Według prokuratury, rodzinny biznes rozkręciła Justyna Ł. To ona miała prowadzić agencję na osiedlu Podlasie, dla której pracował spokrewniony z jej mężem Stanisław B. Jego rola początkowo ograniczała się jedynie do dowożenia prostytutek do klientów i odbieraniu ich po skończonej "pracy".
Ponieważ "moce przerobowe" jednej agencji okazały się niewystarczające, Stanisław B. podjął się prowadzenia bliźniaczej agencji na osiedlu Górnym. W obu, według ustaleń prokuratury, obowiązywały takie same stawki i rozliczenia: połowa dziennego utargu należała do właścicieli agencji, którym prostytutki płaciły także po 25 zł dziennie - koszt wynajmu lokalu oraz 20 zł na tydzień za ogłoszenie w gazecie.
Agencje dzieliły się też prostytutkami, które często przechodziły z jednej do drugiej. Zdarzało się też, że gdy w agencji na Podlasiu "dziewczyny" nie nadążały z obsługą dużej liczby klientów, to Stanisław B. zawoził tam swoje "pracownice", żeby im pomogły. A skoro był popyt, to były też pieniądze. Tylko w ciągu 10 miesięcy Stanisław B. miał zarobić ponad 40 tys. zł. To kwota, którą prokuratura może udowodnić; niewykluczone, że prawdziwe zyski były dwa, a nawet trzy razy wyższe.
W agencji na Górnym śledczy znaleźli między innymi cennik usług. Jedną z ciekawszych w nim pozycji był... pocałunek za 30 złotych. Musiała to być nie lada atrakcja, gdyż według zawodowego "kodeksu" przedstawicielki tego najstarszego na świecie zawodu nie całują nigdy w usta. Niewykluczone, że chodziło o pocałunki w inne części ciała.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?