Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznań: Janusz Zaorski i ukraińscy aktorzy na premierze "Syberiady polskiej" [ZDJĘCIA, ROZMOWA]

Kamil Babacz
Premiera "Syberiady polskiej" w Poznaniu.
Premiera "Syberiady polskiej" w Poznaniu. Paweł Miecznik
W środę wieczorem w Sali Ziemi poznańskich targów odbyła się poznańska premiera dramatu historycznego "Syberiada Polska". Wzięła w niej udział spora część obsady i twórców filmu.

Powoli normą stają się kontrowersje pojawiające się podczas realizacji filmów historycznych. Twórcom "Tajemnicy Westerplatte", która miała premierę w ubiegłym tygodniu, zarzucano że chcą szkalować bohaterów wojennych. Dla dyskusji o "Syberiadzie polskiej" punktem zapalnym stała się biografia autora książki, na podstawie której nakręcono film. Zbigniew Domino był prokuratorem wojskowym w czasach stalinizmu.

Czytaj także:
Janusz Kamiński nominowany do Oscara [ZDJĘCIA]
Filmy kręcone w Poznaniu i Wielkopolsce. Zobacz zdjęcia! [GALERIA]

"Syberiada Polska" to historia Polaków deportowanych w latach 40. na Syberię. Film przedstawia losy przesiedlonych z perspektywy młodego Staszka Doliny (w tej roli Paweł Krucz), który trafia na Syberię wraz z ojcem (Adam Woronowicz), matką (Urszula Grabowska) i młodszym bratem (Marcin Walewski). Bohaterowie przez sześć lat walczą o przetrwanie w obliczu inwigilacji NKWD i szerzących się chorób.

To film wymierzony twardo przeciwko wojnie i braku poszanowania drugiego człowieka

Poznańska premiera odbyła się z udziałem sporej części obsady i twórców filmu. Pojawili się na niej: reżyser Janusz Zaorski, operator filmowy Andrzej Wolf, kompozytor Krzesimir Dębski, kierownik produkcji Patryk Krajewski oraz producent Mirosław Słowiński. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w premierze nie wziął udziału Adam Woronowicz. Obecna była za to czwórka ukraińskich aktorów: Valeria Gouliaeva, Andrey Zhurba, Dmitry Sova oraz Igor Gnezdilov.

- Jest pewnym cudem to, że udało nam się doprowadzić ten projekt do pomyślnego finału. Jeśli przez ponad 6 lat ciągle się odpowiada kolegom i przyjaciołom, że właśnie robi się film, to w pewnym momencie człowiek zaczyna myśleć, że jest to jakiś rodzaj fiksacji - żartował producent filmu, Mirosław Słowiński. - Mówienie o trudnościach naszej realizacji, na tle tego, co przeżyli bohaterowie tego filmu, byłoby raczej dużym nietaktem. To film wymierzony twardo przeciwko wojnie, przeciwko totalitaryzmowi w każdym kształcie, przeciw braku poszanowania drugiego człowieka. W "Syberiadzie polskiej" widać, że front wojny jest czasem za domem, a czasem 4 500 km dalej, ale prędzej czy później wojna dopada wszystkich i nie ma od niej ucieczki.
O filmie rozmawialiśmy z jego reżyserem, Januszem Zaorskim.

O czym, w Pana pełni subiektywnej opinii, jest "Syberiada polska"?

Janusz Zaorski: Przede wszystkim o dojrzewaniu w ekstremalnych warunkach. Głównym bohaterem jest młody chłopak, który jako 14-latek wyjeżdża na Syberię, bestialsko załadowany do bydlęcych wagonów, a po 6 latach wraca do Polski jako 20-letni mężczyzna. Film jest adresowany do młodego pokolenia, które dzięki niemu może docenić, że żyje w kraju wolności i demokracji, podczas gdy ich dziadkowie i pradziadkowie musieli przechodzić katusze. Ten temat do tej pory nie był w kinie poruszany, więc dla starszego pokolenia, osób których rodziny brały udział w tych wydarzeniach, jest to pierwsza szansa, żeby oddać pokłon tym, którzy cierpieli, bo byli Polakami. Na szczęście jest to film o zwycięstwie, bo wielu udało się wrócić do Polski.

W pierwszych recenzjach po premierze zarzuca się Panu posługiwaniu się prostymi kliszami - szlachetni Polacy, źli ruscy, ewentualnie dobry lekarz. Jak Pan odpowie na taki zarzut?

Janusz Zaorski: Uważam, że postacie wyposażone są w wiele motywów. Nieprzypadkowo w czołówce nazwiska dobrane są w pary. Te pięć par to nazwiska rosyjskich i polskich oraz ukraińskich i polskich aktorów. Pięć wątków, które przewija się przez film, łączy te postacie nie tylko jako protagonistów i antagonistów, jak Sawin i Jan Dolina. Są też Ci, którzy zakochali się w sobie, ale też ci, którzy znienawidzili się i zabili. Należy dostrzec, że są to skomplikowane relacje.

Ten film jest o jednostkach, zwykłych ludziach rzuconych w wir wojny?
Janusz Zaorski: Nie powiedziałbym chyba, że w wir wojny. Wojna dla bohaterów trwa, choć są pięć tysięcy kilometrów za linią frontu. Ona ich prześladuje. Sytuacja na froncie zmienia ich życie. Sowieci na początku nienawidzą Polaków, ale potem stają się sojusznikami - niech sobie Polacy jako mięso armatnie jadą pod Lenino. Odgórny rozkaz zmienia więc też podejście do nich, nie muszą już w łagrach pracować ponad ludzkie siły.

Jesteśmy świeżo po premierze "Tajemnicy Westerplatte", pod koniec roku do kin wejdzie "Hiszpanka". Ma pan wrażenie, że potrzeba tworzenia historycznego kina się rozbudziła?
Janusz Zaorski: Uważam, że bardzo mało robimy filmów historycznych. 2-3 tytuły rocznie na 40-50 filmów to jest nic. Te proporcje powinny być inne. Nie robi się ich jednak tyle, ponieważ są to drogie przedsięwzięcia - trzeba szyć kostiumy, szukać rekwizytów, budować dekorację, ponieważ tego świata już nie ma. Po 1989 roku wszyscy zajęli się rozliczaniem z PRL-em, bo było to wszystkim bliskie, żyli jeszcze ci ludzie, koszty były niewielkie. Mnie szczególnie interesuje XX wiek, pełen wielu dramatycznych wydarzeń. Pojechaliśmy jako pierwsza ekipa w Europie, a być może na świecie, na Syberię, by nakręcić autentyczne miejsca, w których przyszło żyć Polakom.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski