Na drzwiach dzwonek, nie elektryczny, ale taki prawdziwy, z sercem, trzeba w niego uderzyć. Nikt nie otwiera, a przecież mówił, że czeka na kanapie i nigdzie się nie rusza. Po naciśnięciu klamki drzwi ustępują. Zgodnie ze słowami artysty, rzeczywiście siedzi na kanapie, a obok stoi balkonik ortopedyczny. Po drugim udarze przewrócił się, w chodzeniu dodatkowo przeszkadza więc i kolano.
- Kto przychodzi, chce mi jakoś pomóc - mówi wyprzedzając ewentualne pytania. - Ale ja się na olimpiadę nie wybieram i nigdzie się nie śpieszę. Najlepsza rehabilitacja, to gdy Asia do mnie mówi…
Joanna Kubisa, która dla Bohdana Smolenia zostawiła miasto pod Wawelem i całym sercem zajmuje się Fundacją Stworzenia Pana Smolenia, wyjechała właśnie konno w ośnieżony las. Bo jak sama mówi, z końmi się wychowała i one często rozumieją ją lepiej niż ludzie. Stąd hipoterapia, stąd łzy radości z choćby najmniejszego postępu u dzieci, stąd siła do walki o fundację, gdy po udarze artysty pieniędzy zaczęło brakować - nawet na siano dla zwierząt.
- Fundacja wyszła z mojej głowy, owszem - mówi Smoleń. - Ale wyszła na ręce Joasi. To jej dzieło.
Na ławie, obok kanapy, wszystko, co może być artyście potrzebne, z nieodłącznym zapasem papierosów (a już dawno temu lekarze zalecali rzucenie palenia) i pilotem. Jak teraz wygląda dzień Bohdana Smolenia?
- Wstaję rano, zjadam bułkę z masłem, a potem na tę kanapę. I tak czekam…
Na co?
- Jeden mój znajomy mówi, że czeka na śmierć, ale ja nie. Jeszcze mam czas.
Tak spełnia się marzenie
2012 rok był dla Smolenia rokiem jubileuszy - 65. urodziny, 45 lat na estradzie i 5-lecie fundacji. Czy okazał się dobry?
- Dobry, zwłaszcza dla fundacji, która borykała się wcześniej z szalonymi kłopotami - mówi. - Znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli. Może niektórzy uwierzyli wreszcie, że to nie są pieniądze dla Smolenia, a dla dzieci. Udało się w każdym razie, hura! Bardzo wszystkim dziękuję i proszę o jeszcze, bo potrzeby są duże. Darczyńcy pomagając dzieciom, spełniają i moje marzenie…
Jest lepiej, bo przy drodze pojawiły się nawet tablice informujące, jak dojechać do fundacji, a przede wszystkim dlatego, że coraz więcej dzieci niepełnosprawnych (jest ich już setka) może korzystać z hipoterapii.
- Czasami jest ich tyle, że ledwo może je pomieścić nasz plac - Smoleń po raz pierwszy się uśmiecha. - A jak jeszcze przyjeżdżają z rodzicami i babciami! Wychodzę czasami do nich i jest bardzo miło. Babcie się cieszą na mój widok, dzieci się cieszą na sam widok koni. Chyba urodziłem się po to, żeby wywoływać ten uśmiech. Na scenie - dorosłych, a teraz dzieci.
Będzie jeszcze lepiej. Portal zakupów Citeam.pl prowadził sprzedaż cegiełek na fundację (podwoił wartość uzyskanej w ten sposób kwoty) i przekazał 85 475 zł. A pieniądze przydadzą się bardzo, bo potrzeb jest jeszcze dużo - nowa ujeżdżalnia, wymiana podłoża, wiata i wiele innych rzeczy. Bohdan Smoleń przeznaczył na aukcję między innymi rysunki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Na Allegro odbyło się jeszcze kilka innych aukcji na rzecz fundacji (to kolejne ponad 10 tys. zł).
- Jak dostałem książkę od Lecha Wałęsy czy coś od premiera, to też daję. Bo po co mi to? Tych panów już parę razy widziałem, a co da się spieniężyć, to będzie dla dzieci.
Gdy zdrowie pozwala, stara się z podopiecznymi przebywać jak najczęściej.
- Dzieci tego potrzebują, a zapracowani rodzice często mają dla nich za mało czasu. To fantastyczne istoty, są jak z plasteliny, wiele można im przekazać, ukształtować je. Tak, aby wyrosły na fajnych ludzi.
Jedną z ich terapeutek jest Joanna. I ona, kiedy Bohdan czuje się gorzej, relacjonuje mu dzień z podopiecznymi. A pamięta niemal każdy szczegół - kto z ponad setki dzieci z jakim koniem danego dnia pracował, jakie postępy zrobił. Uśmiecha się szeroko, wspominając chłopca po porażeniu mózgowym, który pod okiem fundacji wystartował w zawodach olimpiad specjalnych i pierwszy raz jechał wtedy na koniu bez asekuracji innej osoby.
- Chłopiec do tej pory nie chodził. A następnego dnia po zawodach postawił pierwsze kroki - opowiada ze wzruszeniem Joanna. - Samodzielna jazda na koniu go odblokowała. I właśnie dla takich chwil żyjemy, takie chwile dają nam wiarę i siłę.
Telefon z Poznania
Z 45 lat spędzonych na scenach Smoleń najmilej wspomina krakowskie początki. W 1968 założył kabaret "Pod Budą" i występował w nim do 1977 roku.
- Do czasu, gdy nie odebrałem telefonu z Poznania, od Zenka Laskowika. Przyjąłem propozycję występów w "Teyu" i tego nie żałuję.
No i było to siedem lat tłustych znanego kabaretu - nagrody na festiwalach (łącznie z Misterem Obiektywu w Opolu dla Smolenia), trwająca do dziś popularność w całym kraju (któż nie zna Pelagii z fabryki bombek, słynnego "cicho być"). Po rozstaniu z Laskowikiem został w Poznaniu. Występował z kabaretami, śpiewał w duecie z Krzysztofem Krawczykiem i stąd dojeżdżał na filmowe plany, gdzie kreowane przez niego postaci zdobywały kolejnych wielbicieli. Jak Listonosz Edzio trzynaście lat bawiący nas w serialu "Świat według Kiepskich". Był też słynny sklep zoologiczny, gdzie chodziło się "po rybki do Smolenia".
Życie niosło swoje dramaty, także te najtragiczniejsze, jak najpierw samobójcza śmierć syna, a potem żony.
- Bardzo pomogli mi ludzie, teraz więc ja staram się pomagać…
Ten jubileuszowy rok przyniósł też biograficzną książkę "Niestety, wszyscy się znamy", spisaną przez Annę Karolinę Kłys. Szczerą opowieść o życiu i estradzie.
- Jaki odzew? Zadzwonili z Akademii Rolniczej z Krakowa, że pomyliłem rektorów… Wiele osób też pyta, czy będzie ciąg dalszy. Nie będzie…
Idą święta, idzie Nowy Rok
Atmosfera już jest świąteczna. Śnieg aż po horyzont i w niego ubrane okoliczne drzewa.
- Pięknie, prawda? - pyta Smoleń. - Żadnego betonu tu nie będzie. Nie pozwolę. Kupiłem działkę, posadziłem rośliny i powiedziałem: niech samo pięknieje. I pięknieje.
A drewniana chata wręcz chowa się wśród roślin. Wewnątrz niej, z każdej strony, z każdej belki spoglądają na nas anioły.
- Niektórzy mówią, po co mi one, skoro nie chodzę do kościoła. Zbieram je od lat i bardzo je lubię - mówi aktor. - I wierzę, że czuwają tu nade mną.
Jakie będę nadchodzące święta?
- Szczerze mówiąc, nie lubię świąt - wyznaje. - Zawsze spędzamy je osobno. Asia jedzie wtedy do Krakowa, bo tam ma syna Jacka, rodzinę. U mnie też będzie rodzinnie, przyjedzie siostra, ale i tak będę się czuł samotny.
Powitanie 2013 roku?
- Tu, w Baranówku, w ciszy i spokoju, bez ludzi. Bo tak lubię najbardziej. W życiu spotkałem tysiące osób, a to tysiące uścisków dłoni albo jeszcze, nie daj Boże, tysiące sylwestrowych całowań…
A więc… na kanapie. Co może stąd poderwać artystę, może… noworoczne polowanie? Od lat znany jest przecież z myśliwskiej pasji.
- Nie da rady - kręci głową. - Odebrano mi broń, tę myśliwską i kolekcjonerską. Pewnego dnia pojawił się w drzwiach dzielnicowy z pismem od komendanta, że nie mam już pozwolenia. Dlaczego? Nikt mi tego nie wyjaśnił. Przez siedemnaście lat je miałem i było dobrze, a tu nagle odbierają.
Nuta optymizmu
Smutne trochę to nasze przedświąteczne spotkanie. A przecież media z okazji minionych jubileuszy, zapowiadały występy Smolenia, miało być wesoło.
- Inni to planowali, ja nie - wyjaśnia artysta. - Po tym udarze, sama myśl o schodkach prowadzących na scenę wydaje się straszna. A przecież podczas każdego spektaklu trzeba po nich kilka razy wejść i zejść.
Po chwili dodaje jednak:
- Ale tak sobie myślę, że gdy zdrowie wróci, zaatakuję jeszcze tę scenę…
I uśmiecha się. Po raz drugi.
Współpraca Paulina Jęczmionka
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?