Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwiec 56: Wspomnienia świadków wydarzeń

Sławomir Kmiecik
Jesień 1956 r. Lechosław Gawrecki (z lewej) na szkolnej wycieczce na poznańskim Sołaczu
Jesień 1956 r. Lechosław Gawrecki (z lewej) na szkolnej wycieczce na poznańskim Sołaczu Reprint. Andrzej Szozda
Wydarzenia Poznańskiego Czerwca 1956 to był sprawdzian. Z patriotyzmu, odwagi, postawy moralnej, odpowiedzialności... Władze go oblały, strzelając do ludzi wołających o chleb. Lechosław Gawrecki zdawał tego dnia dodatkowy egzamin - do szkoły. I widział jak giną ludzie - pisze Sławomir Kmiecik

Przy okazji opowieści o wydarzeniach Poznańskiego Czerwca 1956 świadkowie tamtych wydarzeń najczęściej wspominają to, co działo się przed budynkiem Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Kochanowskiego. Tam była przecież prawdziwa bitwa i ofiary śmiertelne... Ale na tyłach tego gmachu rozgrywały się w tym samym czasie również emocjonalne wydarzenia, które - choć miały inny ciężar gatunkowy - to jednak ich uczestnikom także dostarczyły chwil grozy.

CZYTAJ TEŻ:
CZERWIEC 56: MINUTA PO MINUCIE

- Wiem, bo tam byłem - mówi Lechosław Gawrecki. - A ponieważ ów epizod nie jest powszechnie znany, nie znalazłem jego opisu w żadnej szeroko dostępnej publikacji, to tym bardziej chciałbym go ocalić od zapomnienia...

Narastający niepokój
Lechosław Gawrecki miał wtedy niespełna 14 lat. W czwartek 28 czerwca 1956 roku stał w grupie liczącej ponad setkę nastolatków. Zdawali egzamin wstępny do liceum pedagogicznego. Tylko murowany płot dzielił szkolne boisko od gmachu UB. Jak zapamiętał tamten tragiczny dzień?

- Rankiem wyruszyłem pieszo z domu przy ulicy Chudoby (dziś Taczaka) na Jeżyce, na ulicę Mylną - wspomina Lechosław Gawrecki. - Centrum miasta wtedy było jeszcze spokojne. Szedłem zamyślony, bo tego dnia miały odbyć się egzaminy pisemne z języka polskiego i z matematyki, na następne dwa dni zaplanowano egzaminy ustne oraz sprawdzian praktyczny z uzdolnień muzycznych i plastycznych.

Egzaminacyjne wypracowanie zaczęliśmy pisać parę minut po ósmej. Nagle usłyszałem dziwne dźwięki, które skojarzyły mi się ze zrzucaniem desek z samochodu. To brzmiało jak takie głuche "klap, klap". Zastanawiałem się nawet, dlaczego tak długo rozładowują ten transport?

Tymczasem w szkole zrobiło się jakoś nerwowo, co chwilę ktoś wpadł do klasy, żeby szepnąć coś na ucho pilnującym nas nauczycielom. Ci natomiast okazywali narastające podenerwowanie i z każdą minutą coraz mniej się nami interesowali.

Wolności i chleba!
Atmosfera stała się bardzo nerwowa, ale uczniowie nie mieli pojęcia, z jakiego powodu. Mniej więcej po po godzinie zabrano im wypracowania i od razu, bez żadnej przerwy, kazano rozwiązywać zadania matematyczne. Nie było im jednak dane dokończyć egzaminu. Nagle bowiem nakazano młodzieży przerwać pisanie i wyjść na korytarz.

- Snuliśmy się więc po budynku, ciągle nie wiedząc, co się dzieje - opowiada Lechosław Gawrecki. - Zabijaliśmy czas wyglądaniem przez okno i w pewnej chwili zobaczyliśmy sunący ulicą pochód. Ludzie nieśli transparenty z hasłami: "Wolności i chleba", "My chcemy Boga". Wielotysięczny tłum kroczył miarowo po bruku. To robiło niesamowite wrażenie. A ja zrozumiałem, że dziwne odgłosy nie wydawały zrzucane deski, lecz drewniaki i robocze buty demonstrantów. Poczułem narastającą grozę, ale ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Próbowaliśmy z kolegami wybiec na boisko. Drzwi były jednak zamknięte, a stojący tam nauczyciel kazał wracać na górę.

Po jakimś czasie uczniów zebrano w sali i poinformowano ich, że za chwilę odbędą się zaplanowane na następne dni egzaminy ustne, i że w ogóle cały egzamin dziś się zakończy. A w przyszłym tygodniu należy przyjść na ogłoszenie wyników. Kiedy dokładnie?

- Tego nam już nie powiedziano, bo i skąd nauczyciele mieli wiedzieć, co się wydarzy w najbliższych dniach - podkreśla Lechosław Gawrecki. - Byliśmy zdezorientowani, a egzaminy ustne odbywały się już w ogromnym pośpiechu i w bardzo nerwowej atmosferze. Zdawali - jak się teraz domyślam - tylko ci, którzy źle wypadli na części pisemnej. Ja musiałem poprawić matematykę i wyliczyć jakieś zadanie na tablicy. Sprawdzian słuchu muzycznego trwał może minutę.

Potem jeszcze kręciliśmy się chaotycznie po szkole, wydawano nam bowiem sprzeczne polecenia. Ktoś mówił: "Możecie iść do domu". Ale kiedy dobiegaliśmy do drzwi, inny nauczyciel cofał nas na górę. I tak kilka razy.

Nietrudno sobie wyobrazić, co przeżywali wtedy dyrektor szkoły i nauczyciele, którzy czuli się za nas odpowiedzialni. Opowiadał mi o tym niedawno dr Zenon Chlebowski, wówczas 26-letni nauczyciel fizyki, mój późniejszy wychowawca. Już rano, idąc do szkoły, zauważył ciężarówki z żołnierzami jadące w kierunku Jeżyc. Na jednym ze skrzyżowań robotnicy pracujący przy tramwajowym torowisku siedzieli na wale i krzyczeli: "No to strajkujemy!".

Zdani tylko na siebie
W liceum pedagogicznym nauczyciele już od ósmej wiedzieli, że od Cegielskiego zmierza do centrum miasta pochód robotników, a na placu Stalina zbierają się tłumy. Ze zrozumiałych względów nie informowali jednak o tym uczniów, którzy mieli zdawać egzaminy. Dyrektor szkoły dzwonił do kuratorium po wskazówki, co robić. Usłyszał tylko: "Zaczynać egzamin". Potem, gdy wrzenie narastało i za płotem, wokół gmachu UB, robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, jeszcze kilka razy zwracał się do władz oświatowych i Komitetu Wojewódzkiego PZPR, ale już nie było z kim rozmawiać. Wszędzie panował coraz większy chaos i bałagan. Kadra szkoły była zdana na siebie.

Nauczyciele sami zdecydowali, że jeszcze tego dnia trzeba przeprowadzić i zakończyć cały egzamin, bo nie wiadomo, co będzie dalej. Domyślali się, że jeśli zdesperowani poznaniacy wyszli na ulice z żądaniami wolności i sprawiedliwości, to autorytarna władza zrobi wszystko, by dławić ten bunt. Wkrótce parę kroków dalej rozległy się strzały...

Co w tej sytuacji zrobić z dzieciakami? Jak wrócą do domu? Zatrzymać wszystkich w szkole? A jeśli tak, to jak długo? Wypuścić z budynku? Pod kule? Kadra szkoły była w rozterce, a młodzież pewnie nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co jej grozi.

- W końcu, gdy na ulicach trochę się uspokoiło, chyba około godziny czternastej, nauczyciele kazali nam szybko opuścić budynek i iść prosto do domu, nigdzie się nie zatrzymując - wspomina Lechosław Gawrecki. - Zastrzegli, żeby w żadnym wypadku nie iść do centrum miasta. - Tyle tylko, że spora część uczniów przyjechała do Poznania z okolicznych miejscowości, a od dziewiątej pociągi i autobusy już nie jeździły. Mój przyjaciel Wacław Strykowski, dziś profesor poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, wspomina, że kiedy tylko wyszedł ze szkoły, zatrzymał go jakiś niewiele starszy od niego chłopak z okrzykiem: "Chodź ze mną, zabili mi brata!". Przerażony 14-letni Wacek uciekł. Biegł w kierunku Gaju Wielkiego, gdzie mieszkał. Bagatela, 25 kilometrów! Większość tej drogi przeszedł pieszo…

Być bohaterem jak ojciec
A ja? Ruszyłem dokładnie w inną stronę, niż kazali nauczyciele - przecież tam tyle się działo! Stanąłem na rogu Dąbrowskiego i Kochanowskiego i... poczułem się jak bohater! Wszak mój ojciec to żołnierz Września i Cytadelowiec, człowiek, który nie bał się kul. Ja też chciałem być taki jak on. Jednak gdy usłyszałem tuż obok siebie huk wystrzałów i świst kul, zerwałem się do ucieczki. Jak przebyłem drogę do domu - nie pamiętam. Mama ucieszyła się na widok kolejnego szczęśliwie wracającego z miasta dziecka. A gdy zebrała już całą piątkę, zamknęła nas na klucz i nie wypuszczała przez następne dwa dni…

Kiedy w mieście był już spokój, poszedłem na ulicę Mylną i ku wielkiej radości zobaczyłem swoje nazwisko na liście przyjętych, choć egzamin zdawałem słabo. Podobnie jak Wacek Strykowski.
Od dr. Zenona Chlebowskiego wiem, że nauczyciele spotkali się w poniedziałek i z ulgą stwierdzili, że wszyscy żyją. Tylko jedna z nauczycielek rozpaczała po śmierci narzeczonego, który wyszedł na chwilę do kiosku po papierosy i już nie wrócił. Dosięgła go kula...

Od tamtych wydarzeń minęło ponad pół wieku - podsumowuje Lechosław Gawrecki. To sporo. Trudno jednak zapomnieć, w jak dramatycznych okolicznościach rozpoczęła się moja kariera pedagogiczna, która szczęśliwie trwa do dziś…
Sławomir Kmiecik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski