Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podarowana godzina dla lepszej formy

Redakcja
S. Siewior
Z prezesem Centrum Ekspertyz Gospodarczych Jerzym Kuczyńskim, o ekonomicznych skutkach przesuwania zegarów, rozmawia Monika Kaczyńska

Po raz pierwszy podzielono rok na czas letni i zimowy w 1916 roku w Niemczech. Od 2000 roku wskazówki zegarów przesuwa dwa razy do roku cała Unia Europejska. Ile faktycznie możemy na całej tej operacji zaoszczędzić?
Myślę, że bardzo niewiele. Argument, że w zmianie czasu chodzi o oszczędzanie energii jest chyba powtarzany bardziej z przyzwyczajenia. Oczywiście, gdy cofamy zegar rano, szybciej robi się jasno, więc nie zapalamy świateł. Ale z kolei szybciej zapada zmrok, więc w pracy czy w domu włączamy wszystkie światła. Być może efekt energetyczny polega na tym, że rano do pracy ruszają praktycznie wszyscy, a powroty są rozłożone w czasie. Dla pracujących na pół etatu zaczynają się już około 13.

Jeśli nie o oszczędzanie energii idzie, to gdzie można szukać przyczyn, dla których cała Unia Europejska zdecydowała się na wprowadzenie czasu letniego i zimowego?
Z ekonomicznego punktu widzenia pozostawanie w jednej strefie czasowej krajów, które ze sobą ściśle współpracują i między którymi następują przepływy pieniędzy ma głęboki sens. Pierwsza sprawa to jednakowy czas pracy firm i instytucji. Jeśli w jednym kraju zaczyna się i kończy pracę o godzinę wcześniej niż w drugim, na współdziałanie zostaje już tylko 7 godzin. Ten krótszy czas współpracy da się przeliczyć na pieniądze. Ważny jest też jednakowy czas pracy instytucji finansowych, takich jak giełdy. Skutki różnicy w czasie między Polską, a Węgrami odczuliśmy ostatnio. Warszawska giełda była już zamknięta, gdy rząd węgierski zadeklarował podjęcie działań zapobiegających kryzysowi. Budapeszteńska, która działała jeszcze przez kilkadziesiąt minut, zdążyła częściowo straty odrobić. Tak więc z tej perspektywy wspólny czas to równe szanse.
Inna sprawa, która także ma znaczenie ekonomiczne, to korzyści psychologiczne ze zmiany czasu dla nas wszystkich.

Podarowana godzina sprawia, że pracujemy lepiej?
Poniekąd tak. Przez wiele lat badano wpływ motywacji na konsumpcję. Dzisiaj podchodzi się do tego znacznie szerzej. Wiadomo że nasz poziom motywacji określa się rano. Nie w południe czy wieczorem. Człowiek, który zaczyna pracę, gdy jest jasno lub krótko przed wschodem słońca ma lepsze nastawienie do dnia niż ten, który zaczyna po ciemku i po ciemku wraca z pracy. Jeśli tak - jest bardziej zmotywowany, a więc ma znacząco większą szansę na to, by dzień pracy zaliczyć do udanych.

Po udanym dniu w pracy człowiek jest lepszym konsumentem, niż wtedy, gdy dzień układa się źle. A to wszystko razem ma wpływ na ogólny poziom dobrobytu. Zmiana czasu służy więc jedynie naszemu lepszemu samopoczuciu?
Sądzę, że to może być największa korzyść z tej całej operacji. Współczesna ekonomia dostrzega, że mobilizacja ludzi wokół wspólnych celów i satysfakcja z pracy są ważniejsze, niż produktywność na poziomie pojedynczego zakładu.

Jerzy Kuczyński jest doktorem nauk ekonomicznych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski