Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Krawczyk: Nagrał sto płyt i wciąż mu się chce [ROZMOWA]

Marek Zaradniak
Krzysztof Krawczyk na estradzie jest już 50 lat
Krzysztof Krawczyk na estradzie jest już 50 lat Dariusz Gdesz/PolskaPresse
Z Krzysztofem Krawczykiem rozmawiamy o 50 latach jego obecności na estradzie, płytach i w ludzkich sercach.

W tym roku mija pół wieku Pana obecności na estradzie. Pamięta Pan swój debiut?
Krzysztof Krawczyk: Oczywiście. Opisałem ten moment w książce "Życie jak wino", którą napisaliśmy razem z Andrzejem Kosmalą. Jest w niej nawet zdjęcie, jak sześcioletni Krzyś mówi przed publicznością wiersz. Było to wtedy dla mnie wielkie przeżycie.

Natomiast pierwszy występ muzyczny to był egzamin wstępny do szkoły muzycznej. No w końcu przyszedł moment na debiut wokalny - kolega napisał dla mnie piosenkę w rytmie twista "Ojej, boli mnie ząb". Nie miałem pojęcia, jak ją interpretować, więc podczas występu w domu kultury w Łodzi po prostu trzymałem się cały czas za twarz.

ZOBACZ TEŻ: POLSCY POKERZYŚCI ŚWIĘCĄ TRIUMFY NA ŚWIECIE - W KRAJU SĄ PRZESTĘPCAMI

Poważnie i profesjonalnie debiutowałem właśnie 50 lat temu w 1963 roku w hali sportowej w Łodzi, kiedy wystąpiliśmy z Trubadurami przy 10-tysięcznej widowni. Śpiewaliśmy repertuar Beatlesów. Byliśmy w swoim mieście, więc widownia oszalała skandując: Trubadurzy, Trubadurzy. Tymczasem gwiazdą podczas tego koncertu byli Czerwono-Czarni. Niestety, coś im się popsuło i występujący jeszcze wtedy z nimi Ryszard Poznakowski był nieźle wkurzony. Mówił, że jacyś amatorzy Trubadurzy dali popalić Czerwono-Czarnym.

Poważnie i profesjonalnie debiutowałem właśnie 50 lat temu w 1963 roku w hali sportowej w Łodzi

Trubadurzy to zespół w tamtych latach niezwykle popularny - objechał Pan z nimi pół świata. Dlaczego w pewnym momencie zapragnął Pan zostać solistą? Za ciasny stał się muszkieterowski uniform Trubadura?
Krzysztof Krawczyk: Oczywiście, każdy mundurek staje się z czasem za ciasny. Ale złożyło się na to kilka okoliczności, niezwiązanych z rozmiarem uniformu. Najważniejsze było to, że mój przyjaciel Marian Lichtman wyemigrował do Danii, gdzie mieszkali jego rodzice, a Ryszard Poznakowski miał poważny wypadek w Związku Radzieckim. Zespół musiał zawiesić działalność.

Ale to właśnie Poznakowski, będąc w Trubadurach i pisząc dla mnie takie utwory jak "Byłaś tu" czy "Kim jesteś" wyprorokował mi, że będę piosenkarzem. Nawet załatwił mi nagranie płyty, bo miał niezłe kontakty w Polskich Nagraniach na Długiej. Przekonywał, że warto ze mną zrobić eksperyment, bo mam niezwykły głos. I tak powstała moja płyta "Byłaś mi nadzieją" (1973).

Ryszard był więc ojcem chrzestnym mojej solowej kariery. Po nim pałeczkę przejął poznaniak Andrzej Kosmala. Nie był ani fanem Trubadurów, ani moim. Poznawaliśmy się powoli, ale cieszę się, że mnie rozkręcił. Pomagał mu w tym zresztą jego partner Rysiek Kniat, piszący bardzo melodyjne kawałki. Swoje wielkie przeboje jak "Pamiętam ciebie z tamtych lat", "Byle było tak" czy "Parostatek" nagrałem w studiu u Jurka Miliana w Katowicach. Zawsze pomocny był też aranżer Piotr Kałużny.

A więc to właśnie Andrzej Kosmala sprawił, że Poznań odgrywał i odgrywa strategiczną rolę w Pana solowej karierze?
Krzysztof Krawczyk: To nie był przypadek. Z Poznaniem byłem mocno związany emocjonalnie. Mieszkaliśmy tu, gdy ojciec pracował w Teatrze Polskim. Z Poznania pochodziła moja była żona Halina Żytkowiak. No i Andrzej Kosmala przewalczył, że znalazłem się w Estradzie Poznańskiej.

NA NASTĘPNEJ STRONIE - KARIERA KRAWCZYKA NA ZACHODZIE

To był moment, kiedy mógł Pan zrobić karierę na Zachodzie. Niemiecka firma Polydor zaczęła w Pana inwestować. Ostatecznie jednak nie udało się. Nie żałuje Pan dziś, że nie jest wokalistą o europejskiej sławie?
Krzysztof Krawczyk: Takie rzeczy nie odbywają się na jednym torze. Na tamtym rynku wtedy nie było barytonów. Gdy niemiecki producent i jednocześnie niemiecki menedżer Karela Gotta Hans Schlender przejechał przez polską granicę usłyszał "Rysunek na szkle". Przez swojego przyjaciela sportowca dotarł do Pagartu i zaprosił mnie na tak zwane nagrania demonstracyjne.

PRZECZYTAJ: HAZARDZISTA NISZCZY SIEBIE I SWOJE OTOCZENIE

Moim promotorem był Michael Omilian. Zaczęli pomiędzy sobą konkurować. Wszystko było dobrze dopóki dyrektorem firmy Polydor w Hamburgu był Austriak Wolfgang Arming. Gdy firma zaczęła się rozrastać, miał ją powiększyć u siebie w Austrii i wyjechał do Wiednia. Przyszedł nowy dyrektor, który za bardzo za mną nie przepadał. Choć planowano na mnie wydać 1 milion marek, a wydano do tej pory 100 tys. on i tak uznał, że to za dużo. A ja jeszcze dołożyłem swoje. Byłem chory i z ważnego firmowego bankietu szybko zniknąłem.

Do tego w zakończeniu współpracy z Niemcami pomogli Polacy. Zaproszono mnie na Międzynarodowy Festiwal Interwizji w Sopocie, czemu Niemcy byli przeciwni i niestety nie dopuszczono do finału. Wtedy Schlender zapytał: - I my mamy zainwestować w Ciebie milion marek? Szczerze mówiąc wcześniej nie przypuszczałem, że wszystko, co się wokół mnie dzieje, czyli najlepsze restauracje czy wynajęty statek w Hamburgu, jest wrzucane w koszty przedsięwzięcia.

Gdy Niemcy przyjeżdżali do Polski, ja się rewanżowałem. Estrada mi w tym pomagała. Poza tym królował wtedy w tej firmie Karel Gott, który miał ludzi pracujących dla niego. Złoty Słowik z Pragi. Świetny showman o wspaniałym głosie był oczkiem w głowie firmy. Jego koncerty były także dla mnie zawsze wielkim wydarzeniem.

W USA trzeba wydać dwa, trzy miliony dolarów, aby zaistnieć

Ale z czasem zdecydował się Pan na wyjazd do USA. Co dały Panu pobyty w USA i występy wśród gwiazd?
Krzysztof Krawczyk: Poznałem wielu wspaniałych ludzi. Spotkałem się z niezwykłą życzliwością Nagrałem dwie płyty, które powinny ukazać się w Polsce, bo mamy do nich prawa. Jestem z tego bardzo zadowolony. Niestety, przebić się nie było można. Myślę, że nawet gdybyśmy mieli milion dolarów, wątpię, by się udało, bo Polacy kojarzeni są tam ze światem jazzu. \

Michał Urbaniak, Adam Makowicz czy Urszula Dudziak. Natomiast, jeśli chodzi o muzykę pop, to poza Bobym Vintonem, nie było takiego przykładu. "Moja droga ja cię kocham". To był hit na Amerykę i na Polskę. A poza tym były to czasy nieładnych dowcipów o Polakach. Będąc ambasadorem swego kraju, trzeba było na wszystko uważać. Ja miałem bardzo dobrego menedżera.

W USA trzeba wydać dwa, trzy miliony dolarów, aby zaistnieć i aby dwa, trzy razy dziennie pojawić się w stacjach radiowych. Wejście do stacji, to wydatek rzędu 150 tys. dolarów. Nie mieliśmy pojęcia, jak trudny jest to rynek, a takich śpiewających Krawczyków w Ameryce jest wielu. Ale tam nauczyłem się pracować na scenie i walczyć o widza.

KRAWCZYK NA BUDOWACH - NA NASTĘPNEJ STRONIE[/a]

Ale był czas, że nie tylko muzyką zajmował się Pan za oceanem.
Krzysztof Krawczyk: Bo nie było pracy dla piosenkarza. Pół roku pracowałem fizycznie na drewnianych budowach. Moja ówczesna narzeczona Ewa pracowała wtedy w delikatesach, a ponieważ pachniała kiełbasą, mówiłem na nią "Krakowska". Ja natomiast pachniałem drewnem.

PRZECZYTAJ: ZBIGNIEW GÓRNY: MUZYKA I ŻYCIE WG KOMPOZYTORA

Dziwię się, że to przeżyłem, ale miałem silną wolę przetrwania. Dostałem po prostu lekcję od życia. A swoją drogą śpiewając w klubach przejechałem Amerykę wzdłuż i wszerz. Miałem cztery trasy, ale w Adwencie czy w Wielkim Poście, który jest tam bardzo mocno przestrzegany, frekwencja spadała. Natomiast, mój początek w Ameryce był imponujący. Zarabiałem 2000 dolarów tygodniowo. To się nigdy potem nie zdarzyło W wielkim klubie Milford Lounge w Chicago słuchało mnie za każdym razem 700 osób.

Prawdziwym cudem było dla mnie poznanie Ewy

Adwent. Wielki Post. W Pana dyskografii jest wiele nagrań muzyki religijnej. Jest Pan wierzący? Pamiętam jak mówił Pan, że po śmierci ojca przestał wierzyć w Boga.
Krzysztof Krawczyk: To był taki błąd, który towarzyszył nie tylko mnie. Gdy Bóg zabrał mi ojca, przeżywałem dramat. Mając 16 lat pracowałem jako goniec. Nosiłem herbatkę. Wtedy zniknęła we mnie wiara, która sama w sobie nie jest do wyedukowania, bo jest czymś mistycznym. Codziennie się nawracamy, bo wszyscy jesteśmy niewiernymi Tomaszami. Prawdziwym cudem było dla mnie poznanie Ewy. Od tej pory byłem przekonany, że nie jestem sam.

A jakie są Pana poglądy polityczne. Otrzymując propozycje udziału w kampaniach wyborczych odmawia Pan czy bierze w nich udział?
Krzysztof Krawczyk: Od momentu kampanii AWS-u, w którą się bardzo mocno zaangażowałem, nie biorę w nich udziału, bo - jak mówi Andrzej Kosmala - nie będziemy wariatami, którzy dzielą elektorat. Bo przecież moje piosenki podobają się ludziom z prawicy i lewicy. Ja mam swoje poglądy. Mają one różne odcienie i to jest ważne. W polityce na całym świecie, niestety, jest wiele kłamstwa.

Tymczasem moje piosenki to dla wielu ludzi po prostu znakomity lek. To dzielenie się szczęściem, które podczas mojego śpiewania widać na ich twarzach. Koncert to rodzaj zobowiązania, bo ludzie przecież zapłacili za bilety. Chcą mnie słuchać, chcą oglądać. Dzięki temu koncerty stają się spotkaniem przyjaciół. Ja dzięki temu ciągle jestem tak ubogacony wewnętrznie, że wszystko się we mnie uspokaja. To jest to, co usłyszałem kiedyś od lekarza Mieczysława Fogga, który był zawsze przykładem przetrwania: - Mieciu, ty dla zdrowia musisz zaśpiewać co najmniej pięć koncertów miesięcznie.

Krzysztofa Krawczyka nie widać też w reklamach. Nie ma Pan propozycji czy po prostu odmawia?
Krzysztof Krawczyk: Jest to atrakcyjne medialnie i finansowo i na pewno nie obraziłbym się, gdybym taką propozycję otrzymał. Tylko co ja mogę reklamować? Na samochód jestem trochę za stary. Może piwo, które wszędzie i tak się leje strumieniami...

NASTĘPNA STRONA - STO PŁYT KRAWCZYKA I PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ
Nagrał Pan do tej pory ponad sto albumów płytowych. To polski rekord. Czy w związku z jubileuszem planuje Pan kolejne krążki?

**ZOBACZ CO MÓWI

LASKOWIK O WŁADZY: TO NARKOTYK GORSZY NIŻ PROCHY!

**

Krzysztof Krawczyk: Będzie płyta "Pół wieku człowieku". Szczegółów nie będę zdradzał. Powiem tylko, że będzie popowa, melodyjna z niebanalnymi tekstami. A czy się przyjmie? W wielu stacjach nie słyszę nie tylko siebie, ale i wielu kolegów i koleżanek. Szkoda, bo fajne piosenki się marnują. Nigdy jednak nie tracę nadziei, że sytuacja się zmieni. A poza tym żyję miłością do mojej żony i rodziny. W tym roku obchodzić będziemy 25-lecie ślubu kościelnego. Razem jesteśmy 27 lat. Życie rodzinne ma zawsze ogromny wpływ na życie zawodowe.

Moim uzależnieniem jest moja żona, wspaniała żona Ewa

Czy po pół wieku śpiewania czuje się Pan spełniony jako artysta?
Krzysztof Krawczyk: Tak, ale chciałbym jeszcze parę piosenek nagrać. Chciałbym, aby były takie, żeby zabrnęły pod strzechy. Emerytura mi na razie nie grozi, choć zdaję sobie sprawę, że w przyszłości trzeba będzie ograniczyć działalność, bo wykreślić jej się nie da.

Jakie ma Pan przesłanie dla młodych artystów?
Krzysztof Krawczyk: Chciałbym, aby sobie zrobili taki test. Jak to w sensie emocjonalnym i uczuciowym działa? Czy kariera wiąże się z łatwymi pieniędzmi i szpanowaniem, czy z pozytywnymi emocjami, które daje się ludziom. A poza tym trzeba tych ludzi trochę lubić. Najważniejszy jest jednak dobry menedżer. Ja mam szczęście, że od lat moim menedżerem jest człowiek, który wierzy w mój głos, lubi mnie jako człowieka i wie, że ja zaśpiewam tak, jak on to sobie wyobraża. A poza tym trzeba dbać o siebie. Można pójść w używki, ale to nic nie daje. Teraz moim uzależnieniem jest moja żona, wspaniała żona Ewa. To dzięki niej mój akumulator się jeszcze nie wyczerpuje.

Rozmawiał Marek Zaradniak

Krzysztof Krawczyk - Kalendarium

  • 8 września 1946 r. urodził się w Katowicach.
  • 1963 r. debiutował z zespołem Trubadurzy.
  • 1973 r. rozpoczął karierę solową, nagrywając płytę "Byłaś mi nadzieją".
  • 1976 r. otrzymał nagrody na festiwalu w Sopocie - Dziennikarzy, Publiczności i "Głosu Wybrzeża", występował w spektaklu "Staroświecka komedia" w Teatrze Polskim w Poznaniu. Podpisał też kontrakt z zachodnioniemiecką wytwórnią Polydor, nagrał dla niej dwa single: "Als wir noch kinder waren" i "Aufwiedersehen Madeleine".
  • 1979 r. podczas Międzynarodowej Wiosny Estradowej w Poznaniu uhonorowano go nagrodą Indywidualności Estradowej Roku.
  • 1980 r. wyjechał do USA i pozostał tam przez 5 lat. Podpisał kontrakt z wytwórnią TRC i nagrał płytę "From A Different Place".
  • 1985 r. wrócił do Polski i nagrał album "Wstaje nowy dzień".
  • 1986 r. zdobył II nagrodę na festiwalu w Opolu.
  • 28 czerwca 1988 roku uległ poważnemu wypadkowi samochodowemu.
  • 28 czerwca 1989 roku - pierwszy publiczny występ artysty po wypadku. Koncert ten rozpoczął wielką trasę po Polsce i świecie. Po tournee ponownie wyjechał do USA, gdzie podpisał kontrakt z firmą "Hallmark". Zaowocowało to nagraniem płyty "Eastern Country Album".
  • 1994 r. powrócił do kraju i nagrał album "Gdy nam śpiewał Elvis Presley".
  • 1998 r. - 35-lecie kariery artystycznej. Zorganizowano wtedy koncert "To, co dał mi los". Muzyk otrzymał wtedy nagrodę prezesa TVP.
  • 2000 r. Krawczyk nagrał płytę "Ojcu świętemu śpiewamy", występując przed Ojcem Świętym podczas pielgrzymki Narodowej na placu Świętego Piotra.
  • 2001 r. z Goranem Bregovicem nagrał płytę "Daj mi drugie życie", a ze Smolikiem "Bo marzę i śnię".
  • 2003 r. recital podczas Festiwalu w Sopocie uświetnił 40-lecie działalności artystycznej. Uhonorowany został wtedy Platynowym Słowikiem.
  • 2005 r. artysta otrzymał dwa Fryderyki w kategoriach piosenkarz roku i przebój roku.
  • 2006 r. płyta "Tacy samotni", na której powrócił do komponowania była uczczeniem 60. urodzin Krawczyka.
  • 2010 r. ukazała się napisana razem z Andrzejem Kosmalą książka "Życie jak wino".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski