Czas dla muzycznych odkryć wydawał się idealny - wszak przy okazji Jarmarku Świętojańskiego Stary Rynek utonął w powodzi przedmiotów uchowanych jakimś cudem z dawnych czasów. Podobnie jest z piosenkami naszych przodków - w czasach, gdy za zamierzchłą muzyczną przeszłość robią piosenki Czerwonych Gitar, rdzenne granie trzeba odkrywać grzebiąc w archiwach jak Kapela z Orliczka lub wyruszając na "badania terenowe", jak dziewczyny z grupy Vidlunnia.
Kilkugodzinną fiestę muzyczno-archeologiczną rozpoczęły Koqrki - amatorski chór, którego członkiniom zamarzyło się zwiedzanie odległych krain świata pieśni. Jak na trzy miesiące prób - efekt był świetny, choć oczywiście z profesjonalistami nie powinno się ich porównywać. Furorę robił zwłaszcza skrzypek Marcin wieku... wczesnoszkolnym.
Tylko trochę starszy od niego był Kacper Malisz - skrzypek przybyłej z Beskidu Niskiego Kapeli Maliszów. Jej repertuar to odbicie muzycznego życiorysu jej lidera Jana Malisza, który występował w zespołach grających pieśni huculskie, węgierskie, rumuńskie czy irlandzkie. Jego rodzina grupa łączy te wszystkie inspiracje, pod wspólnym mianownikiem "folkloru karpackiego". A że Karpaty do Irlandii nie sięgają? Nie szkodzi! Sztuka w takim dobraniu etnicznych wątków, by pobudzić nawet przygodnego słuchacza, a nie tylko etnograficznych purystów.
Najlepszy dowód na sukces tego sposobu myślenia to tłum falujący pod sceną, okupowaną przez następną tego wieczora Kapelą z Orliczka. Anna Drózd-Wiśniewska i jej ekipa stworzyły muzyczny wehikuł, dzięki któremu piosenki z jej rodzinnego regionu szamotulskiego zyskują multikulturalną oprawę, mogącą na przykład spodobać się miłośnikom orkiestr bałkańskich czy zespołów z kręgu flamenco i latino. No i ta kobieca pierwsza linia wokalistek... Nic tylko słuchać i patrzeć.
Z tych samych zapewne powodów największą frekwencję miał finał Dragon Folk Festu w górnej salce Małego Domu Kultury. Salce długo zamkniętej - kwartet dziewczyn z zespołu Vidlunnia do ostatnich chwil przygotowywał się do występu. Akustyczne przetestowanie używanego przez poznanianki instrumentarium musiało trochę trwać, zwłaszcza, że niecodzienne jest żenienie dźwięków z komputera i relatywnie staroświeckich syntezatorów z brzmieniami liry korbowej, kalimby, duduk i innych instrumentów "etnicznych".
Vidlunnię tworzą studentki poznańskiej Akademii Muzycznej - znamionuje to fachowość i pieczołowitość nie tylko przygotowań, ale i samego scenariusza koncertu. Zaczynając od pieśni chachłackich zespół stopniowo zmierzał z muzycznego wschodu na zachód, nie omijając rodzimych polek i oberków (te ostatnie udały się najmniej), i docierając aż do Francji, skąd pochodzi grupa Air, patronująca poszukiwaniom elektronicznego, futurystycznego tła dla folkowej archeologii. Ten ostatni eksperyment powiódł się najlepiej, a w pamięci widzów pozostanie długo widok prześlicznej skrzypaczki Kasi Wesołowskiej, wyczarowującej dziwne dźwięki z przesunięć smyczka po gongu i... kieliszku.
Dragon Folk Fest na pewno doczeka się kolejnych edycji. Nie tylko ze względu na wartość muzyczną - niesamowicie pozytywnym doświadczeniem było obserwowanie entuzjazmu widzów, niesionych siłą dźwięków nieznanych, a jakby dla nich naturalnych. Znaleźli tu idealny lek na zmęczenie wylewającą się z radia bezkształtną dźwiękową pulpą i to dobrze wróży także nadchodzącemu (już w przyszłym tygodniu!) festiwalowi Ethno Port.
Czytaj także: W sobotę pierwszy Dragon Folk Fest!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?