Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy motor jest miłością - historia Edwarda Stachowskiego

TS
archiwum
We wrześniu tego roku mija 25 lat od śmierci Edwarda Stachowskiego. Sześciokrotny motocyklowy mistrz Polski i czterokrotny wicemistrz, w latach 70-tych był jedną z ikon poznańskiego sportu. Wyścigi, które rozgrywano wówczas na ulicach miasta gromadziły po 60 tysięcy widzów.

Wielu kibiców do dzisiaj wspomina motocyklowe wyścigi uliczne. - To było coś niesamowitego. Na trasie wokół Cytadeli gromadziła się wręcz nieprawdopodobna liczba ludzi. Tam nawet nie szło przejść. Podobnie było w innych miastach. Na zawodach wokół Stadionu 10-lecia w Warszawie przychodziło po sto tysięcy kibiców. Miasta były wtedy sparaliżowane - opowiada Leszek Górny, siostrzeniec i chrześniak Edwarda Stachowskiego.

To właśnie Edward Stachowski w tych wyścigach odgrywał pierwszoplanową rolę. Za swoje osiągnięcia został uhonorowany przez PZM tytułem Mistrza Sportu. Sześciokrotnie w latach 1972-77 zdobywał złote medale mistrzostw Polski w klasie 125 ccm. Był dwukrotnie mistrzem Warszawy i triumfatorem niesamowicie prestiżowego wyścigu o Złoty Kask, który rozgrywano w Łodzi. - Mając te wszystkie tytuły było się gigantem w tej dyscyplinie sportu - twierdzi Robert Stachowski, syn legendarnego zawodnika poznańskiej Unii.

- Każda wygrana miała swoją rangę. Złoty Kask, to był wyścig dla najlepszych motocyklistów ze wszystkich klas. Zawodnicy startowali z przeliczonym wcześniej handicapem czasowym. Każdy miał kask innego koloru, by kibice mogli zobaczyć, kto jest na czele. W historii tej imprezy mało jest zawodników, którzy wygrywali ją dwukrotnie. Tata triumfował tam pięć razy z rzędu aż puchar otrzymał na własność - dodaje syn.

Równie cenne było zwycięstwo w stolicy. - Ten wyścig to była taka wisienka na torcie w wyścigach motocyklowych. Można go porównać, oczywiście zachowując wszelkie proporcje, do Grand Prix Formuły 1 na ulicach Monte Carlo. Triumfator takich zawodów zyskiwał duży prestiż i uznanie w oczach kibiców. A warto pamiętać, że to były inne czasy. Sport motocyklowy cieszył się znacznie większą popularnością niż obecnie - przekonuje Górny.

Z roweru na motocykl
Edward Stachowski urodził się w 1940 roku w Środzie. Jego rodzina szybko jednak przeniosła się do stolicy Wielkopolski. - Sport zacząłem uprawiać w 1958 roku w klubie KS Stomil, w sekcji kolarskiej, gdzie byłem dwa lata. Startowałem w wyścigach wojewódzkich i ogólnopolskich ze zmiennym szczęściem. W latach 1960-62 odbywałem służbę wojskową i po powrocie nie wróciłem już do kolarstwa - opowiadał późniejszy motocyklowy mistrz Polski w jednym z wywiadów.

- Tata był za słaby fizycznie, by rywalizować z najlepszymi kolarzami. Poza tym miał za mało wrażeń. Ciągnęło go do większych prędkości. Zaczął więc startować w wyścigach motocyklowych na trawie, przypominających trochę cross, a później na szosie - mówi Robert Stachowski, który przechowuje pamiątki po ojcu. - Namówił mnie do tego starszy brat Roman, który od ośmiu lat należał już wówczas do Unii i startował w wyścigach 250 ccm - czytamy w dalszej części wspomnianego wywiadu.

Edward Stachowski szybko odnalazł się w nowej dyscyplinie sportu i rok po roku zaczął odnosić coraz większe sukcesy. Te największe święcił na skonstruowanym przez siebie motocyklu, w oparciu o silnik WSK 125 ccm. - Motor do jazdy na trawie przystosował do ścigania się na szosie. W swoim maleńkim, przydomowym warsztacie metodą prób i błędów oraz wiedzy jaką posiadał, dokonywał w nim przeróbek, aż w końcu stworzył motocykl, który w swojej klasie nie miał sobie równych - zapewnia jego siostrzeniec.

Sześciokrotny mistrz kraju najczęściej testował sprzęt na ...zwykłych drogach. - Wtedy nie było takiego ruchu jak obecnie. Na bocznych szosach, na długich prostych, można było się rozpędzić. Pewnego razu tata osiągnął prędkość 170 km/h. Tak szybko na motorze o tej pojemności w Polsce do dzisiaj nie jeździł nikt - zapewnia syn. Co zrozumiałe, takiego sprzętu Edwardowi Stachowskiemu zazdrościli rywale. Niektórzy za wszelką cenę chcieli go odkupić.

- Pamiętam jak jeden z zawodników, którego nazwiska wolałbym nie wymieniać, przyjechał do nas do domu i proponował nam nowego Fiata 131 Mirafiori. Wyjechał z niczym, bo tata nie chciał słyszeć o takiej transakcji. Dla niego ten motor był bezcenny. On był jego całym życiem. Rodzina i sport motocyklowy, to było wszystko co kochał. Ten motocykl WSK stoi teraz u mnie w domu. Ostatnio go nawet odpaliłem. Cały czas jeździ, a jego silnik wydaje fantastyczny dźwięk. Pozostałe dwa motocykle, w tym Yamaha, są w posiadaniu mojego brata i zajmują centralne miejsce w jego domu - mówi Robert Stachowski.

Śmierć zaglądała im w oczy
Wyścigi na motocyklu, przy takich prędkościach, często kończyły się groźnymi wypadkami. - Już samo ściganie się po ulicach było czymś wyjątkowo niebezpiecznym. Kombinezony przed niczym wówczas nie chroniły, a sam motor to była rama, silnik, małe siodełko i zbiornik na paliwo. Żeby jechać na czymś takim ponad 100 km/h trzeba było być odważnym, a może nawet szalonym. Tym bardziej, że zawodnicy ścigali się po bruku, często przejeżdżając przez tory kolejowe czy tramwajowe. Czasami śmierć zaglądała im w oczy - obrazowo opisuje syn mistrza.

Niestety, wielu z nich ta śmierć dopadła w trakcie sportowej rywalizacji. Praktycznie każdego roku podczas wyścigów w Polsce lub za granicą ginął jakiś zawodnik, m.in. Romuald Szerffel czy Zdzisław Lewandowski. Edward Stachowski także miał sporo wypadków. Po jednym z nich chciano mu amputować nogę. - Ostatecznie udało się ją uratować. Wsadzono tam mnóstwo śrub, blach i drutów, była trochę krótsza, ale tata ...znowu mógł jeździć. Pół roku po wypadku już siedział na motocyklu. Powrót nie był jednak dla niego łatwy. Potem został jednak jeszcze dwukrotnie wicemistrzem Polski - przypomina Robert Stachowski.

Tym wicemistrzem został już w innej klasie. - W tamtym czasie, czyli już w latach 80-tych, w wyścigach 125 ccm rządziło trio panów "S" z Poznania, czyli Edward Stachowski, Jan Seredyński i Henryk Synoracki. Centrala miała tego dość i rywalizację w tej klasie ...zlikwidowano. "Eda" postanowił wtedy jeździć swoim motocyklem, o niższej pojemności, w klasie 175 ccm. I stawał tam na podium. To był wielki wyczyn - przypomina Górny.

10 dolarów na mistrzostwa

Najlepsi polscy motocykliści, mimo ogromnych umiejętności, w czasach PRL nie mieli okazji zaistnieć na międzynarodowej arenie. Wyjątkiem był tylko Ryszard Mankiewicz. Edward Stachowski zaledwie raz miał okazję ścigać się w mistrzostwach świata. Było to w 1975 roku w Opatiji, w ówczesnej Jugosławii. - Osiągnął tam piąty czas. Wyjazd na takie zawody to był ogromny koszt. Tata na tydzień dostał od PZM10 dolarów diety. Przywiózł je zresztą z powrotem, bo cały czas jadł konserwy - uśmiecha się Robert Stachowski.

O tym jak trudno było rywalizować z najlepszymi na świecie wspominał w jednym z wywiadów sam Edward Stachowski. - Na tym sprzęcie, który obecnie posiadam wspólny start z czołówką europejską byłby dla mnie niekorzystny, gdyż przeciwnicy dysponują motorami wyścigowymi z prawdziwego zdarzenia, osiągającymi szybkość w klasie 125 ccm do 200 km/h - tłumaczył ówczesny mistrz kraju.

- To zawsze był kosztowny sport. Sprzęt trzeba było sprowadzać z zagranicy. Czego by się nie dotknęło w tym motocyklu było drogie, a żadnemu z zawodników się nie przelewało. Ojciec przez całe życie pracował w Stomilu, gdzie był ślusarzem - przypomina syn. - Każdy zaoszczędzony grosz szedł na sport. Ale też tata potrafił nam zapewnić niezły jak na ówczesne czasy sprzęt. W swoim warsztacie złożył na przykład dwa samochody marki Fiat. Kupował części i przez rok je składał - wspomina z uśmiechem Robert Stachowski.

Z całą rodziną na zawody

Edward Stachowski swoją pasją zaraził całą rodzinę. - Wyścigi motocyklowe w latach 60, czy 70-tych, to były wielkie wydarzenia. Jeździliśmy na nie całą grupą. W teamie taty, który zawsze miał opinię duszy towarzystwa, byli jego brat Roman, Stanisław Kąkolewski, Józef Owsianowski, Zbigniew Kaczmarek, Bogdan Czyżewski czy Lechosław Rybarczyk z żoną, którzy byli mu najbliżsi. To byli jego przyjaciele i pomocnicy. Na wszystkich zawodach była też rodzina, moja mama Halina, brat Rafał czy kuzyn Leszek. To było dla nas święto i piknik jednocześnie - zapewnia Robert Stachowski.

Wspomniany Lechosław Rybarczyk później był wielokrotnym mistrzem świata i Europy w sporcie motorowodnym. - Ojciec raz wsiadł do łódki i zorganizowali sobie wyścigi. Pamiętam, że o mało co, się nie pozabijali, bo mieli groźnie wyglądający karambol. Tata postanowił więc skupić się na swoim sporcie. Na motorze taty jeździł za to inny motorowodniak, Waldemar Marszałek. Niestety, już na pierwszej próbie "udało" mu się zatrzeć silnik i także szybko zrezygnował z tych prób - śmieje się syn.

Wyścigi motocyklowe z polskich ulic zaczęły znikać w latach 80-tych. Zawodnicy zaczęli się wtedy przenosić na tory, choćby na te w Poznaniu czy Kielcach. Wtedy to Edward Stachowski rywalizował już z młodszym pokoleniem zawodników. W tym gronie byli m.in. bracia Jacek i Tomasz Gollobowie, później znakomici żużlowcy. - Pamiętam jak przyjeżdżali do nas do domu. Ojciec pomagał im przy sprzęcie - dodaje syn zawodnika poznańskiej Unii.

Wspaniała kariera Edward Stachowskiego urwała się nagle, we wrześniu 1990 roku. - Tata zachorował na serce. Miał operację. Dziewięć dni po niej dostał wylewu i zmarł. Dwa miesiące wcześniej jeszcze stał na podium w jednej z imprez. Fizycznie był świetnie przygotowany. Mógł jeszcze kilka lat się ścigać. Niestety, serce tego nie wytrzymało - kończy opowieść Robert Stachowski. Wyniki jego ojca do dzisiaj są imponujące i przeszły do historii wyścigów w naszym kraju. Warto by więc było, aby młodzi miłośnicy sportu motocyklowego o nich nie zapomnieli...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kiedy motor jest miłością - historia Edwarda Stachowskiego - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski