszczenia traktu, który w tym miejscu przebiegał przez tysiąclecie - znów można było najkrótszą drogą przejść ze Śródki na Ostrów Tumski. I zrobiło się drożej. Nie każdy z obywateli Śródki gotowy był na wyższe czynsze. Nie każdy z właścicieli sypiących się kamienic chciał zostawiać czynsze w wysokości niewystarczającej na remonty.

- Ubolewam nad tym exodusem obywateli Śródki - mówi ksiądz Ireneusz Szwarc (na zdjęciu poniżej), proboszcz parafii archikatedralnej, której kościołem pomocniczym jest Perła, Margeritka, czyli kościół pod wezwaniem świętej Małgorzaty, dziś centralny punkt Śródki. Jeden z dwóch jej kościołów - drugim jest ukryty nieco polskokatolicki kościół św. Kazimierza. Według księdza exodus, kilkanaście rodzin rocznie, wciąż trwa. Według miejscowych społeczników - to już tylko wąska strużka. Napływają nowi.

- Obywatelstwa Śródki nie zdobywa się przychodząc tu na chwilę - podkreśla ksiądz Szwarc. Nie wszyscy wsiąkają w tutejsze życie, nie wszyscy się integrują, nie wszyscy chcą tu zostawać. Stare kamienice pełne lokatorów z dziada pradziada, czasem zamieniając się w te nowe, odrestaurowane zyskują też nowych lokatorów - studentów, młode małżeństwa, czasem nowe restauracje. Jest jeden oficjalny hotel i kilka paraakademików.

Kończymy rozmowę, ale kilka minut później, gdy siedząc przy kawiarnianym stoliku rozmawiam z kolejnym bohaterem Śródki, mija mnie ksiądz spieszący do Margeritki. I wręcza kartkę ze skreślonymi pospiesznie swoimi słowami o śródeckiej parafii, oprócz 700 jej mieszkańców skupiających jeszcze ponad tysiąc ludzi z pobliskich Zawad, Komandorii, Zagórza, Ostrowa Tumskiego. Parafia jest piękna i równocześnie bardzo trudna. Tutaj jest serce diecezji - tutaj jest katedra - tutaj są początki Państwa i Kościoła w Polsce - pisze ksiądz na koniec.Śródka. Może i jest w cieniu katedry, choć cień ten wcale jej nie przysłania.

Trafiłem tam po raz pierwszy w zimowy wieczór, gdy lekka zadymka zamieniała już katedrę w zamgloną pastelę. Takie zdjęcie, wyczarowane w obiektywie Janusza Romaniszyna, nieodżałowanej pamięci fotoreportera „Głosu Wielkopolskiego”, zdobi dziś ścianę Hotelu Śródka. W internecie odgrzebał je Andrzej Górny, właściciel powstającego wtedy gmachu. Dostał oficjalną zgodę i ozdobił tym zimowym wieczorem kawiarnię… I to był właśnie taki wieczór. Tak to przynajmniej pamiętam, choć miejsce, które z tym wieczorem kojarzę, otwarte zostało dużo później. A może zawsze miało tam być? Zakochałem się tam w kawie. Zażerałem się sernikami. Ktoś, kto Śródkę zna, wie już o jakim miejscu piszę. O końcu świata Moniki i Jana (na zdjęciu poniżej). Pary, która zjeździła pół świata, aby na miejsce swojej pierwszej kawiarni w życiu wybrać dopiero co zamknięty sklep monopolowy. I jeszcze tu zamieszkała. Na Śródce. Wbrew wszelkim prawom...

W gruncie rzeczy powinno być tak: Monika powinna opowiedzieć historię, Jan ją spisać, a ja przyglądać się, jak to się fachowo robi. Cafe La Ruina. O godzinie 19.21 we wtorek, 29 września, 16 620 polubień na facebooku.

Kiedy Jan pisze w internecie, że zrobi listę knajp bez krzesełek dla dzieci - knajpy bez krzesełek się obrażają. I kupują krzesełka. Jan pisze, że jak ktoś przyjdzie w szlafroku, to poranną kawę ma gratis. I zaraz kawa wypita. Czesiowi, synkowi Moniki i Jana, kradną srebrnego mercedesa na pedały, który zawsze, ale to zawsze stoi na chodniku przed knajpą. Jan pisze. Internet poszukuje złodzieja czesiowego auta. A diler Mercedesa przywozi czerwone kabrio na pedały. Z porywu serca - jak mówi. Jan o tym pisze i to jest najlepsza reklama pod słońcem.
Trema. Ja mam o nich pisać?

Rozsiedliśmy się w kinie, jedynym dziś na Śródce. Oni na widowni. I mnie zagadali. Monika, zrazu monosylabiczna, zapaliła się, gdy przeszliśmy z Ruiny do Raju. Mimo że jak sama mówi: - Jan nie pamięta jak startowała Cafe La Ruina. Za to początki Raju ja pamiętam jak przez mgłę - mówi.

Helenka, dla której zatrzymali się w podróży przez świat, była, jak kawiarnia, planowana. A Czesio, jak Raj, spadł z nieba. Raju miało nie być, w tym miejscu działała cukiernia, której właściciele mieli przechodzić na emeryturę dwa lata później. Przeszli wcześniej, a właściciele Ruiny odpuścili. Do czasu, aż dowiedzieli się, że ich sąsiadem może stać się sklep znanej korporacji z zielonym płazem w godle. Co to to nie. No i powstał Raj. Menu na pocztówkach, dań zawsze kilka, stolików też. I kino na zapleczu. Jeśli ktoś idzie do toalety, musi wejść do kina. Po drodze minie zwisające kable, motocykl, erupcję wulkanu w ścianie, stare kafelki. Co jest Rajem, co Ruiną...?

Monika Mądra-Pawlak i Jan Pawlak. Ona - z wykształcenia specjalista od rolnictwa społecznie zrównoważonego, z doświadczeniem w pracy w korporacjach. On miał być prawnikiem, pracował jako fotograf i filmowiec. Ona zaperza się, gdy mówią, że zrobiło się u nich drogo. - My nie uznajemy kompromisów, u nas wszystko musi być jak trzeba, nawet pieprzu nie kupujemy w Polsce - tłumaczy.

- Dlaczego zrobiliście knajpę tutaj - pytam. - Bo jesteśmy nienormalni - wzrusza ramionami Monika. Ale później oboje rozwijają: - Bo Śródka jest świetnym miejscem do życia w mieście, bo wszędzie stąd blisko, bo wszyscy się tu znają, bo tu jest dobra energia…

No i jest ten facebook, którego miało nie być. Ale jak już go ktoś założył, Pawlakowie przejęli… Jak mówią mi animatorzy: „Hyćka” jest taka miejscowa, to w niej wiele posiedzeń Śródeji się odbywa. A La Ruina ściąga ludzi z zewnątrz. Czy ściąga ich tylko wirtualnie? - 39 serników w jeden weekend chyba żadna kawiarnia w Poznaniu nie wydaje - mówi Jan. A jak się robi serniki… Proszę państwa, jeśli nie macie internetu (jest środa, 19.12, La Ruina: 16 629 polubień), żałujcie. Ja na tę opowieść potrzebowałbym książki.

Zresztą jak na każdą tutaj. Z Jarosławem Ludwickim, właścicielem Vine Bridge, restauracji, którą z odległym Dark Restaurant łączy właściciel, szef kuchni i deszcz nagród, przy herbacie z kaszy gryczanej przesiedzieliśmy kilka godzin. I też, jak z każdym tutaj, wyszła opowieść o życiu. O sztuce, sztuce życia, o jakimś szaleństwie, które pięć lat temu w miejscu zapomnianym przez ludzi, kazało otwierać restaurację, która nie będzie serwować schabowego ani pizzy, a za stoliki będzie mieć rzeźby nawiązujące do portalu katedry... Wtedy było tu pusto, teraz są tłumy. Kiedy pytam, czy kiedykolwiek chciał zwinąć interes, pan Ludwicki bawi się przez chwilę filiżanką... - Może teraz? Może czas na nowe wyzwanie?

***
Opowieść śródecka powinna być dłuższa. Z trębaczem na dachu i z kotem, Anią, Patrycją, Moniką, Janem, Marcinem, Jarosławem, Radkiem, Krzysztofem, Zbyszkiem, Piotrem i innymi w tle, którzy też na muralu, co to się niektórym podoba, niektórym nie, się nie zmieścili. Jak w tym tekście. W czwartek o godzinie 17 mural został odsłonięty. Czego mi Gerard Cofta nie powiedział? Każdy na malunku z „Opowieści śródeckiej...” miał swój wzorzec. A trębacz to zagrał naprawdę. Mateusz Cofta, syn Gerarda. Jeden z 17 Coftów, co to na Śródce albo przynajmniej w jej pobliżu żyją.

Pomożecie?

Drodzy Przybysze na Śródkę, Śródczanie.

Pod zmalowaną właśnie przez nas ścianą jest, jak wiecie, zaniedbany, dziki trawnik, klepisko, nie wiadomo co właściwie. Zwyczajne dziadostwo.Połóżmy tu bruk!! Kocie łby jak dawniej, z dzikich kamieni, jak na ulicy Śródka czy Ostrówek.

Proszę, niechaj każdy z Was przyniesie jeden, a może więcej, jeśli krzepy nie brakuje, kamień polny wielkości dużej pięści, pomarańczy lub padburgertaja. I niech go złoży przy kiosku. Razem zbudujemy nowy bruk pod naszym muralem.Z wyrazami szacunku, dzięki z góry i do zobaczenia,

Gerard Cofta

PS. My zaś od siebie dodajemy, że jeśli ktoś miałby przypadkiem pod ręką traktor z przyczepą pełną takich niepotrzebnych kamieni, to nie musi ich nosić pojedynczo. dop. Cafe La Ruina

***
Z facebooka La Ruina: Na dole wóz satelitarny tvp, tvn był przedwczoraj. Nad nami dron z kamerką, który na moje oko lata za wysoko.
Podchodzi starszy pan i podaje wysłużoną nokię: - Czy pomógłby pan zrobić 83-latkowi zdjęcie? Nie umiem uruchomić, a to będzie pierwsze zdjęcie zrobione tym telefonem.
Chwilę później dzwoni Ewa, która chce zbudować pomnik czarownicy na Chwaliszewie: - Jan, to jest straszny, straszny kicz. Współczuję.
Potem Marcin, któremu mówię, że Ewa mówi, że to kicz: - No bo kicz, ale bardzo wesoły hype i energia. (...)
Dobrze kmini Robert z Hotelu Śródka naprzeciwko, bo zastanawia się, czy na bookingu zrobić specjalną ofertę „pokój z widokiem na mural”.
W tym tvnie przedwczoraj kraczę do kamery, że to będzie nowe miejsce pielgrzymek w Polsce. Dziś wspominam z przerażeniem Cejrowskiego, któremu nie podobało się w Fatimie. Pozostaje (..) przypomnieć dumnie hasło grafiki z Kambodży, która od samego początku wisi w Ruinie.
Without colours people die.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski