18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Pijarowski: Ostatnie słowo musi należeć do mnie

Marek Zaradniak
Marek Pijarowski dyrygował w sobotę Koncertem Poznańskim
Marek Pijarowski dyrygował w sobotę Koncertem Poznańskim Grzegorz Dembiński
Marek Pijarowski, dyrygent-szef Orkiestry Filharmonii Poznańskiej, mówi o swych 40 latach działalności artystycznej, o tym co ważne jest w życiu i działalności dyrygenta oraz o swej współpracy z poznańskim zespołem.

Mija 40 lat od Pana debiutu. Pamięta Pan swój pierwszy koncert?
Marek Pijarowski: - Tego się nie zapomina. Pierwszy raz zadyrygowałem jeszcze podczas studiów w Filharmonii Wrocławskiej 24 listopada 1972 roku. W programie były Uwertura do opery "Wilhelm Tell" Rossiniego, Koncert skrzypcowy A-dur Mozarta i Szeherezada Rimskiego-Korsakowa.

Dlaczego został Pan dyrygentem przecież gra Pan na skrzypcach, fortepianie, organach, oboju?
Marek Pijarowski: - Bo poszedłem na studia dyrygenckie. Nie wiedziałem, czym to się skończy i czy po 40 latach będę jeszcze dyrygował, bo to jedna wielka niewiadoma. Jeśli instrumentaliści zdają na studia, to już grali wcześniej, a dyrygent dopiero zaczyna uczyć się na wyższej uczelni.

Dyrygował Pan wieloma orkiestrami. Która szczególnie utkwiła Panu w pamięci?
Marek Pijarowski: - Trudno klasyfikować pod względem jakości, sympatycznej atmosfery czy chęci do pracy, bo to wszystko nie zawsze idzie w parze. Natomiast nigdy nie miałem problemów, aby porozumieć się z zespołami. A było ich mnóstwo. Od Filharmonii Leningradzkiej poprzez Filharmonię Narodową, NOSPR, Sinfonię Varsovię i mniejsze orkiestry borykające się z określonymi trudnościami.

A którzy soliści szczególnie utkwili Panu w pamięci?
Marek Pijarowski: - Też musiałbym klasyfikować tak jak orkiestry, a tego bym nie chciał. Grałem z początkującymi solistami, uznanymi, występującymi na najważniejszych estradach świata.

Czy przez te 40 lat rola dyrygenta się zmieniła? Inaczej dyryguje się dziś niż wtedy?
Marek Pijarowski: - Nie. Wydaje mi się, że my dyrygenci 40 lat temu i teraz jesteśmy tacy sami. Wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji. Moim zdaniem podstawą jest estradowa szczerość. Wychodzę. Taki jestem. Pomóżcie mi, a wspólnie dokonamy czegoś wspaniałego. Oczywiście 40 lat temu orkiestry grały inaczej z kilku powodów - były olbrzymie trudności w pozyskaniu dobrych instrumentów. W tej chwili młodzi ludzie mają nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o wykształcenie. Do dyspozycji mają internet. Mogą podpatrywać wspaniałych dyrygentów i orkiestry.

A czy młodzież garnie się do zawodu dyrygenta?
Marek Pijarowski: - Tak. Z tym, że niektórym wydaje się, że to łatwy chleb i bardzo efektowny. Wyjdę z pałeczką, dam znać i jestem dowódcą i wszyscy grają tak jak chcę.

Nie wszyscy grają tak jak Pan chce?
Marek Pijarowski: - Grają, ale jeśli to ma być celem tego, że ktoś chce zostać dyrygentem to trzeba zmienić zawód. To nie może wiązać się z chęcią posiadania władzy. Oczywiście, ostatnie słowo należy do mnie, ale nie może mi przyświecać duma i pycha z tego, że jeśli stoję w tym miejscu, to wszyscy mają grać tak jak chcę. Nie tędy droga.

A którędy?
Marek Pijarowski: - Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie - po co ja tam stoję i dla kogo. Do dyspozycji mam kilkudziesięciu muzyków, z których każdy ma swoje serce i poczucie muzyki. Warto wykorzystać ten potencjał. Droga do tego, aby zyskać w orkiestrze posłuch i autorytet jest długa. Trzeba być szczerym i umieć przyznać się do własnych pomyłek. Orkiestry cenią dyrygentów, którzy nie kreują siebie.

Od pięciu sezonów jest Pan dyrygentem-szefem Orkiestry Filharmonii Poznańskiej. Jak Pan ją znajduje?
Marek Pijarowski: - Gdyby mi się dobrze nie współpracowało, to by mnie tu nie było. Czuję, że w ostatnich dwóch latach zespół nabiera cech, które mnie bardzo radują. Muzycy zaczynają grać bliżej siebie. Patrzą nie tylko na dyrygenta, który ma wszystko pokazać. Widzę też ogromne zainteresowanie muzyką przez duże M i chęć rzetelnej współpracy, dbałość o szczegóły. Myślę, że po latach coś chyba dałem temu zespołowi, ale i on coś dał mnie - poczucie sensu robienia tego, co robię jako szef, który pracuje regularnie i jest wyczulony na pewne sytuacje.

Kiedyś wspominał mi Pan o swych poznańskich korzeniach.
Marek Pijarowski: - Moja mama uczęszczała tu do Konserwatorium, a dziadek Jan Pijarowski był urzędnikiem w magistracie, ale z czasem przeniósł się do Kępna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Marek Pijarowski: Ostatnie słowo musi należeć do mnie - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski