18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewa Siwicka - jej goście, jej programy i jej mąż

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Ewa Siwicka - przygotowania do Teleskopu
Ewa Siwicka - przygotowania do Teleskopu Grzegorz Dembiński
Dziennikarka, prezenterka, gospodyni autorskiego programu, a prywatnie żona prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego... Z Ewą Siwicką rozmawiamy o najważniejszych zawodowych wydarzeniach i ludziach, których spotkała oraz o tym, czy mąż na stanowisku pomaga w karierze dziennikarskiej.

Dlaczego spotykam się z Ewą Siwicką?

Bo tak się nazywam…

No właśnie, dlaczego? Nie chciałaś nazwiska prezydenta Poznania?

Do nazwiska prezydenta było jeszcze daleko, bo pobraliśmy się na studiach. Obydwoje byliśmy najlepszymi studentami, stypendystami ministra - ja na UAM przez dwa lata byłam stypendystką Ministra Nauki, Ryszard na Akademii Ekonomicznej przez trzy lata miał to zaszczytne wyróżnienie. Miałam już za sobą parę artykułów naukowych, nie chciałam zmieniać nazwiska. Myślałam, że po studiach to zrobię albo dodam drugi człon, ale jakoś nie było czasu, a wiązało się to z formalnościami, ze zmianą dokumentów i - szczerze mówiąc - nie rozmawialiśmy już na ten temat. Na studiach też zaczęłam pracę dziennikarską jako Siwicka i tak zostało. Ryszard pracował na uczelni. Szybko zaproponowano mi prowadzenie Teleskopu, twarz stała się rozpoznawalna i gdy gdzieś razem się pojawialiśmy, mówiono, że przyszła Ewa Siwicka z mężem, zdarzyło się nawet, że przedstawiono go "pan Siwicki" . Dopiero po kilkunastu latach, anonsowano prezydenta z żoną…

Do telewizji trafiłaś wprost ze studiów, choć niewiele brakowało, a zostałabyś w radiu.

Tak, już w czasie studiów pracowałam w Polskim Radiu (obecnie Merkury), wciągnęło mnie, cieszyło, że moje materiały brali do popularnej ,,trójki". Tyle że to wstawanie… Poranna audycja zaczynała się o piątej trzydzieści, a praktykanci czy stażyści musieli być jeszcze wcześniej, aby opracować przegląd prasy, obdzwonić dyżurne służby, przygotować kronikę policyjną i prognozę pogody. W sierpniu, jako jedna z trojga najlepszych absolwentów, miałam rozpocząć pracę na etacie. Pomyślałam o kolegach z telewizji, że ten Teleskop, to tak pod wieczór dopiero mają… To właściwie zdecydowało, że postanowiłam spróbować. Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie, że na przykład moja twarz nadaje się do telewizji. Po prostu - do dziś nie lubię wstawania świtem. Aby dobrze funkcjonować, muszę się wyspać.
Do telewizji trafiłam latem, w sezonie urlopowym, gdy bardzo potrzebny był ktoś, kto przyniesie dużo ciekawych propozycji tematów, pojedzie i szybko je zrealizuje. Od początku więc bardzo dużo pracowałam, a że miałam łatwość puentowania zdarzeń z życia czy dosłownie z ulicy wziętych, moje materiały chętnie brał nowy wówczas Teleexpress. Starsi dziennikarze nie potrafili tak skrótowo pisać informacji, aby zmieściła się ona w piętnastosekundowej relacji. A później przyszedł czas na Panoramę i główne wydanie Wiadomości - czułam się bardzo dowartościowana, widząc w relacji swoje nazwisko. Robiłam kilka materiałów dziennie do Teleskopu i kilkanaście w tygodniu ukazywało się na antenie ogólnopolskiej. Tak więc telewizja mnie polubiła - z wzajemnością.

Pamiętasz, kiedy pierwszy raz pokazałaś się na ekranie?

Nie bardzo, ale chyba była to relacja w Wiadomościach z zapustów w Zbąszyniu, pamiętam jak podbiegł umorusany, przebrany za diabła jeden z zapustników i posmarował mój policzek sadzą, a ja byłam w białym płaszczyku… oglądała to cała Polska! Natomiast na ekranie w studiu pojawiłam się po roku , ale wcześniej trzeba było zdać egzamin na kartę ekranową. Trzeba było jechać do Warszawy, a tam kilkunastoosobowe gremium - z Ireną Dziedzic i Edwardem Mikołajczykiem na czele oceniało m.in. naszą telegeniczność, poprawność językową, znajomość wyrazów obcego pochodzenia, dykcję, artykulację, interpretację tekstu, umiejętność opanowania stresu i reakcję na nagłe nieprzewidziane sytuacje w studiu. Denerwowałam się bardziej niż przed maturą… karty przyznawano na rok. Od paru lat mam już stałą kartę prezenterską.
A później było już z górki? Zaczęłaś jeździć do Warszawy i prowadzić Wiadomości. Nie chciałaś się przenieść do stolicy?
Nigdy, chociaż propozycje miałam także później, gdy powstawała tvp info.

Zdecydował fakt, że mąż w tym czasie robił już w Poznaniu karierę samorządową?

Nie, Ryszard nawet kiedyś mówił, że jeśli uznam, iż powinnam się przenieść, to możemy się przeprowadzić. Miałam jednak już wtedy córeczkę, chcieliśmy też mieć drugie dziecko, a w Poznaniu byli rodzice i teściowie. To były główne powody. Jeździłam co tydzień na dwa dni. I choć smutno było tak samej mieszkać w hotelu, gdy w domu był mąż i małe dziecko, to jednak muszę przyznać, że lubiłam pracować w Warszawie. W redakcji poznałam fantastycznych ludzi - Grzegorza Miecugowa, Tomka Lisa, Kasię Kolendę-Zaleską, a prowadzenie Wiadomości sporo mnie nauczyło i bardzo uodporniło na stres. Po każdym wydaniu logopedka Joanna Luboń wskazywała każdy najmniejszy nawet błąd w artykulacji, zły akcent w wyrazie lub zdaniu. Wielokrotnie namawiano mnie, bym się przeniosła. Tadziu Zwiefka, który już wiele lat przede mną prowadził Wiadomości, przekonywał, że nie warto się tam przenosić na stałe - lepiej przyjechać, zrobić swoje i wracać, nie wdawać się w tamtejsze klimaty i układy.

Lepiej, gdy Warszawa przyjeżdżała do Ciebie… Choćby z Rzeczpospolitą Samorządną?

Bardzo byłam zaangażowana w powstającą samorządność, nie wiem, czy to nie było najważniejsze w mojej pracy. Był rok 1989, powstawały gminy, zbliżały się wybory, rodziła się demokracja. A najwięcej działo się właśnie w Poznaniu. Fascynujące było móc w tym uczestniczyć. Robiłam wiele relacji z Poznania, byłam też parę razy gościem w studiu w stolicy. Po jednym z programów Michał Kulesza spytał, kim jest ta dziennikarka, która zadaje tak rzeczowe pytania. I stała się rzecz wyjątkowa, warszawscy autorzy programu zaproponowali mi jego współtworzenie. Nie tylko przysyłanie materiałów, ale prowadzenie w Poznaniu studia, z którym się łączyli. Wśród gości miałam marszałka Senatu Andrzeja Stelmachowskiego, Zytę Gilowską, Michała Kuleszę i wielu innych wspaniałych ludzi. Prowadziłam z nimi dyskusje na różne, samorządowe tematy. Raz to była policja municypalna, raz przygotowanie do wyborów samorządowych, tłumaczenie ich istoty czy zadań gmin. Przeszłam wtedy chrzest bojowy, bo nie dosyć, że antena ogólnopolska, to do programów musiałam się porządnie merytorycznie przygotowywać. Trwało to ładnych parę lat, równocześnie prowadziłam, też z Poznania, ,,Ekskluzywny wywiad z premierem". Premierzy przyjeżdżali tu, do Poznania z powodu różnych samorządowych inicjatyw, a potem byli moimi gośćmi. Rozmawiałam z Tadeuszem Mazowieckim, Janem Krzysztofem Bieleckim i Waldemarem Pawlakiem, Hanną Suchocką. Nauczyło mnie to bardzo solidnego dziennikarstwa, bardzo rzeczowego przygotowywania się i mam tak do dziś. Tego też uczę studentów. Nie znoszę u dziennikarzy ignorancji.

Mąż prezydent pomaga w karierze?

Zdecydowanie nie, z wielu rzeczy musiałam rezygnować. Na przykład wiele lat byłam wydawcą Teleskopu, który decyduje o kształcie programu, czy zajmowałam się publicystyką i polityką i gdy Ryszard wszedł do zarządu miasta, uznałam, że powinnam z tych funkcji zrezygnować. A w 2005 roku, gdy do telewizji przyszła kolejna ekipa kierownicza, uznała, że żona prezydenta nawet Teleskopu prowadzić nie może. Była to dla mnie i wielu innych osób niezrozumiała decyzja, bo to zawód, który wykonywałam dobrze od wielu lat, czytałam to, co pisali i akceptowali inni, a we wszystkich badaniach wśród telewidzów bardzo dobrze wypadałam. Wskazywali mnie jako najlepszą prezenterkę i cieszącą się ich najwyższym zaufaniem. Zaproponowano mi wtedy prowadzenie autorskiego programu. Żadnego takiego w Poznaniu nie było. Może czekali na to, że oglądalność będzie słaba i program szybko zniknie z anteny? Tak się jednak nie stało, ,,Ewa i jej goście" szybko zyskali sympatię telewidzów i zaskoczyli oglądalnością.

Patrząc z perspektywy czasu, decyzja ówczesnego szefostwa okazała się dla Ciebie dobra. Ilu gości podejmowałaś przez te lata?

Ponad 180. Kilka osób już nie żyje, np. prof. Stefan Stuligrosz, Irena Kwiatkowska, Zbigniew Zapasiewicz, Maciej Zembaty, Bogusław Mec, Krystyna Feldman, Mariusz Sabiniewicz. Zaczęłam rozmowy od postaci z Wielkopolski, z czasem ludzie zaczęli się dopytywać: kiedy zaprosi pani Steczkowską, a kiedy Pazurę i w ten sposób krąg się rozszerzał. Pomyślałam, że skoro poznaniacy chodzą na ich koncerty czy spektakle - poświęcają swój czas i pieniądze, to warto ich pokazywać i przybliżać. I wtedy - nawiasem mówiąc - okazało się, że historia życia niemal każdego z zaproszonych gości jest także związana z naszym miastem lub regionem! Tak więc powstała prawdziwa - jak to ktoś określił - złota księga twórców kultury polskiej.

Jaki program zapamiętałaś szczególnie? Kto wywarł na Tobie największe wrażenie?

Wiele było takich postaci, z którymi tak dobrze mi się rozmawiało, że żałowałam, iż czas nam się kończy. Na przykład Magda Umer i Anna Seniuk obdarzyły mnie ogromnym zaufaniem i przed programem przegadałam z nimi wiele godzin w ich pokojach hotelowych. Wielkim odkryciem była dla mnie Kayah, ta kobieta o silnym głosie jest jednocześnie bardzo czuła i wrażliwa, i tak pięknie opowiedziała w moim programie historię swej miłości i niestety nieudanego małżeństwa. Ogromną przyjemność sprawił mi Krzysztof Penderecki, który był moim gościem dokładnie w dniu swoich 80. urodzin, chociaż wieczorem miał prapremierę swego koncertu, a podobno wówczas wywiadów w ogóle nie udzielał. Program mieliśmy nagrywać dzień wcześniej, ale samolot się spóźnił. Żona kompozytora, Elżbieta, która wcześniej była gościem w moim programie, przekonała artystę, że warto, aby po porannej próbie przyjechał do studia… Nigdy też nie zapomnę Krzysztofa Kolbergera, który, jak się wtedy wydawało, wyszedł już, po paru operacjach onkologicznych, ze śmiertelnej choroby i pięknie się tym podzielił. Przed spotkaniem prosił tylko, aby nagranie odbyło się w miejscu, w którym będzie mógł podgrzać swój obiad, czyli kleik.

Twoje spotkania mają taki elegancki charakter, studio zmienia się w salon, w którym Ty przy filiżance (porcelanowej) kawy czy herbaty prowadzisz rozmowy. Porównał Cię ktoś kiedyś do Ireny Dziedzic? Robisz wrażenie damy.

Do Ireny Dziedzic wprost nie, ale między innymi Henryk Talar powiedział, że moje programy powinny się ukazywać w telewizyjnej Dwójce, bo spełniają wszelkie walory. Marcin Daniec po programie powiedział, że przy mnie człowiek czuje się jak przy damie, że dla niego jestem w dziennikarstwie taką postacią, jaką Beata Tyszkiewicz jest w aktorstwie. Znany z nienagannych manier Krzysztof Zanussi powiedział, że rozmowa, którą przeprowadziłam, jest jedną z niewielu, jaką chciałby mieć w domu i pokazać innym… Ale już o więcej nie będę o tym mówić - nie nalegaj - bo to trochę niezręczne dla mnie, choć słowa, oceny tych wybitnych twórców bardzo wiele dla mnie znaczą.

Dama na ekranie, Pierwsza Dama Poznania w życiu - ile tak naprawdę jest tej damy w Ewie Siwickiej?

Damy to pewnie za dużo powiedziane, ale prawdą jest, że nigdy nie lubiłam chodzić w rozciągniętych swetrach lub pić z plastikowych kubków. Nie odpowiadały mi obozowe klimaty, nie lubiłam spać pod namiotem, teraz chyba bardziej mnie to bawi niż wtedy. Zawsze bardziej lubiłam być ubrana w szykowną sukienkę niż wytarte dżinsy. Zawsze też imponowali mi mężczyźni nie tylko mądrzy, wysportowani, ale jednocześnie z bardzo wysoką kulturą osobistą, taką naturalną, bez wysiłku. Bez niej, gdyby facet był najinteligentniejszy i najprzystojniejszy - u mnie traci wszystko. Być traktowana jak dama - lubię i jestem, przyzwyczaił mnie do tego mąż. Nienaganne maniery - u 100-procentowego mężczyzny - to się chyba damom podoba…

Czyli dobrze trafiłaś, w ogóle chyba jesteś szczęściarą i to od startu - obydwoje najlepszymi studentami, później atrakcyjne kariery. Jesteś zadowolona z życia, fajnie być żoną prezydenta?

Tak, chociaż nie zawsze jest łatwo. Ryszard swoją pracę traktuje jak misję i najczęściej nie ma go w domu po kilkanaście godzin. O co zresztą nie mogę mieć pretensji, bo to działa w dwie strony - przepracowałam niejedną niedzielę i niejedne święta… Zawsze pod tym względem byliśmy wyrozumiali.

W przyszłym tygodniu prezydent Grobelny kończy 50 lat. Szykujesz jakieś niespodzianki?

Nawet o przyjęciu nie mam co myśleć, bo urodziny wypadają w środę, a zarówno w sobotę poprzedzającą, jak i następną, Ryszard startuje w biegach. A jak jest bieganie, to nawet o jedzeniu innym niż makaron nie ma mowy. Sam na tę pięćdziesiątkę robi sobie prezent - na czterdziestkę po raz pierwszy przebiegł maraton, teraz, w sierpniu zamierza wystartować w pierwszym w Poznaniu triathlonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski