Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Malanowo: Dom po wybuchu odbudowalli w kilka tygodni

Ola Braciszewska
Dzięki pomocy współbraci - Świadków Jehowy - w lutym rodzinie Śniak uda się wrócić do domu
Dzięki pomocy współbraci - Świadków Jehowy - w lutym rodzinie Śniak uda się wrócić do domu Ola Braciszewska
Dom niemal na końcu świata. Wjeżdżając do Malanowa w powiecie tureckim, szukałam wzrokiem powstającego na nowo budynku. - Mówiłem, że ciężko będzie trafić - powiedział gospodarz Marek Śniak. O tym, jak ludzka solidarność pokonała rozpacz pogorzelców, opowiada Ola Braciszewska

Pan Marek i jego rodzina niedawno przeżyli dramat. Z dnia na dzień siedmioosobowa rodzina straciła dach nad głową. Wszystko na skutek wybuchu butli z gazem.

CZYTAJ TEŻ
Wybuch gazu zniszczył dom
Kradzież rur przyczyną wybuchu w Suchym Lesie

Mimo nieszczęścia Marek Śniak ma wyraźnie pogodny głos. Mówi, że czekają na mnie. Jadę kierując się wskazówkami gospodarza. Wyjeżdżając już z Malanowa w stronę Kalisza, zaczynam się obawiać, że znowu zgubiłam drogę.

Patrzę na drzewa. Przy topoli z odblaskami skręcam i bez przekonania jadę dalej. Z daleka jednak widzę okryty styropianem biały dom w budowie, a przed nim kilkanaście samochodów. Na podwórku biegają psy merdające wesoło ogonami. Nikogo poza nimi jednak nie widać.

- Wszyscy są na obiedzie - mówi starsza kobieta, która wyszła mi naprzeciw.
To Krystyna Nowak, która mieszka tu razem z mężem.

Zniszczony budynek był domem nie tylko dla nich. Mieszkały tu trzy pokolenia. Poza panią Krysią, żyje tu jej córka Mirosława Śniak z rodziną i wnuczka z mężem. Na dworze jest minus 10 stopni Celsjusza. Gospodyni zaprasza do środka odbudowywanego domu. Wchodzimy do kuchni. Na razie nie ma w niej nic poza starym piecem, z którego wydobywa się zapach drewna. Na piecu stoi ogromny gar z rosołem.

- To dla współbraci, jakby zmarzli - melduje szybko pani Krysia i przysiada na krześle pod ścianą.
W kuchni jest z nami również Marek Śniak, który od razu zaczyna opowiadać o tym, co się tu wydarzyło.

- To była sobota. Gaz się ulatniał i nie można było go zablokować. Tak wypełnił pomieszczenie kuchni, że doszło do zapłonu, a potem wybuchu. To była sekunda, dwie. Mnie z synem wyrzuciło jednym wejściem, a żonę drugim. Wyleciały okna - opowiada Marek. - Straciliśmy wszystko, łącznie z tym, co było w środku. Na szczęście nic poważnego nam się nie stało. Żona jest trochę poparzona, ale już niedługo wraca ze szpitala. Jak przyjedzie, to nie pozna domu - dodaje z uśmiechem.

Budynek po wybuchu nie nadawał się do remontu. Jedna ściana runęła, a druga się odchyliła. Sytuacja wydawała się być beznadziejna, ale rodzina nie straciła wiary.

AKTUALNOŚCI Z WIELKOPOLSKI

ZOBACZ TEŻ:
Można wylosować ubezpieczenie z detektorem gazu

- Już na drugi dzień po tym, co się stało, przyjechali nasi współbracia - Świadkowie Jehowy spod Warszawy. Natychmiast zorganizowali pomoc i podzielili obowiązki. Każda brygada ma swoje zadania. Mamy elektryków, hydraulików, malarzy i stolarzy - opowiada pan Marek. - W ciągu dwóch tygodni dom został rozebrany do fundamentów, a wszystko było ręcznie młotami rozbijane, wywieziony został gruz i postawiony nowy dom. Nikt nie patrzył, że to styczeń, że padał deszcz czy śnieg - dodaje.

Prace na budowie nadzoruje Janusz Smoleń, przewodniczący Regionalnego Komitetu Budowy Sal Królestwa na region łódzko-kaliski.

- W Polsce jest dziesięć takich komitetów. Na co dzień zajmujemy się budowaniem Sal Królestwa, a w takich sytuacjach pomagamy natychmiast. Mamy około 800 chętnych, którzy zgłosili gotowość współpracy z nami. W razie potrzeby są pod telefonem. Ofiarność jest duża, bo wszystkie te osoby pracują nieodpłatnie - mówi Janusz Smoleń.

Do Malanowa dojeżdżają współbracia z Konina, Kalisza, Turku, Łodzi, a także z okolic Poznania czy spod Warszawy. Średnio w gospodarstwie pana Marka pracuje 40- 50 osób. Jednego dnia było ich nawet około setki.

- Trzeba zaznaczyć, że osoby, które nie są Świadkami Jehowy, też nam dużo pomogły. Sąsiedzi z okolicznych wiosek oferowali pomoc materialną i finansową. Gmina również stanęła na wysokości zadania. W poniedziałek po wybuchu już podpisaliśmy umowę z elektrownią i po dwóch dniach mieliśmy prąd - podkreśla Śniak.

Siedząca pod ścianą pani Krystyna ukradkiem próbuje przetrzeć ręką wilgotne oczy. Emocje ciągle są w niej żywe, ale do łez doprowadza ją ogrom pomocy, jaka spotkała jej rodzinę.

- To są łzy szczęścia - mówi. - Jest nam trudno, ale trzeba wszystko przezwyciężyć. Gdyby ludzie byli tak zorganizowani jak Świadkowie Jehowy, to na pewno jeden drugiemu by pomagał. Mamy wielką miłość do ludzi i tą miłością się dzielimy pomagając. Taka jest nasza misja - dodaje.

Marek Śniak podkreśla, że to właśnie próbują przekazać ludziom, chodząc od domu do domu.
- Nawet jak robią nam przykrość, to nie oddajemy wet za wet. Bóg wymaga od nas miłości, współczucia i pokory. Przestrzegając tych zasad, pomagamy sobie nawzajem. Wystarczy miłość do drugiego człowieka - tłumaczy pan Marek. - Pomagamy sobie ze współbraćmi nie tylko w przypadku powodzi czy pożaru. Tak jest również, na przykład, kiedy ktoś zostaje zwolniony z pracy, gdy dotyka go choroba i trzeba się kimś zaopiekować. W mniej dramatycznych sytuacji, kiedy np. brakuje komuś pieniędzy, bracia też wkraczają do akcji, żeby tylko chleba nie zabrakło.

Tego z pewnością nie brakuje w gospodarstwie pana Marka. Obok odbudowywanego domu stoi niedokończony garaż na dwa samochody. Za ogromną kotarą rozciągają się długie stoły z ławami do siedzenia. Pod ścianą stoją trzy kuchnie gazowe, na których codziennie odgrzewane są posiłki.

- Rano jest śniadanie. O godz. 11.30 mamy kawę i ciasto, o godz. 14 obiad i na wieczór kolacja. Teraz, na piecu jest rosół i każdy, kto zmarznie może sobie po kubeczku ciepłej zupy wypić - opowiada pani Krystyna.

W stołówce kilka kobiet uwija się jak w ukropie. Jedne myją naczynia, inne wycierają, a jeszcze inne kroją ciasto. Każda z nich jest uśmiechnięta i gościnna.

- Zapraszamy na kawę. Mamy pyszne ciasto. Czasem bracia przywożą tyle blach z ciastem, że musimy zamrażać - mówią radośnie.

PORADZIMY TOBIE

ZOBACZ TEŻ:
Poznań: Chrzest świadków Jehowy

Po kawie wychodzimy na podwórko. Tam praca wre. Dwóch młodych mężczyzn w kombinezonach roboczych uśmiecha się niosąc metalowe pręty. W drugiej części gospodarstwa spawane są jakieś elementy potrzebne do odbudowy. W środku domu trwa instalacja przewodów elektrycznych i przygotowanie pomieszczeń do ostatniego etapu robót. Wszystko musi być zrobione zgodnie z harmonogramem.

- Mamy plan dnia i trzeba go wykonać. Sami jesteśmy w szoku, że tak szybko nam idzie - mówią robotnicy.

Nikt tu nie narzeka na nadmiar obowiązków, nieprzychylną pogodę czy ciężką, fizyczną prace.
- Na tym polega chrześcijańska miłość, że porzucamy swoje zajęcia, sprawy prywatne i pomagamy bliźnim. Traktujemy się jak najbliższa rodzina. Fachowcy pracujący w firmach prywatnych, biorą urlopy i pomagają - wyjaśnia Marek Szweryn. - Zajmuję się zaopatrzeniem, pomocą ubezpieczeniową i prawną. Wspieram gospodarza w kontaktach z nadzorem budowlanym. Inspektor odbiera każdy etap budowy i wszystko jest pod kontrolą - dodaje.

Praca na budowie trwa od rana do wieczora. Po godz. 20 część pracujących w Malanowie wsiada do samochodu i wraca do swoich domów. Inni zostają. Śpią u Świadków Jehowy z okolicy. U takich rodzin schronienie znaleźli też pogorzelcy.

- Mieliśmy taki wybór, że nie wiedzieliśmy gdzie iść. Zaproponowano noclegi nie tylko nam, ale też tym, którzy tu pracują i dojeżdżają. W sumie 20 osobom. Mamy tam warunki super, a tu przyjeżdżamy pracować - opowiada pan Marek.

Postępowi na budowie przyglądają się ze zdumieniem sąsiedzi. Są pod wrażeniem tego, że ponad 50-letni dom w ciągu tygodnia zniknął z powierzchni ziemi, a nowy wyrósł w mgnieniu oka.

- Myślałem, że remont tego domu będzie trwał i trwał. A tutaj, codziennie przyjeżdżają dziesiątki osób i budowa idzie jak mało gdzie. Można im tylko pozazdrościć takiej organizacji i solidarności. Szkoda, że katolicy nie potrafią sobie tak pomagać - mówi jeden z sąsiadów.

Dzięki pomocy Świadków Jehowy jeszcze w lutym rodzinie Śniak uda się wrócić do domu. Pozostało tam już tylko położenie blachy na dachu, zalanie posadzek, wytynkowanie ścian, zamontowanie grzejników, pomalowanie pomieszczeń i wstawienie mebli.

- Myślę, że za dwa, trzy tygodnie będziemy mogli wrócić do domu - mówi Marek Śniak. - Gdyby nie solidarność ludzi, musielibyśmy czekać na to kilka lat - dodaje.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski