Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walczą o los adoptowanego Artura. Jego historią żyła cała Polska

Paulina Jęczmionka
Artur Matuszyński miał cztery lata, gdy adoptowała go salowa. Teraz jest pod opieką jej brata
Artur Matuszyński miał cztery lata, gdy adoptowała go salowa. Teraz jest pod opieką jej brata Paweł Miecznik
Kilkanaście lat temu historią osieroconego Artura żyła cała Polska. Szpitalna salowa dwa lata walczyła o adopcję chłopca. Teraz Artur skończył 18 lat. I batalia o jego przyszłość zaczyna się na nowo. Jego adopcyjna mama zmarła, a właściciel mieszkania postanowił nastolatka wyrzucić.

Niespełna dwuletni chłopiec z gnieźnieńskiego domu dziecka w 1995 r. trafił z siostrą do szpitala w Poznaniu. Dzieci porzuciła narkomanka. Podejrzewano u nich zarażenie wirusem HIV. U dziewczynki to się potwierdziło. Rodzeństwo rozdzielono. Artur został sam, a badania nie dawały jednoznacznego wyniku.

- Nie mogłam patrzeć jak dziecko całe dnie leży samo i nikt go nie odwiedza - tak w 1996 r. tygodnikowi "Poznaniak" opowiadała Lucyna Matuszyńska, salowa Kliniki Chorób Zakaźnych w Poznaniu. - Nie płakał, nie kwilił, tylko patrzył w sufit.

Kobieta spędzała z chłopcem każdą wolną chwilę. Po kilku miesiącach dostała zgodę ordynatora i szefa kliniki, by wziąć Artura na weekend do domu. Bo, jak twierdziła, dom dziecka się nim nie interesował. Później mieszkał z salową i jej matką prawie na stałe.

Matuszyńska złożyła wniosek adopcyjny. I miała wtedy usłyszeć, że na wyniki badań sieroty czeka już para zza granicy, bo chce go adoptować. W kwietniu 1996 r. lekarze stwierdzili - Artur jest zdrowy. Chłopiec musiał wrócić do Gniezna. Rozpoczął się bój o adopcję. Para zza granicy zrezygnowała, ale pojawiła się inna. Mimo pozytywnej opinii psychologa, zaangażowania mediów, polityków czy przedsiębiorców, walka salowej w sądzie trwała dwa lata.

- Dyrekcja domu dziecka była przeciwna oddaniu chłopca Matuszyńskiej - wspomina Teresa Kroll, radca prawny z Poznania, która prowadziła sprawę salowej. - Ostatecznie udało nam się wygrać. Piękna historia bezgranicznej, matczynej miłości.

Historia, która dziś powraca. Artur Matuszyński w marcu skończył 18 lat. Później u jego mamy wykryto nowotwór. Zmarła 31 października. Niepełnosprawnym chłopcem (stwierdzono u niego zaburzenia zachowania z obniżoną sprawnością intelektualną) opiekuje się brat Matuszyńskiej wraz z żoną oraz starszy, przyrodni brat. Ten drugi sam ma kilkoro dzieci. Wujostwo mieszka w kawalerce. Artur został w wynajmowanym wcześniej z mamą mieszkaniu w Poznaniu. Ale nie wiadomo na jak długo.

- Kilka dni po pogrzebie Lucyny, bez żadnego współczucia, właściciel kamienicy poinformował nas, że Artur do końca listopada ma opuścić lokum - mówi Marek Świątkowski, wujek chłopca. - Siostra i mama mieszkały tu całe życie. Nigdy nie zalegały z czynszem, nie było problemów. My z żoną sami ledwo mieścimy się w kawalerce. Artura nie zostawimy bez pomocy, ale chcemy nadal wynajmować mu mieszkanie.

Zostać w nim chce też Artur. - To jest mój dom, innego nie pamiętam - mówi cicho. I po chwili dodaje jeszcze ciszej: - Przecież tu wciąż pachnie mamą.

Dlaczego właściciel chce, by chłopak się wyprowadził? Przez kilka dni próbowaliśmy skontaktować się z nim. Nie odbierał jednak telefonów, nie zareagował na wysłaną wiadomość. Nie zastaliśmy go również w mieszkaniu. Kilka dni wcześniej udało się to dziennikarce TVP Poznań, która też zainteresowała się sprawą. Właściciel odmówił jednak komentarza przed kamerą. Miał stwierdzić, że "takie były ustalenia", i że nie ma obowiązku podpisywać umowy najmu z Arturem.

Z kolei rodzina chłopaka twierdzi, że żadnych ustaleń nie było. - Właściciel po prostu zakomunikował, że Artur ma się wynieść - mówi Świątkowski.

Ale okazuje się, że Artura nie można po prostu wyrzucić. - Działania siłą są zakazane - mówi Łukasz Jórdeczka, poznański radca prawny. - Właściciel musi mieć prawomocny nakaz eksmisji. Ale Artur może wystąpić do sądu o wstąpienie w umowę najmu po mamie.

Sprawą zajmuje się już Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, który wspomaga chłopaka. - Artur radzi sobie w codziennym życiu, jest samodzielny - mówi Lidia Leońska z MOPR. - To środowisko mu sprzyja, bo tu się wychował, ma rówieśników. Będziemy walczyć, by został. Przygotowujemy wniosek do sądu.

Leońska dodaje, że sytuacja jest trudna. Bo z jednej strony jest prawo własności, z drugiej... ludzka empatia i zrozumienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski