18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmierzch ery mięśniaka w kinie. Klapa filmów ze Schwarzeneggerem i Stallone

Jacek Sobczyński
Bruce Willis
Bruce Willis ARCHIWUM
To już nie jest porażka, to klęska o niespotykanych dotąd rozmiarach. "Likwidator" z Arnoldem Schwarzeneggerem zarobił w pierwszy weekend wyświetlania 6,3 miliona dolarów. Najnowszy, wpuszczony do amerykańskich kin parę tygodni później, film z Sylvestrem Stallone "Bullet To The Head" - 4,5 miliona. Dlaczego widownia tak ostentacyjnie odwróciła się od swoich niedawnych idoli?

Twardy policjant John McClane nie poczuł strachu w żadnej z czterech poprzednich części "Szklanej pułapki". Ale teraz, gdy piąta odsłona kultowej sagi w pierwszym tygodniu wyświetlania załapała się jedynie na najniższy stopień podium światowego box office’u, McClane może mieć powody do obaw. Niemal tak duże, jak odtwarzający jego postać Bruce Willis. Co prawda jemu akurat udało się wystąpić ostatnio w kasowym "Looperze", ale ciężar filmu spoczywał na barkach zarówno jego, jak i 32-letniego Josepha Gordona-Levitta, jednej z ulubionych gwiazd najmłodszego pokolenia widzów.

W "Szklanej pułapce 5" (w polskich kinach dostępnej od wczoraj) Willis będzie nie tyle największą, co jedyną gwiazdą. Głową, sercem, nogami i płucami filmu. Słupki frekwencyjne staną się dla aktora ostrzegawczym barometrem. Puste sale to sygnał: "Bruce, nie chcemy cię już na ekranach. Chyba, że w drugoplanowej roli ojca głównego bohatera".

Ktoś powie: taki los aktorskich emerytów. O nie, w żadnym wypadku! W Hollywood rządzą i dzielą 30-latkowie - to akurat nie zmienia się od lat. Ale jak wytłumaczyć fakt, że ci, którzy szerokim łukiem omijają sale, gdzie grane są filmy z Schwarzeneggerem i Stallonem jak jeden mąż walą na sensacyjne produkcje z udziałem 61-letniego Liama Neesona? "Przetrwanie", "Tożsamość" i dwie części "Uprowadzonej" odniosły finansowe sukcesy na całym świecie. Tego nie spodziewał się nikt, a już najmniej sam Neeson. Po tragicznej śmierci swojej żony, aktorki Natashy Richardson (zmarła w 2009 roku w wyniku obrażeń po upadku na nartach) rzucił się w wir pracy, występując w kilku filmach rocznie. I nagle stał się supergwiazdą kina akcji. On, aktor Woody’ego Allena i Stevena Spielberga.

Klub wychudłego herosa
Na przestrzeni ostatniej dekady X Muza przestała ufać etatowym supermenom. Wizerunek zabijaki i - przede wszystkim - wielkie mięśnie, czyli to, co w latach 90. było dla wielu przepustką do bram sławy, kompletnie straciło na wartości. Rzecz jasna kino sensacyjne żyje i ma się dobrze. Ale o jego powodzeniu decydują szaraki. Wspomniany Neeson, choć z bokserską przeszłością, przy herosach minionej epoki wygląda niczym szczupły wuefista. I o to chodzi! Dziś widz musi utożsamić się z kinowym bohaterem w stu procentach. Im bliższy przeciętnemu Kowalskiemu, tym wiarygodniejszy i popularniejszy.

Zerknijmy na listę najbardziej kasowych produkcji ostatniej dekady. Po odjęciu adaptacji komiksów oraz familijnych obrazów przygodowych z "Władcą Pierścieni" i serią filmów o Harrym Potterze na czele na placu boju kina akcji zostali nieliczni. Mamy zatem Willa Smitha w "Jestem legendą" i "Hancocku". W tym pierwszym gra lekarza - wirusologa, w drugim supermena z pijackimi ciągotkami. Smith jednak to przypadek osobny, od niespełna dwóch dekad czerpiący z wizerunku luźnego, rapowego koleżki, wypracowanego w serialu "Bajer w Bel-Air". Aktor jest popularny, bo kojarzy się wszystkim wyłącznie pozytywnie, nawet, jeśli nie występuje w komediach. Ma ładną żonę, sympatyczne dzieci, hołduje rodzinnym wartościom. Typ kolegi z podwórka, któremu udało się w życiu. I jak tu takiego nie polubić?

Kto następny? Na przykład Daniel Craig jako James Bond. Przypomnijmy sobie, ile cierpkich słów Brytyjczyk usłyszał o sobie, gdy wybrano go na "nowego" Bonda jeszcze przed realizacją zdjęć do "Casino Royale" ("za mały!" "za brzydki!" "za stary!"). Tom Hanks w "Kodzie Da Vinci" - na Boga, ten pulpecik ma być twardzielem? Do tego chłopięcy Shia LeBoeuf z "Transformersów" oraz wspomniany Joseph Gordon-Levitt, opromieniony rolą w kasowej "Incepcji". Facet chudy nie tylko na standardy kina akcji, ale i zwykłej, osiedlowej siłowni. O wymuskanym wampirze Robercie Pattinsonie z sagi "Zmierzch" nie ma co wspominać. Ten nawet po walce z czeredą wilkołaków wygląda, jakby zszedł z planu reklamówki męskiego szamponu.

Komputerowcy zbawią świat
Modę na everymanów kino przejęło wraz z rynkiem serialowym, gdzie "nerdzi" (paradujący w za dużych okularach introwertycy, z reguły brzydcy, za to świetnie obeznani w naukach ścisłych) rządzą od lat. Seriale "Teoria wielkiego podrywu", "IT Crowd" to najbardziej lubiane wieloodcinkowe cykle komediowe ostatnich sezonów. Dość podobnie jest w telewizyjnych sensacjach, gdzie herosami zostają zwykli ludzie, trochę przypadkowo wrzuceni w oko cyklonu (tu sztandarowym przykładem jest "Walking Dead"). A skoro seriale oglądają obecnie wszyscy, to panujące w nich normy musiały zostać przetransferowane na rynek kinowy.

Gdzie kopie dziś Jean-Claude van Damme?
A Steven Seagal, w połowie lat 80. i 90. numer jeden sensacyjnego rynku? Obaj panowie zagrzebali się po uszy w kinie klasy B, a ich najnowsze produkcje znajdziemy co najwyżej na półkach pobliskiej stacji benzynowej. W porządku, jest jeszcze muskularny Jason Statham, lata temu osławiony "Transporterem". Tyle, że on rozgłos zdobywa tylko wtedy, gdy siłę mięśni zastępuje siłą cynicznego, brytyjskiego humoru. Takiego, jakim strzykał na lewo i prawo w "Przekręcie" albo "Angielskiej robocie". Gdzie indziej gwiazda Stathama gaśnie. Oczywiście i on i jego starsi koledzy z Stallonem i Schwarzeneggerem na czele pojawili się w dwóch częściach "Niezniszczalnych", było nie było, sporego frekwencyjnego sukcesu.

Sukcesu, będącego efektem sprawnego pastiszu. Trudno bowiem odebrać ten film inaczej, niż jako wielkie przymrużenie oka w nostalgicznym powrocie do klimatu kina akcji sprzed lat. Po pierwszej części niektórzy mieli jeszcze wątpliwości, czy ten cyrk nie jest aby na serio, ale gdy w "dwójce" na placu gry przy wtórze podniosłej muzyki pojawił się owiany dymem Chuck Norris, wówczas nie sposób było nie ryknąć szczerym śmiechem.
Na wieść o fatalnych wynikach "Likwidatora" polski dystrybutor cichaczem zdjął go z marcowej listy premier. Nikt nie chce wpuścić też na nasze ekrany filmu "Bullet To The Head". Świat został uratowany, mięśniacy nie są nam już potrzebni. Kto przygarnie osieroconych herosów? Kilka dni temu francuska minister kultury Aurelie Filippetti uhonorowała odwiedzającego Paryż Bruce’a Willisa Orderem Sztuki i Literatury, przyznawanym za popularyzację kultury na świecie. Willis, cytując panią minister, otrzymał go za stopniowe odchodzenie od wizerunku twardziela w światowym kinie.

Panowie, sprzedajcie swoje karnety na siłownię, a w zamian kupcie sobie grube okulary i kilka wyciągniętych swetrów. Tylko tak możecie coś osiągnąć w współczesnym kinie akcji.

Autor jest redaktorem miesięcznika "Film"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski