"Edith i Marlene" skonstruowana została na dość wątłej podstawie fabularnej - przyjaźni i nienawiści dwóch wielkich pieśniarek XX stulecia. Dzieliło je wszystko. Łączyła - wielka sztuka. Obie przeszły do legendy. Oglądając "Edith i Marlene" w Teatrze Muzycznym, zastanawiałem się, czy ta historia trudnej przyjaźni warta jest sceny, zwłaszcza, że autorka (a w ślad za nią reżyser Arnold Pujsza), akcent postawiła na Edith.
Szkoda, że scena Teatru Muzycznego jest tak mała i płytka. Arnold Pujsza zrezygnował ze scenografii, ograniczając się tylko do rekwizytów: stolika, kilku krzeseł i łóżka, które jest meblem do spania, sceną, garderobą... Świat organizuje światło. W tym świecie postaci pojawiają się na krótko, by naszkicować sytuację. Najważniejsza jest i tak Edith, w którą wcieliła się Lucyna Winkel. To najwłaściwsze określenie, ponieważ chwilami odnosiło się wrażenie, że aktorka nie tyle gra, ile staje się kruchą Piaf. To dość ryzykowny zabieg artystyczny, ale konsekwentnie przeprowadzony, daje efekt. Piaf Lucyny Winkel jest przejmująca. Aktorka nie naśladuje śpiewu legendarnej Piaf, choć pozostaje wierna jej stylistyce.
Mniej szczęścia ma druga bohaterka wieczoru Marlene w interpretacji Agnieszki Wawrzyniak. Aktorka nie tylko wyglądem przypomina Dietrich. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że część utworów aktorka śpiewa w stylu bohaterki, którą gra, a część w idealnej zgodzie ze swoimi możliwościami głosowymi. Zabrakło jej konsekwencji, ale - jak sądzę, można to poprawić.
"Edith i Marlene", opracowanie sceniczne i reżyseria Arnold Pujsza, kierownictwo muzyczne Michał Łaszewicz.
Premiera 8 listopada 2008 roku w poznańskim Teatrze Muzycznym
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?