Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień Świra w Teatrze Wielkim - szoku nie było [FILM]

Redakcja
Mocną stroną opery "Dzień Świra" był występ zespołu Audiofeels.
Mocną stroną opery "Dzień Świra" był występ zespołu Audiofeels. Marek Grotowski
Premiera operowej wersji "Dnia Świra" nie była skandalem. Nikt oburzony nie trzaskał drzwiami, co najwyżej w przerwie opuszczał widownię.

Wszystko i nic

Nikt nie powiedział, że napisanie współczesnej opery jest rzeczą łatwą. Nawet jeśli jej tematem jest polska skomplikowana rzeczywistość. A zwłaszcza, gdy poprzedza ją bardzo ciekawy film ("Dzień Świra" - 2002) z rewelacyjną rolą Marka Kondrata. Jednak Hadrian Filip Tabęcki (rocznik 1975), klasyczny wyznawca wszystkoizmu (kompozytor, aranżer, pianista, producent, reżyser, scenarzysta), twórca zarówno piosenek, jak i oratoriów, postarał się udowodnić, że można. Ale czy udowodnił?

Wykorzystując kontestacyjny, publicystyczny wręcz charakter monologu dramato-komicznego "Dzień Świra" Marka Koterskiego, Tabęcki kontestuje reguły rządzące tworzywem muzycznym, obowiązujące w gatunku, jakim jest opera. W ten sposób napisał muzykę do bardzo obszernego tekstu monologu z ogromną swobodą doboru stylistyk, głównie w wyeksploatowanej już strukturze dur i moll, nie unikając skojarzeń z motywiką pamiętną dla wielu wcześniejszych twórców, od Siergieja Prokofiewa aż po... Grzegorza Ciechowskiego i jego Republikę, na równi pląsając po przesłodzonym kiczu i wzniosłych śpiewach rodem z belcanta. Niestety, często kłócąc pulsacje i akcenty prozy lub poezji monologu z pulsacją fraz muzycznych. Nie unikając wszak powtórzeń, a nie pilnując zwartości narracji tak cennej choćby w filmie.

Czytaj także:
"Dzień świra" w Teatrze Wielkim - w niedzielę światowa prapremiera
Audiofeels po pierwszej próbie "Dnia świra"
Opera: Adaś Miauczyński w siedmiu osobach

Zarzucając podział materiału muzycznego na klasyczne formy operowe (aria, ansambl, chór) pozbawił się Tabęcki możliwości dania słuchaczowi motywów do zapamiętania. Jedynie powracający motyw chóralny "Pośród ogrodu siedzi oblubieńców para" daje się powtórzyć po wyjściu z gmachu pod Pegazem. Był to - nawiasem mówiąc - jeden z nielicznych stonowanych ustępów muzycznych w odróżnieniu od nachalnego forte niemal całości liczącej z górą trzy godziny spektaklu.

W opisanej zaledwie skrótowo muzycznej magmie niestety zaginęło ewentualnie zakładane muzyczne (motywiczne? instrumentalne?) zróżnicowanie siedmiu postaci Adasia Miauczyńskiego. Ale na szczęście nie zginęło kilku wykonawców. Na uznanie zasłużył oktet Audiofeels, choć wykonujący zgoła co innego niż na estradach. Wokalnie bardzo dobrze zaprezentowało się Ja Depresyjne, czyli Marek Szymański, a na długo zapadającą w pamięć postać Syna z trąbką wykreował Bartłomiej Szczeszek. Przy wszelkich powyższych zastrzeżeniach trudno nie zauważyć sprawności orkiestry Teatru Wielkiego kierowanej tym razem przez Radosława Labakhuę.

Andrzej Chylewski

Każdy ma swoje świry

Idąc do opery, nie nastawiałem się, że zobaczę arcydzieło. Nie interesowały mnie porównania, bo film i opera to dwa różne światy. Wiedziałem, że kompozytor a zarazem autor libretta Hadrian Filip Tabęcki i reżyser Igor Gorzkowski "przepisali" oryginalny scenariusz po swojemu. Po obejrzeniu trzeciego aktu, chciałoby się powiedzieć, że z pierwszym i drugim powinni się obejść równie okrutnie, krojąc je po swojemu.

Igor Gorzkowski wpierany przez Tomasza Jacykowa (kostiumy) i Iwonę Pasińską (ruch sceniczny) nadał historii Adasia Miauczyńskiego charakter uniwersalny. Główny bohater rozszczepiony na siedem postaci i głos wewnętrzny jest co prawda polonistą, nauczycielem w polskiej szkole, ale to jedyny rys określający go tu i teraz. Zniknęły odnośniki i konteksty, które pamiętamy z filmu, chociaż w pierwszym i drugim akcie są one jeszcze całkiem widoczne. Dopiero w trzecim akcie to tu i teraz zaczyna się zamieniać w metaforę ludzkiego losu jednostki… Postać Adasia staje się coraz bardziej uniwersalna, powoli traci cechy indywidualne i zamienia się wręcz w pewną figurę stylistyczną - everymana, który tęskni do bycia człowiekiem. W miarę upływu czasu redukcji ulegają też bluzgi, które dziś już chyba nikogo nie rażą, nawet w szacownej operze. Nikt nie wyszedł urażony, trzaskając drzwiami. Obyło się bez skandalu.

Pomysł Hadriana Filipa Tabęckiego z rozbiciem monologu Adasia na siedem Ja jest oryginalny i interesujący. Chociaż, spodziewałem się, że kompozytor idąc za ciosem dramaturgicznym albo przypisze każdemu Ja jakiś motyw, albo przynajmniej instrument. A tymczasem nie. Reżyser i choreografka zapowiadali, że każde Ja, będzie nieco inne. Niestety, poza fizycznością panowie się niczym nie różnili. A nawet jeśli, to z perspektywy dziesiątego rzędu te cechy osobne nie były widoczne. Aż się prosiło, by te siedem Ja naszkicować nieco grubszą kreską, bardziej wycieniować. Największe brawa należą się temu, kto wymyślił, żeby w roli głosu wewnętrznego obsadzić zespół Audiofeels i na dodatek usadowić po dwóch stronach proscenium, poza miejscem akcji.

Cieszę się, że Teatr Wielki kolejny raz zamówił u współczesnego kompozytora operę (w ubiegłym sezonie Prasqual skomponował "Ophelię"). Ale "Dzień Świra" niewiele mnie obchodzi. Każdy z nas ma swoje świry i musi się z nimi mierzyć, zaś tekst Koterskiego śpiewany, momentami brzmi banalnie, na dodatek co jakiś czas wyłażą na wierzch częstochowskie rymy. Muzyka a może rodzaj ekspresji, jaki towarzyszy śpiewaniu, zagłuszyły na dodatek autoironię i dowcip, które są siłą twórczości Koterskiego.

Stefan Drajewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski