Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

22 wsie mają zniknąć z Wielkopolski

Marta Danielewicz, współpraca Beata Pieczyńska
Stop kopalni! Życie oddamy, a ziemi nie oddamy
Stop kopalni! Życie oddamy, a ziemi nie oddamy Adrian Wykrota
22 wsie mają zniknąć z Wielkopolski. 22 tysiące ludzi ma zostać przesiedlonych. Kopalnia odkrywkowa, która może powstać w Miejskiej Górce i Krobi, spędza sen z powiek mieszkańcom gmin.

Kuczyna, Ciołkowo, Rogowo, Gogolewo, Niepart, Oczkowice, Topólka, Sobiałkowo, Miejska Górka. To nazwy tylko niektórych miejscowości, które mogą zniknąć z powierzchni ziemi. Na styku dwóch powiatów: gostyńskiego i rawickiego odkryto złoża węgla brunatnego Oczkowice, które sięga aż 72 km kw. Spółka PAK Górnictwo z Konina jest zainteresowana jego wydobyciem. Kopalnia miałaby objąć swoim zasięgiem gminy Miejska Górka i Krobia. Mieszkańcy nie dopuszczają nawet myśli, by tych ziem mógł ich ktoś pozbawić. W przyszłości kopalnia miałaby zająć teren 22 miejscowości! 22 tysiące mieszkańców musiałoby opuścić rodzime strony.

Kopalnia? Nigdy w życiu!
W gminach Miejska Górka i Krobia na co drugim domu widać banery: "Rolnicy przeciwko kopalni odkrywkowej", "Nie dla odkrywki", "Tu jest rolnictwo, nie górnictwo". Na drogach nie brakuje też samochodów z charakterystycznymi naklejkami "Stop kopalni". Mijamy pola pełne upraw, zadbane gospodarstwa - zboża, buraki, kukurydza, rzepak, pomidory... Tu ludzie żyją z darów ziemi i żywią tymi plonami resztę Polski. Od pokoleń utrzymują się z rolnictwa i hodowli zwierząt.

- Wygoniliśmy już stąd Niemców, wygonimy i PAK - mówią zgodnie na wieść o potencjalnym opuszczeniu terenów.
O planowanej inwestycji zrobiło się głośno w 2012 roku. Wtedy też zaczęły się pierwsze protesty.

- Dowiedzieliśmy się o tym, gdy zaczęli robić badania. Odwierty - wspomina Jolanta Janowicz, gospodyni z Sobiałkowa. - Myśleli, że nie zauważymy. Nikt mi na początku nie wierzył, że tu będzie kopalnia, gdy mówiłam to ludziom. Pukali się w głowę, a burmistrz nazwał mnie kłamcą i demagogiem - wspomina kobieta.

Dziś coraz więcej osób wierzy w słowa gospodyni. PAK pozyskuje nowe zgody, a rolnicy są coraz bardziej przerażeni. Mają wrażenie, że walczą z wiatrakami, a wszystko zostało już dawno ukartowane.

- Ci, co się dowiedzieli o badaniach, to szybko przygotowali protest. Zebraliśmy 900 podpisów. I co z tego, skoro burmistrzowie Miejskiej Górki i Krobi wydali zgodę na odwierty. Jak do tego mogło dojść, skoro były nasze podpisy przeciwko temu?! To skandal! - wściekłości nie może ukryć Andrzej Tysiak, rolnik z Gogolewa.

Władze gmin zasłaniają się tym, że nie mogły odmówić wykonania samych odwiertów w celu zbadania złoża.

- PAK był też zainteresowany gminą Poniec. Wie pani czemu tam odwiertów nie zrobił i o Poniecu już się nie mówi? Bo tamtejszy burmistrz postawił sprawę jasno: "Chcecie robić odwierty i badania? Dam zgodę, jak zgodzą się mieszkańcy. Spytajcie najpierw ich". Myśli pani, że spytali? Gdzie tam! A my zebraliśmy 900 podpisów przeciw i eh... - macha ręką z rezygnacją Andrzej Tysiak. Nikt zresztą nie spodziewał się, że złoże będzie tak rozległe i będzie tu zalegało aż miliard ton węgla brunatnego. - Kiedyś tam, w latach 70.-80., jeszcze za komuny, robiono tu odwierty. Ojciec coś o tym wspominał, ale to były inne czasy - mówi Marcin Wolsztyniak, mieszkaniec Oczkowic.

To właśnie w jego wsi, jeśliby powstała kopalnia, odbędą się pierwsze prace. On gospodarstwo prowadzi od czterech lat, ale związany jest z rolnictwem od czterech pokoleń. - Mamy 20 hektarów ziemi, hodujemy 500 świń i 50 byków. To średnie gospodarstwo, ale nie wyobrażam sobie tego nie robić i sprzedać ziemię PAK-owi - mówi.

Skłóceni sąsiedzi

Jak relacjonują mieszkańcy, na początku, gdy PAK wkroczył na te tereny, nie odbywały się żadne konsultacje społeczne.
- Nikt nie był zainteresowany rozmową z nami. Prezes Bryja nie odwiedzał nas wcześniej. A teraz potrzebuje odbyć konsultacje społeczne, by starać się o koncesję na wydobycie węgla brunatnego. Wrześniowe spotkanie u marszałka wyszło także z naszej inicjatywy - mówi Sylwia Maćkowiak, mieszkanka Niepartu i założycielka stowarzyszenia Nasz Dom, które zrzesza okolicznych rolników.

- Z tymi odwiertami to też ludzi oszukali - dodaje Jolanta Janowicz. - Pytali, czy mogą zrobić badania, płacili na początku nieduże sumy, po czym robili odwierty, nie mówiąc, że to ma służyć pomiarom złóż węgla brunatnego. Byli oczywiście tacy rolnicy, którzy nie od razu się zgadzali. To oferowano im więcej za taki odwiert. Nawet 9 000 złotych. Niektórzy, co po podpisaniu zgody pokapowali się, co jest grane, nie chcieli PAK-u wpuszczać na działkę, to z nakazami sądowymi i policją przyjeżdżali. Niektórzy musieli płacić kary umowne. Gdy ludzie zaprotestowali, odwierty robili na nieużytkach, tam gdzie lasy, tory.

Jednak nie wszyscy stoją ramię w ramię przeciw kopalni. Sołtys Niepartu przyznaje, że mieszkańcy PGR-owskich bloków mówią, że nie mają nic do stracenia, a kopalnia im nie przeszkadza.

- Niektórzy machają ręką. Nie wiem, czy nie wierzą, czy nie zdają sobie sprawy, jakie szkody może wyrządzić kopalnia tutaj. Niektórzy mieszkańcy bloków, ale też wsi myślą, że dzięki niej czeka ich lepsza przyszłość, że dorobią się na wykupie - mówi Walenty Mikołajczak, sołtys Niepartu.

On sam nie ma dużego gospodarstwa. Zaledwie małe podwórko, gdzie jest kilka świnek. Córki, nauczycielki, mieszkają w mieście. Jednak Walenty z żoną nie chcą opuszczać Niepartu. Tu przeżyli całe życie.

- PAK chce skłócić ludzi. Mówią wszystkim, że przeciwko kopalni jest garstka pieniaczy. Styczniowy protest pokazał, że jest nas nawet kilka tysięcy! Na ulice wyjechało 500 ciągników. Zrobili sztuczny podział na tych biednych i bogatych - uważa Sylwia Maćkowiak.

Protestujący obawiają się, że gdy PAK uzyska koncesje na wydobycie węgla i wykupi dwóch czy trzech dużych gospodarzy, to będzie po wszystkim.

- Nie wpuścimy ich tutaj. Życie oddamy, a ziemi nie oddamy - mówi Andrzej Tysiak.

Zarzynanie dojnej krowy

Podobnego zdania są także inni mieszkańcy wsi. Nikt z rolników nie mógł sobie wcześniej wyobrazić, by na tych ziemiach ktoś chciał budować elektrownię, a co dopiero wydobywać węgiel brunatny.

- To jak zarzynanie dojnej krowy - mówią mieszkańcy, a swoje grunty nazywają zagłębiem żywnościowym.

Prof. Benedykt Pepliński z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, w oparciu o dane Głównego Urzędu Statystycznego przygotował raport, w którym wskazuje na potencjał rolnictwa właśnie w powiatach gostyńskim i rawickim.

- Tu 70 procent stanowią gleby klas średniej i dobrej jakości. Obszar kopalni odkrywkowej ma jednak zająć najlepsze obszary tych powiatów. Rolnictwo w tym regionie to strategiczna działalność nie tylko dla Wielkopolski, ale całej Polski - zauważa prof. Pepliński.

Kopalnia odkrywkowa w tym regionie to także śmierć dla wielu przedsiębiorców, którzy prowadzą swoją działalność w oparciu o lokalne produkty. I nie chodzi tu tylko o małe firmy specjalizujące się w uprawie rolniczej, ale duże koncerny, jak chociażby Pudliszki, cukrownia w Gostyniu, duże zakłady mleczarskie. Zawiązali oni stowarzyszenie Przedsiębiorczość dla Ekologii.

- Stowarzyszenie zrzesza 30 przedsiębiorców. Zatrudniamy 3 tysiące osób, mamy 3 miliardy przychodu rocznie. Kopalnia nam to wszystko zabierze - wyjaśnia Leszek Wenderski, członek zarządu koncernu H.J. Heinz, który od 1997 r. jest właścicielem firmy "Pudliszki". - Nasze powiaty słyną z bardzo wysokiej kultury rolnej. Nie ma tu przemysłu ciężkiego.

Przedsiębiorca wskazuje na to, że z budową kopalni związane jest powstanie leja depresyjnego, który może mieć olbrzymi zasięg.

- Spadek wód gruntowych o metr spowoduje, że będziemy mieli tu kompletną suszę. A bez wody żaden rolnik, żadna firma się nie utrzyma - przekonuje L. Wenderski.

Przemysł przetwórczy w tym regionie Wielkopolski ma podobną tradycję co rolnictwo. Liczy już sto lat.

- Każda firma jest tu powiązana z drugą. My współpracujemy bezpośrednio z hutą szkła, z firmami transportowymi i rolnikami. Mleczarnie Rawicz i Gostyń bezpośrednio skupują mleko od gospodarzy z tych gmin. Jesteśmy w sercu zagłębia rolniczego - tłumaczy Leszek Wenderski.

Dla samych "Pudliszek" kopalnia to olbrzymia strata. Nazwa firmy pochodzi od nazwy miejscowości. Nie mogą więc jej przenieść, bo zobowiązuje ich umowa z władzami miasta. - Sama zmiana marki kosztuje kilka milionów złotych - potwierdza Wenderski.

Chcą być rolnikami, nie górnikami

Jolanta Janowicz jest właścicielką 85 ha ziemi. Zajmuje się też hodowlą świń. Posiada 200 macior. Ręce ma szorstkie, spracowane. Jednak rola dla niej i dla jej najbliższych to całe życie.

- W tym domu mieszkają trzy pokolenia. Moja mama, ja z mężem i nasze dzieci. Dzieciaki pokończyły szkoły rolnicze z własnej woli. Mieli wybór, by iść do miasta, ale chcą mieszkać na wsi. Pomagać na gospodarstwie. Co ja mam im powiedzieć? Że za kilkanaście lat tego nie będzie? Że tu już nie ma przyszłości - załamuje ręce.

Jola zaangażowała się w produkcję ulotek informacyjnych, w wydawanie gazet na temat odkrywki, zagrożeń, jakie może za sobą nieść powstanie kopalni w tym miejscu.

- Chcemy otworzyć ludziom oczy. Tu za trzy, cztery lata zaczną wiercić dziurę w ziemi, obok nas. Nie będzie można żyć! Nawet w sąsiedztwie! Kurz i piach, to będzie zamiast żyznych gleb!

Obawy Jolanty nie dotyczą tylko kopalni, ale także samego złoża. W czerwcu 2014 r. rząd przyjął strategię bezpieczeństwa energetycznego i środowiska, która nakazuje władzom samorządowym ochronę złóż węgla brunatnego.

- Jeśli złoże zostanie wpisane w plan zagospodarowania przestrzennego, to nie będziemy mogli się rozbudowywać. A dla rolnictwa brak rozwoju i stagnacja to śmierć. Bez inwestycji zaczniemy się cofać. Chcieliśmy z mężem kupić nowy sprzęt, zainwestować w suszarnię. Ale to koszt prawie pół miliona złotych. Jak inwestować w coś, co nie posłuży nam na lata? Jak za dwa czy trzy będziemy musieli się tego pozbywać? Jesteśmy w dołku. Nie wiemy, czy szukać ziemi gdzie indziej, budować tam gospodarstwo od zera, czy czekać i walczyć do końca. Nie chcemy oddać tych gruntów - mówi pani Jolanta.

Niepewny o swój los jest także Łukasz Rojda, mieszkaniec Miejskiej Górki. To jeden z młodszych gospodarzy w gminie. To właśnie między innymi z jego pomidorów wytwarzane są produkty z marką Pudliszki. Na jego polu pracują mieszkańcy sąsiednich wsi. To czas plonów.

- Na 80 ha hoduję buraki, zboża i oczywiście pomidory. W sezonie zatrudniam nawet 25 osób. Ten rok był kiepski, przez suszę - mówi Łukasz, który jest także przewodniczącym Powiatowej Izby Rolniczej w Rawiczu. To właśnie logo Izby ozdabia większość banerów przeciwko kopalni.

Niedaleko jego pola prywatna firma postawiła wiatraki. - Nie przeszkadzają mi. Wiatraki miały też stanąć w innych miejscach, ale PAK inwestycję ponoć blokuje. Energia ma swoje substytuty. Woda i żywność nie. Nie można ich zastąpić - mówi Łukasz.

Nieodwracalne skutki kopalni

W powiatach gostyńskim i rawickim są szkoły rolnicze. Młodzież z własnej woli je kończy. Chcą być rolnikami, jak ich rodzice, dziadkowie.

- Opowiadają nam bajki o tym, że ziemia kilka lat po wydobyciu znów będzie żyzna, że zmniejszy się tu bezrobocie. Brednie. U nas teraz bezrobocie sięga 7 procent, w Koninie, gdzie kopalnie PAK już ma, 14! - mówi Wiesława Kalibabka, mieszkanka Gogolewa.

- Rolnicy, także młodzi częściej niż przeciętnie w Polsce i Wielkopolsce korzystają ze środków z unijnych, co świadczy nie tylko o zaradności, ale także o wiązaniu z rolnictwem swojej przyszłości - mówi prof. Benedykt Pepliński.

Profesor zauważa też, że jeśli dojdzie do budowy kopalni, to plony w krajowym bilansie zbożowym spadną o 25 tys. ton rocznie. Wskazuje też, że lej depresyjny może na tym terenie sięgać nawet 300 km kw.

- Nawet po zakończeniu eksploatacji i znaczącemu przywróceniu poziomu wód gruntowych (co zajmie co najmniej kilkanaście lat), należy liczyć się z ubytkiem około 5-7 tys. ton zbóż - mówi profesor.

Budowa kopalni to zagrożenie nie tylko dla rolnictwa i hodowli, ale także dla niektórych gatunków zwierząt i ptactwa objętych ochroną.

Życie w cieniu kopalni

Gmina Wilczyn w powiecie konińskim jest tą, na terenie której znajduje się jedna z trzech odkrywek Kopalni Węgla Brunatnego w Koninie. Tutaj na odkrywce Jóźwin II od sześciu lat wydobywany jest węgiel. Pierwszy wykup terenów przez kopalnię nastąpił jednak znacznie wcześniej, bo w 1995 r. Gdy KWB Konin wykonywało czynności świadczące o tym, że przygotowuje się do utworzenia tej odkrywki, mieszkańcy protestowali. Wielu już pogodziło się z tym, że kopalnia idzie zabierając po drodze opuszczone domy przesiedleńców i żyzną ziemię, która ma tu nawet II klasę żyzności. Pogodzili się, bo otrzymali od kopalni pieniądze za pozostawiony majątek i urządzają sobie życie gdzie indziej. Cały czas jednak emocje mieszkańców gminy rosną, bo opada lustro wody w ich jeziorze, które jest prawdziwą perłą tego regionu. Kopalnia opuści ten teren za cztery lata i co wtedy?

Emocje mieszkańców Wilczyna, którzy obawiali się odkrywkowych - "kopalniano księżycowych" krajobrazów, nie sięgnęły jednak zenitu, tak jak w czerwcu tego roku w gminie Babiak w powiecie kolskim, w której przeprowadzone zostało referendum w sprawie mającej powstać tam odkrywki kopalni węgla brunatnego "Dęby Szlacheckie". Mieszkańcy prawie ośmiotysięcznej gminy w referendum opowiedzieli się w więszości przeciwko uruchomieniu odkrywki. Za inwestycją głosowało jedynie 227 osób. Stanowisko wyraziła również Rada Gminy Babiak, która poparła wynik referendum.

"Rada Gminy Babiak przyłącza się do głosu społecznego podkreślając, iż budowa kopalni może mieć zdecydowanie negatywny wpływ na wiele obszarów społeczno-gospodarczych w gminie Babiak" - czytamy w wydanym dokumencie.

Zdaniem rady, budowa kopalni może wpłynąć na pogorszenie warunków życia mieszkańców lokalnej społeczności.

Teraz mieszkańcy czekają na dalszy rozwój wydarzeń, prosząc wojewodę o uwzględnienie wyniku głosowania przy podejmowaniu decyzji dotyczącej odkrywki "Dęby Szlacheckie". Obawy mieszkańców są zrozumiałe, bo przemysł wydobywczy oznacza przecież ingerencję w środowisko przyrodnicze i społeczne. Nie musi jednak oznaczać degradacji. W takim właśnie przekonaniu mieszkańców gminy Wilczyn, KWB Konin weszła na ich teren.

- Średnio do budżetu gminy Wilczyn wpływa rocznie od kopalni około trzech milionów złotych podatku - mówi wójt Grzegorz Skowroński

Ile to oznacza dla gminy, która żyje z rolnictwa i turystyki?

- Dużo. Bardzo dużo! Dzięki takiej rocznej kopalnianej opłacie udało się np. wybudować skrzydło szkoły - tłumaczy wójt. - Teraz jedyna w Wilczynie szkoła jest większa. Dzięki inwestycji zlikwidowano w niej naukę na zmiany. Teraz dzieci uczą się tylko od rana. To na pewno ogromna wygoda, na którą nie byłoby gminy szybko stać.

O tym, jak może wyglądać gmina, która skorzystała na tym, że na swój teren wpuściła kopalnię, przekona się każdy, kto przejeżdża przez sąsiedni Kleczew. Widać wyraźnie, że warto łączyć korzyści dwóch stron; kopalni i mieszkańców.

- To strategiczny nośnik podatków gminy - mówi Marek Wesołowski burmistrz Kleczewa. - Naprawdę trudno sobie wyobrazić, jak przeobrażałby się Kleczew, gdyby nie było wpływów z kopalni, a tylko rolnictwo i drobny handel - dodaje.

Gdyby zrobić bilans korzyści i trudności, można by powiedzieć, że wynik jest dodatni - zaznaczają zgodnie samorządowcy.

- Przecież to jasne. Tam gdzie są pieniądze, jest lepszy rozwój - mówi wójt Wilczyna Grzegorz Skowroński.

Podkreśla jednak, że pieniądze to nie wszystko. Trzeba żyć w symbiozie z naturą, tak, by nie zaszkodzić mieszkańcom. A ludzie mówią tak jak wójt i z żalem spoglądają w stronę Jeziora Wilczyńskiego, które znika, jakby wyparowywało.

Jednak to nie problem, który pojawił się tego upalnego roku. Wody w jeziorze zaczęło ubywać wraz ze zbliżaniem się kopalni, która wydobywając węgiel odwadnia tereny.

- Zniknęło 60 hektarów jeziora. Lustro wody spadło przez cztery lata o cztery metry - mówi wójt Wilczyna.

- Jak tak dalej pójdzie, to w przyszłym roku nie będą mógł zrobić dla turystów plaży - tłumaczy szef Gminnego OSiR w Wilczynie Henry Działak. - W studni kiedyś wody było na ponad dwa krążki. Teraz jest sucha.

Konińska kopalnia odpiera zarzuty kierowane pod jej adresem jakoby woda znikała z powodu jej działalności. Jednak równocześnie godzi się pokryć połowę kosztów przerzucenia wody z Odkrywki Jóźwin II do Jeziora Wilczyńskiego.

Gmina czeka na decyzję w tej sprawie Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, który pozwoli na przepompowanie wody do jeziora. Jeśli da zielone światło, kopalnia może realizować obietnicę i pokryć 50 proc. kosztów tej operacji.

Wówczas będzie nie tylko słychać kopalnię (a jak mówią dwie spotkane na drodze ze szkoły 17-letnie licealistki mieszkające we wsi Kaliska i Gogolina, hałas maszyn pracujących nocą daje się we znaki), ale będzie o kopalni słychać.

Mieszkańcy usłyszą, że zakład pomógł w uzupełnianiu wody w ich jeziorze. I kiedy w 2019 roku kopalnia odejdzie i znikną zwałowarki, koparki, wyrobiska, pozostaną po nich nowe lasy na zrekultywowanych terenach i jezioro, które tu było od zawsze.
Sprawa znikającego Jeziora Wilczyńskiego spędza sen z oczu wójta. Na jego biurku leży sterta dokumentów, które dowodzą, że walczy o to, by jezioro, które jest podstawą rozwoju turystyki w jego gminie nie ulegało dalszej degradacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski