18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kultowe marki PRL: Gdy Donald był tylko gumą do żucia [ZDJĘCIA]

Jacek Sobczyński
Samochód "Mikrus" - jedno z pierwszych "dzieł" przemysłu motoryzacyjnego w PRL
Samochód "Mikrus" - jedno z pierwszych "dzieł" przemysłu motoryzacyjnego w PRL
Są nie tylko markami, ale i słowami - kluczami wśród wychowanych w PRL-u nostalgików. To oni słowo "odra" kojarzą nie z rzeką, a popularną marką spodni, natomiast pierwsza myśl na hasło "Donald" jest absolutnie apolityczna. Jacek Sobczyński zaprasza na krótki przegląd najsłynniejszych, najważniejszych i najbardziej kultowych marek PRL-u.

Dziś nie wyobrażamy sobie sklepów bez charakterystycznych lodówek Coca Coli i Pepsi. Ale kilkadziesiąt lat temu oba napoje były synonimami kapitalistycznego świństwa, jakim Zachód chciał podtruwać swoich obywateli. Tyle że o ile starszym wystarczyła zwykła herbata, o tyle młodzi chcieli już raczyć się trunkami bardziej orzeźwiającymi. Nalewana z saturatora oranżada nie wystarczyła, więc wymyślono Polo Cocktę, rodzimą odpowiedź na Colę i Pepsi. Napój był produkowany przez Spółdzielnię Spożywców Społem, niestety, jego smak nieco odbiegał od standardów wyznaczanych na Zachodzie przez jego pierwowzory. Ale niektórym Polo Cockta wyszła na zdrowie - w filmie "Kingsajz" Juliusza Machulskiego po jej wypiciu krasnoludki uzyskiwały ludzki wzrost.

Poza butelką Polo Cockty drugim atrybutem modnego nastolatka ery socjalizmu była guma do żucia. Tu na pierwszy plan wysuwały się gumy Donald i Turbo, przez wielu kupowane niekoniecznie ze względu na smak, ale zawartość opakowania - oprócz gumy zawierało komiks z przygodami bohaterów Disneya (Donald) lub obrazek z samochodem (Turbo). Handel wymienny obrazkami z tych gum dokonywał się w każdej polskiej szkole. Popularności nie zmąciła nawet miejska legenda głosząca, że gumy Donald są rakotwórcze. Niestety, obu przysmaków nie znajdziemy już w polskich sklepach - produkująca Donalda holenderska firma Maple Leaf upadła w 2003 roku, natomiast wyrabiające gumy Turbo tureckie przedsiębiorstwo Kent wciąż istnieje, jednak dekadę temu zostało wchłonięte przez Cadbury Schweppes.

Do dziś świetnie trzyma się za to produkowane przez cieszyńską Olzę Prince Polo, smakołyk, obecny na polskich półkach od lat 50. Polskich i nie tylko - mało kto wie, że te czekoladowe wafelki od dawna cieszą się dużą popularnością wśród Islandczyków. W 1999 roku do Polski przyjechał prezydent Islandii Olafur Ragnar Grimsson. "Całe pokolenie Islandczyków wychowało się na amerykańskiej coli i polskich wafelkach" - powiedział w swoim wystąpieniu.

No i lody, namiętnie jedzone zwłaszcza na nadbałtyckich plażach. Tam gastronomiczne imperium budowali odziani w białe koszule (i zazwyczaj dość opryskliwi) lodziarze, dziarsko maszerujący z lodówkami, pełnymi Bambino (wersja z patykiem) lub Calypso (bez patyka). Obie marki wytwarzało wielu producentów, ale najwięcej lodów zjechało z taśmy zakładów Centralnego Związku Spółdzielczości Mleczarskiej.

Zdrowie i uroda
Trafiali się czasem szaleńcy, którzy dla oryginalnego smaku posypywali lody… Vibovitem lub Visolvitem. To dwa produkowane przez Polfę od połowy lat 70. preparaty witaminowe, przysmaki wszystkich ówczesnych dzieci. Co prawda proszkowane preparaty służyły do zalewania wodą i picia, ale nikt nie konsumował ich inaczej, niż wsypując sobie bezpośrednio z paczki do ust (miały przyjemny, kwaśny smak).

Dzieciaki na potęgę jadały też pastę do zębów Biały Ząbek, kuszącą wyborem owocowych smaków. Warto pamiętać, że jeszcze do połowy lat 80. na rodzimym rynku past do zębów panowała smakowa bryndza. Rządziły obłe, produkowane przez Pollenę Lechię Nivea i Bambino. Niestety, Biały Ząbek choć smaczny, nie był fluorowany.

Starsi natomiast bardziej, niż o myciu zębów (według badań za czasów socjalizmu o wiele słabiej dbaliśmy o higienę jamy ustnej) myśleli o powabnych zapachach. Dla koneserów perfum w wersji bardziej luksusowej oferowano Brutala (panowie) i Panią Walewską (panie). A w wersji plebejskiej - popularną Przemysławkę. Były jeszcze dezodoranty Non Odoro (ta nazwa…), perfumy Być Może, Kwiaty Polskie, Masumi oraz oczywiście nieśmiertelny krem Nivea.

Moda
Za PRL-u każdy modny mężczyzna musiał mieć przynajmniej jedną parę jeansów. Ci bogatsi mogli skoczyć do Pewexu po parę Levisów, Wranglerów czy Rifli, ale większość musiała zadowalać się wyrobami Szczecińskich Zakładów Odzieżowych o nazwie Odra. Były to spodnie dość tandetnie wykończone: miękkie, obłe i z dziwnymi smugami, zapewne powstałymi na skutek farbowania. W latach 80. do głosu doszły tureckie piramidy, czyli spodnie, silnie zwężane ku dołowi i przecierane na całej swojej długości. Przed wiele lat taka kolorystyka była szczytem obciachu… ale od paru sezonów wycierane, marmurkowe spodnie oferują tak modne firmy jak H&M czy Zara.

Wspomniany Pewex był za komuny powiewem wielkiego świata - tam za obcą walutę można było kupić zagraniczne produkty. W połowie lat 80. Pewexowi wyrosła konkurencja - Baltona, która dotąd zaopatrywała polskich pracowników za granicą. Zwłaszcza marynarzy, stąd wzięło się jej popularne logo. Starsi pamiętają ją jeszcze z początku lat 90., młodszym specyfikę Baltony przypomnieli cztery lata temu w swoim wielkim hicie "W aucie" raperzy Sokół i Pono. "Skąd mam Wranglery, hę?/pyta się ona/ja się uśmiecham i mówię "Baltona".

Bodaj najbardziej szokującym wytworem jaźni PRL-owskich projektantów były połyskujące, kosmiczne Relaksy, w założeniu mające być co najwyżej wygodnymi butami "po nartach". W rzeczywistości zimy lat 80. upłynęły Polakom na walkach z siarczystymi mrozami oraz noszeniu ciepłych Relaksów (głównie przez dzieci). Z kolei latem zakładano Sofixy, adidasopodobne buty, produkowane przez polonijną firmę z Radomia. A eleganci zaopatrywali się w salonach Mody Polskiej, mającej promować najnowsze trendy w PRL-owskiej szarzyźnie.

Życie codzienne
Wiadomo, że półki w tamtych czasach nie uginały się pod nadmiarem towarów, ale zakupy, choćby najdrobniejsze, trzeba było jednak gdzieś robić. Z pomocą przychodziła sieć sklepów Społem, nawet dziś skupiająca prawie 4 tysiące obiektów w całym kraju. Społem był bardzo popularny zwłaszcza w Poznaniu - to on rządził i dzielił popularnymi, osiedlowymi megasamami.

Na zakupy można było podjechać najsłynniejszym polskim samochodem wszech czasów, Fiatem 126p, albo po prostu rowerem, na przykład kultowymi, wytwarzanymi przez zakłady Romet Wigrami 3. Był to składak szczególnie prosty w obsłudze; aby go skręcić, potrzebne były jedynie silne ręce. Im bliżej lat 90., tym mniej na polskich ulicach pojawiało się warszaw i syren. Ta pierwsza, masywna limuzyna, obok wołgi była ulubionym samochodem PRL-owskich dygnitarzy. Z kolei syrenki były już autami przeznaczonymi dla "zwykłych" śmiertelników, choć - co pewnie mało kto pamięta - na początku produkcji, w latach 50. mało kto wróżył im sukces (w prototypach zakładano dach z… drewna).

Wśród małolatów, co dziś jest raczej trudne do uwierzenia, kwitło za to czytelnictwo. Z wypiekami na twarzy pochłaniano komiksy: od kapitana Żbika przez wizjonerskiego Thorgala i Funky Kovala po komediowych Kajka i Kokosza. W doborze najciekawszych historyjek obrazkowych pomagała wydawana od 1976 roku gazeta Relax - tam popularność zyskał m.in. Jerzy Wróblewski, autor pastiszowego Binio Billa.

Ale popularność Relaxu to nic w porównaniu z Światem Młodych, który w okresie największej prosperity wychodził w półmilionowym nakładzie! Harcerska gazeta dla nastolatków oferowała m.in. przyzwoite komiksy (seria o Tytusie, Romku i A'Tomku Henryka Jerzego Chmielewskiego oraz przygody Jonki, Jonka i Kleksa autorstwa Szarloty Pawel, graficzki pisma) oraz przedruki zdjęć z zagranicznych egzemplarzy pisma Bravo. Sporo pisało się tam także o współczesnych filmach i samochodach. Co prawda były i artykuły poświęcone harcerskim akcjom, ale większość czytelników raczej nie zwracała na nie uwagi…

Komputerowcy mieli też swoje pismo Bajtek ("czy można tak nazwać swoje dziecko?" - czytaliśmy w listach do redakcji), ale oni woleli zagłębiać się w swoich Atari i Commodorach. To jednak były już mody schyłku komuny, silnie zahaczające o lata 90. Wtedy zakochane w komputerach małolaty żyły konfliktami, ogniskującymi na linii sympatyków sprzętu firmy Atari i Amiga. Tak, tak - trudno w to uwierzyć, ale środowisko graczy podzieliło się na dwa wrogie, pokrewne kibicowskim obozy, usiłujące zwalczać przeciwnika gdzie tylko się dało. "Atarowca wal z gumowca" - nigdy nie zapomnę tego sloganu, nadesłanego do redakcji miesięcznika "Secret Service" przez jednego z "szalikowców" Amigi…
Jacek Sobczyński

***
Przy pracy nad tekstem korzystałem z książki "333 popkultowe rzeczy PRL" Bartka Koziczyńskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski