18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzesimir Dębski: Dziś muzyka rozrywkowa jest prymitywna

Jacek Sobczyński
Krzesimir Dębski skomponował muzykę i zagrał epizod w "Bitwie Warszawskiej 1920".
Krzesimir Dębski skomponował muzykę i zagrał epizod w "Bitwie Warszawskiej 1920".
Krzesimir Dębski uważa, że współcześni twórcy powinni brać lekcje od kompozytorów z lat 20. Sam uwielbia ten okres - najpierw udźwiękowił na nowo stare filmy Chaplina, teraz napisał muzykę do "1920 Bitwy Warszawskiej".

Czytaj także:
Krzesimir Dębski zagrał Feliksa Dzierżyńskiego w "1920. Bitwa Warszawska"
Natasza Urbańska w Poznaniu na premierze filmu [ZDJĘCIA]

"1920 Bitwa Warszawska" to kolejny, po "Ogniem i mieczem" oraz "Starej baśni" film Jerzego Hoffmana, do którego napisał Pan muzykę. Plotki głoszą, że Hoffman jest na planie szalenie apodyktycznym człowiekiem, a mimo to Wasza współpraca układa się świetnie.
Krzesimir Dębski: - Wie Pan, reżyser zawsze musi być apodyktyczny. W końcu to on podejmuje wielką ilość decyzji każdego dnia na planie. Człowiek niezdecydowany, który nie potrafi narzucić swojej woli, po prostu nie jest w stanie opanować wszystkiego, co dzieje się przy produkcji jego filmu. A Jerzy to wspaniały człowiek, którego określam mianem Cześnika Raptusiewicza. Może to on powinien nakręcić "Zemstę"? (śmiech)

Nie da się ukryć, pseudonim nadał mu Pan wymowny...
Krzesimir Dębski: - Jerzy pomimo swojego zaawansowanego wieku jest facetem nieprawdopodobnie energicznym i zdecydowanym. Może trudno to sobie wyobrazić, ale nakręcenie filmu, w dodatku tak dużego przynosi ze sobą gigantyczną ilość problemów. Proszę dla przykładu wziąć kilka osób i spróbować nakręcić z nimi jakąś scenkę. Zaraz okaże się, ile trzeba podjąć decyzji, a w przypadku Jerzego Hoffmana mówimy o największej polskiej produkcji! Oczywiście, on bardzo szybko się denerwuje, ale nawet największa złość natychmiast mu mija, całuje wszystkich i błyskawicznie o wszystkim zapomina.

Nawet po seansie filmu koledzy dziennikarze zastanawiali się, jak jeden człowiek mógł zapanować nad takim ogromem pracy.
Krzesimir Dębski: - Bo to faktycznie wielka sztuka. Każdemu: czy to widzowi, dziennikarzowi, czy komu innemu, serdecznie życzyłbym, żeby choć raz w życiu statystował w filmie. Mignie się potem na ekranie przez dwie sekundy, a i tak trzeba cały dzień siedzieć na planie i kręcić duble. Odtworzenie minutki z naszego życia zajmuje w kinie godziny. Gdy teraz siedzimy sobie i świeci słońce, to jest źle - w słońcu aktor nie wygląda zbyt dobrze. No i trzeba rozstawić sprzęt i podłączyć światła.
Pan też miał swój epizod aktorski w "1920 Bitwie Warszawskiej"...
Krzesimir Dębski: - Wcieliłem się w postać Feliksa Dzierżyńskiego. Na ekranie jestem może przez kilkanaście sekund, cały czas siedzę przy stole, nie wypowiadam ani słowa, a i tak na planie spędziłem dwa dni. Samo kręcenie trwało może z dwie godziny, ale ustawianie kamer, przewidzenie, co stanie się, gdy osoba, siedząca koło mnie się źle poruszy, przez co światło padnie, nie tak jak trzeba - o wiele dłużej.

Mówi się, że reżyser musi widzieć obrazem. A czy z punktu widzenia kompozytora Hoffman słyszy obrazem?
Krzesimir Dębski: - Tak, on dokładnie wie, czego oczekuje od muzyki. Czasami jest to bardzo nieludzkie, niemuzykalne pragnienie, bo muzyka ma być gadżetem do spełnienia danej roli (śmiech). Ale należy pamiętać, że film jest zbiorową pracą wielu ludzi i nic nie zależy od własnego widzimisię. Reżyser musi okiełznać współpracowników i wybrać te rzeczy, które mu odpowiadają. A Jerzy potrafi to dobrze wyregulować.

Wróćmy do Pańskiego epizodu w "1920 Bitwie Warszawskiej". "Wyglądam jak zboczeniec i kryminalista. Dlatego Jerzy Hoffman zatrudnił mnie do roli Dzierżyńskiego" - to powiedział Pan naszemu redakcyjnemu koledze w jednym z wywiadów.
Krzesimir Dębski: - Było jeszcze parę innych epitetów, np. "sadysta" czy inny zwyrodnialec (śmiech). W filmie role innych słynnych Sowietów - Lenina, Stalina, Trockiego, Tuchaczewskiego - grali aktorzy rosyjscy. Jerzy miał tylko kłopot z obsadzeniem roli Dzierżyńskiego. Kandydaci byli zupełnie niepodobni - może Rosjanie inaczej go postrzegają? (śmiech). W każdym razie po pewnym czasie spojrzał na mnie i powiedział: "Dajcie mu brodę i wąsy", po czym od razu poczęstował mnie tymi epitetami i zatrudnił do roli Dzierżyńskiego.

Tak zupełnie szczerze - nie czuł się Pan jak postać, wycięta z innej bajki?
Krzesimir Dębski: - Moja mama wręcz błagała mnie, żebym się na to nie zgodził, no, ale nie wypadało mi odmówić. Co prawda łudziłem się, że Jerzy zapomni, ale niestety nie (śmiech). Rozumiem mamę - nasza rodzina dość mocno ucierpiała przed laty z tamtych rąk, tak że bardzo serio do tego podchodzi. Ale może uda mi się wytłumaczyć jej, że to tylko film.

A propos rodziny - to prawda, że pojawienie się mandoliny na ścieżce dźwiękowej filmu było nieprzypadkowe?
Krzesimir Dębski: - Tak, to był ulubiony instrument mojego dziadka. Każdy kompozytor podczas pracy nad muzyką do filmu myśli o oryginalności, o tym, żeby jakoś odróżniało się to od jego poprzednich prac. I wtedy pomyślałem: a dlaczego nie wykorzystać jako jednego z wiodących instrumentów właśnie mandoliny? Moi obydwaj dziadkowie grali na mandolinach i brali udział w opisanych w filmie wydarzeniach. Pomyślałem, że warto zrobić miły ukłon w ich stronę.
Przy pracy nad muzyką do "1920 Bitwy Warszawskiej" Pańskim asystentem był Pana syn Radzimir. Traktował go Pan jak ucznia czy partnera?
Krzesimir Dębski: - Mój syn właśnie broni pracę magisterską jako kompozytor, pracujemy razem od wielu lat, on sam zrobił na własny rachunek parę innych rzeczy. Zresztą Radzimir ma bardzo osobisty stosunek do tego, co robi, więc nie ma mowy o żadnych moich uwagach. Do filmu został zatrudniony jako producent piosenki i zrobił ją, nie dopuszczając mnie do żadnej swojej decyzji. Nie miałem wyjścia - ma silną osobowość i tyle.

Na początku filmu zanurzamy się w świat rewiowych teatrzyków i piosenek z lat 20. Sądzi Pan, że dzisiejsi kompozytorzy mogliby nauczyć się czegoś od ówczesnych?
Krzesimir Dębski: - Oczywiście! Nasza współczesna muzyka rozrywkowa jest niesłychanie prymitywna. Bardzo łatwo można zaobserwować proces dążenia do jeszcze głupszych i mniej wyrafinowanych rzeczy. W kwestii materii, w jakiej zbudowana jest muzyka to absolutny regres. W porządku, pół biedy, gdyby wszystko dążyło do prostoty. W końcu bardzo trudno jest zrobić coś prostego i jednocześnie oryginalnego. Ale sama materia to po prostu katastrofa. Proszę zobaczyć, że utwory z tamtych czasów miały jakiś fundament, przy komponowaniu używano skomplikowanych struktur. Przecież XVI-wieczny podręcznik nauki gry na lutni jest o wiele bardziej skomplikowany niż dzisiejsza książka dla adeptów gitary. Piosenki z lat 20. i 30. śpiewamy do dziś. Dlaczego? Bo były pięknie zbudowane, miały formę - dużo bardziej skomplikowaną, niż jest to dziś, ale i tak nietrudną - refreny, świetne zwrotki, opóźnienia. A kto dziś używa opóźnień?

Przyjemnie było Panu przypomnieć sobie muzykę z tamtych lat przy produkcji filmu?
Krzesimir Dębski: - I to bardzo. W filmie można usłyszeć i ówczesne szlagiery, jest świetna piosenka Henryka Warsa, ale są i utwory, które pisałem, stylizując je na tamte czasy. Takie rzeczy się fantastycznie pisze. Jako kompozytor mam pole do popisu, mogę pokazać, że naprawdę coś umiem.

Kojarzymy Pana z monumentalnymi ścieżkami dźwiękowymi do superprodukcji filmowych. A jak czuł się Pan, gdy po kilkunastu latach przerwy stanął na scenie małego, wówczas jeszcze zadymionego klubu Blue Note wraz ze swoim reaktywowanym zespołem String Connection?
Krzesimir Dębski: - Powiem szczerze, że przestałem grać w klubach właśnie z powodu dymu. Ja nie paliłem nigdy, a dym z papierosów był nie tylko nie do zniesienia, ale w dodatku niszczył lakier od skrzypiec. Często patrzyłem na instrument i z przerażeniem odkrywałem, że jest wyblakły, lakier odchodzi i wygląda to naprawdę paskudnie. A tak naprawdę w ostatnich latach bardzo zajęła mnie muzyka poważna i komponowanie do filmów, a na jazz zostało bardzo mało czasu. Ale teraz od czasu do czasu gramy, w marcu przyszłego roku mamy na przykład kilka koncertów w Kanadzie. I dobra wiadomość dla fanów - nagraliśmy płytę. Z nowymi kompozycjami, ale w starym składzie.

Ogarnia Pana nostalgia podczas komponowania z String Connection?
Krzesimir Dębski: - Cóż, po tych wszystkich latach nie kłócimy się z sobą, co chyba jest najważniejsze. A przecież jako zespół zagraliśmy naprawdę mnóstwo koncertów, ponad tysiąc w sześć lat. Obecnie ta liczba wydaje się obłędna. Śmieję się, kiedy słyszę o supertrasach współczesnych kapel - jeden koncert co trzy dni. A my potrafiliśmy zagrać w Związku Radzieckim 36 koncertów w miesiąc. Taki był warunek - grajcie w Rosji, to pojedziecie do Stanów. I proszę, po tylu koncertach wciąż z przyjemnością możemy na siebie patrzeć. Mam nadzieję, że nasi fani z podobną przyjemnością odbiorą nas po latach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski