Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ujawniamy kulisy wielkopolskiej afery gruntowej!

Łukasz Cieśla
Prokurator Wioleta Rybicka i adwokat Mariusz Paplaczyk przed posiedzeniem aresztowym w sądzie
Prokurator Wioleta Rybicka i adwokat Mariusz Paplaczyk przed posiedzeniem aresztowym w sądzie Fot. Paweł Miecznik
W wyniku działania grupy przestępczej potrzebujący pomocy ludzie tracili majątek całego życia. Choć śledztwo wciąż trwa, to najpewniej sprawa zakończy się w sądzie. Na ławie oskarżonych zasiądą osoby, którym zarzuca się bezwzględne oszustwa i żerowanie na ludzkiej krzywdzie.

Bronić będą ich znani poznańscy adwokaci. Podejrzanych, którym zarzuca się przejęcie nieruchomości, wartych w sumie kilka milionów złotych, stać na wynajęcie dobrych prawników.

Członkowie grupy przestępczej dawali ogłoszenia w prasie . Ich treść - "natychmiastowe pożyczki pod zastaw wszelkich nieruchomości, gruntów rolnych i innych" - nie wzbudziła podejrzeń klientów. Podejrzani spotykali się z nimi w kawiarni w centrum Poznania, a potem zapraszali do pobliskiej kancelarii notarialnej.

Pokrzywdzeni twierdzą, że tam czytano im umowę pożyczki, a podsuwano do podpisania, na co nie zwrócili uwagi, akt sprzedaży mieszkania czy ziemi. Ci, którzy wiedzieli, czego dotyczy akt notarialny, słyszeli zapewnienia, że tak musi być. Bo takie są procedury. Gdy klienci chcieli potem oddać niewielkie pożyczki, podejrzani nie mieli być zainteresowani zwrotem pieniędzy.

Jednym z podejrzanych jest notariusz, przed którym zawierano wszystkie umowy. Zarzuca się mu oszustwa oraz nieczytanie dokumentów nieświadomym klientom. Wśród pozostałych podejrzanych są osoby doskonale znane policji, kojarzone z grupą przestępczą Michała B., ps. Boruś.

Jak podkreślają osoby znające kulisy sprawy, przestępcy, którzy kiedyś dokonywali m.in. rozbojów czy kradzieży samochodów, niedawno zmienili profil swojej "działalności" i zajęli się właśnie wyłudzaniem nieruchomości pod pozorem udzielania pożyczek.

Śledczy mówią, że byle oszust nie wpadłby na to, jak okłamać człowieka, by ten za grosze sprzedał swój majątek. Nie wiedziałby, jak omamić ofiarę, by długo nie zdawała sobie sprawy, że została wystawiona do wiatru. Dlatego ta afera nie jest typową sprawą. Tu oszuści mieli wykazać się pewną finezją, znajomością psychologii oraz olbrzymim darem przekonywania. I, co ważniejsze, oszustwo mieli wymyślić prawnicy.

Wśród podejrzanych jest poznański notariusz. To w jego kancelarii zawierano wszystkie akty notarialne, na podstawie których ludzie tracili swoje majątki. Na pierwszy rzut oka dokumenty nie wzbudzają podejrzeń. Ale zdaniem prokuratury i samych pokrzywdzonych trzeba wziąć pod uwagę całą otoczkę, czyli "pranie mózgu" towarzyszące podpisaniu aktu.

Notariusz to pewna osoba
Pierwszy etap to spotkanie w kawiarni - najczęściej w "Pod kluczem" przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, tuż obok poznańskiego aresztu śledczego, sądu oraz kancelarii adwokackich. Tam ludzie słyszeli, że bez kłopotu dostaną szybką pożyczkę. A jeśli powinie im się noga ze spłatą raty, to można przesunąć termin zwrotu pożyczki. Potem szli do pobliskiej kancelarii notarialnej. Zawsze tej samej. Tam czekał już pan notariusz. Zawsze ten sam.

Klienci twierdzą, że podejrzani o oszustwa do końca utrzymywali ich w przeświadczeniu, że podpisywany jest akt notarialny dotyczący pożyczki. Tym bardziej przytomnym w ostatniej chwili mieli mówić, że zawrą akt sprzedaży ziemi lub domu, bo po prostu tak musi być. Bo na inną umowę nie zgodzi się notariusz..., bo nie zgodzi się "księgowy" rzekomo obsługujący pożyczkodawców..., bo takie są procedury... Każda wymówka była dobra.

Żeby jeszcze bardziej się uwiarygodnić, pożyczkodawcy spisywali na kartce "rzeczywistą" umowę pożyczki. To jednak był niewiele wart świstek papieru.

- Ważniejszy przecież był akt notarialny, który mówił, że pokrzywdzeni sprzedają swoją nieruchomość - podkreśla prowadząca śledztwo prokurator Wioleta Rybicka z poznańskiej Prokuratury Okręgowej. - Do aktu wpisywano fikcyjną kwotę sprzedaży, której sprawcy nie wypłacali. Klienci zresztą nie domagali się tych pieniędzy, bo po "praniu mózgu", które im zrobiono przed wizytą u notariusza, nie czytali dokumentów. Wierzyli, że gdzie jak gdzie, ale u rejenta nikt ich nie oszuka. Poza tym dostawali do ręki stosunkowo niewielkie kwoty pieniędzy. Myśleli, że to jest właśnie pożyczka, o którą się starali.

Pana Marka dławi w gardle
Do tej pory ustalono dziewiętnastu pokrzywdzonych. Wierząc w otrzymanie szybkiej pożyczki, tracili często majątek całego życia. Na policję zgłaszają się już kolejni. Sprawa jest bulwersująca, zwłaszcza gdy posłucha się opowieści ofiar. Wśród nich jest na przykład pani Barbara. Ma wyższe wykształcenie i wydawać by się mogło, że oszukać się nie da. A przynajmniej, że nie pójdzie z nią tak łatwo.

Poznanianka potrzebowała 15 tys. zł na leczenie swojego krewnego. To nastoletni chłopiec, którym opiekuje się od lat. Jego rodzona matka jest osobą upośledzoną. Chłopiec też jest opóźniony w rozwoju, ma porażenie dziecięce, choruje na serce. I jakby mało było nieszczęść, jakiś czas temu wykryto u niego nowotwór.

Choć chemia jest refundowana przez NFZ, pani Barbara chciała kupić tę lepszą, by sprawić mniej cierpień swojemu podopiecznemu. W styczniu 2009 roku z ogłoszenia w prasie trafiła do Marka F. (obecnie używa nazwiska P., które przyjął po żonie).

- Pan Marek słuchając historii o chorym chłopcu, powiedział, żebym już przestała, bo sam ma dzieci i aż go dławi w gardle, jak słyszy o takiej tragedii. Dla mnie był to odruch prawdziwego człowieka. Jak miałam nie wierzyć w jego dobre intencje? - pani Barbara płacze, gdy opowiada swoją historię.
Zastawem pożyczki miał być domek letniskowy nad jednym z wielkopolskich jezior. Jego wartość materialna to kilkadziesiąt tysięcy zł. Wartość niematerialna jest trudna do oszacowania. Bo pani Barbara i chory chłopiec spędzali tam każde wakacje. Od kilkunastu lat. Tam była woda, ulubione zabawki chłopca, słowem - jego drugi dom.

Z opowieści pani Barbary wynika, że pożyczkę chciała spłacić w ciągu kilku miesięcy. A wychodząc od notariusza, jeszcze niczego złego nie przeczuwała.

- To była akcja "błysk" - mówi pani Barbara. - Pan notariusz nie przeczytał całości aktu, spytał jedynie, czy się nazwiska i numery dowodów zgadzają. I do widzenia. Do ręki dostałam 12 tysięcy złotych i przez pewien czas żyłam w świadomości, że wzięłam pożyczkę. Tym bardziej że pan Marek na kolanie napisał umowę dotyczącą jej udzielenia - dodaje.

Prawda wyszła na jaw bardzo szybko. Do wizyty u notariusza doszło 15 stycznia. Kilka dni później domek był już wystawiony w internecie na sprzedaż. W lutym został sprzedany. Marek P. za domek oficjalnie dostał 33 tys. złotych. Zabawki chorego chłopca i część wyposażenia zostały wyrzucone.
Z formalnego punktu widzenia Marek P. miał podstawy do sprzedaży, bo pani Barbara, co zrozumiała dopiero po pewnym czasie, udzieliła mu notarialnego pełnomocnictwa do sprzedaży domku nad jeziorem.

- Z aktem notarialnym zapoznałam się dopiero po kilku miesiącach. Bo najpierw zajęłam się ratowaniem życia chłopca - tłumaczy kobieta. - Gdy chciałam oddać pieniądze Markowi P., był nieuchwytny. A kiedy w końcu odbierał telefon, to krzyczał, żebym nie zawracała mu głowy - opowiada pani Barbara.

Kobieta nie dawała za wygraną. Chciała odzyskać domek. Najpierw poszukiwała Marka P. w podpoznańskiej miejscowości, gdzie był zameldowany. Bez skutku. Potem wytoczyła mu sprawę cywilną i chciała zawrzeć ugodę. Również bez skutku.

- Na rozprawie z jego strony padło krótkie "nie". A po wyjściu z sali pokazał mi język. Teraz wiem, że ten człowiek po prostu nie ma serca, trudno nawet nazywać go człowiekiem - pani Barbara co chwilę wybucha płaczem, gdy wraca wspomnieniami do wydarzeń z 2009 roku.
Chłopcu do dziś nie powiedziała, dlaczego od dwóch lat nie mogą, jak dawniej, jeździć nad ulubione jezioro. Pani Barbara od 2009 roku, w wakacje, zabiera go na dwa turnusy rehabilitacyjne. Na tyle ją stać.

Wygadany jak Paweł B.
Aferą gruntową zajmujemy się od wielu tygodni wspólnie z Superwizjerem TVN. Pod koniec kwietnia, w trakcie zbierania przez nas materiałów, wielkopolska policja zatrzymała sześciu mężczyzn mających stać za oszustwami. Część z nich była już wcześniej notowana lub karana sądownie za przestępstwa.

Wśród zatrzymanych jest Marek P., który sprzedał domek pani Barbary. W związku z aferą gruntową został tymczasowo aresztowany. W jego sytuacji niewiele to jednak zmieniło, bo od stycznia siedzi już w areszcie w związku z inną sprawą. Chodzi o zarzuty napaści na człowieka i włamanie do samochodu.

Do aresztu, w związku z aferą gruntową, trafił także Paweł B. Miał przy oszustwach odgrywać kluczową rolę ze względu na olbrzymią łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Wzbudzał ich zaufanie. Mówił ponoć, że jest elastyczny i pomoże w każdej sytuacji.
Pozostała czwórka podejrzanych nie trafiła do aresztu. Poznański sąd stwierdził, że choć również w ich przypadku istnieje wysokie prawdopodobieństwo popełnienia oszustw, to nie ma obawy matactwa z ich strony.

Wśród tych osób jest Henryk B. W przeszłości miał sprawę narkotykową w Szwecji, obecnie jest nieprawomocnie skazany za paserstwo. Czwarty członek grupy to Sławomir K. Był już skazywany w zawieszeniu za przestępstwa przeciwko mieniu. Piąty podejrzany to Jarosław W. Również miał kłopoty z prawem, formalnie jednak jest niekarany. Szóstym podejrzanym jest właśnie poznański notariusz. Zdaniem śledczych bez jego udziału nie doszłoby do oszustw.

Zarzuca się mu, że nie czytał klientom całości umów, co stanowi złamanie ustawy prawo o notariacie. I wspólnie z innymi osobami miał oszukiwać ludzi przychodzących po pożyczki.

- Specyfika tej sprawy polega właśnie na tym, że gdyby nie udział notariusza, przestępczy proceder nie miałby miejsca - stwierdza prokurator Wioleta Rybicka. - A taki mechanizm oszukiwania ludzi wymyślili prawnicy. Bo przecież ofiary traciły majątki przy wykorzystaniu legalnych instrumentów prawnych. Zawierane akty notarialne na pierwszy rzut oka nie budzą podejrzeń. Pojawiają się one wtedy, gdy weźmie się pod uwagę całą tę otoczkę, która towarzyszyła zawieraniu umów.

Poznański notariusz nie przyznaje się do winy. Z "Głosem Wielkopolskim" rozmawiać nie chciał. Powiedział jedynie, że swoich klientów nie oszukiwał. Po szerszy komentarz odesłał do swojego obrońcy Mariusza Paplaczyka.

- Uważam, że prokuratura niezasadnie uznaje notariusza za członka grupy przestępczej oszukującej ludzi. On był bezstronny i przyjmował zgodne oświadczenia woli stron, które pojawiały się w jego kancelarii - mówi adwokat Paplaczyk.

We wtorkowym "Głosie" ciąg dalszy afery gruntowej. Napiszemy o ociężałym umysłowo rolniku spod Krotoszyna, który potrzebował 60 tys. zł pożyczki na remonty w gospodarstwie. Finał był taki, że stracił 18 ha ziemi. Sławomir K., który podstępnie kupił jego ziemię, przyznał się do oszustwa.

Izba notarialna poręczyła za notariusza. Podejrzany nadal przyjmuje klientów.

Poręczenie dla notariusza wystawiła Poznańska Izba Notarialna. Jej prezes Tadeusz Paetz powiedział nam, że do tej pory podejrzany notariusz cieszył się bardzo dobrą opinią.

- Dopóki wina nie zostanie udowodniona, to uznaliśmy, że jeżeli możemy jakoś pomóc koledze, to na jego prośbę i prośbę jego adwokata, rada izby udzieliła poręczenia. Napisaliśmy w nim, że notariusz, będąc na wolności, nie będzie utrudniał prowadzonego postępowania - mówi Tadeusz Paetz.

Prezes izby notarialnej nie chciał komentować zarzutów. A pytany przez nas, dlaczego "pożyczkodawcy" zawsze przychodzili podpisać umowę do tego samego notariusza, stwierdził, że to klient wybiera sobie kancelarię, a nie kancelaria klienta.

- W dowodzie osobistym nikt przecież nie ma wpisane, że jest karany czy podejrzany o popełnienie przestępstw. Poza tym nasze poręczenie dla notariusza jest pewnym kredytem zaufania, którym go darzymy - podkreśla Tadeusz Paetz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ujawniamy kulisy wielkopolskiej afery gruntowej! - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski