Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Barańczak. Poznałem go w kinie, którego już nie ma

Stefan Drajewski
Stanisław Barańczak
Stanisław Barańczak Janusz Romaniszyn
Stanisław Barańczak musiał się znaleźć w poczcie poznaniaków. Kilka dni przed rozpoczęciem studiów na polonistyce, poszedłem do kina Wilda. Tytułu filmu nie pamiętam, natomiast zapamiętałem elegancką parę: Annę i Stanisława Barańczaków, jak się kilka dni później okazało.

Stanisław Barańczak zmarł 26 grudnia 2014 roku w Nevtonville w Stanach Zjednoczonych. Kiedy w 1974 roku otrzymał Medal Młodej Sztuki "Głosu Wielkopolskiego", miał 28 lat, kilka ważnych zbiorków na koncie i swój udział w bodaj najgłośniejszym przedstawieniu Teatru Ósmego Dnia - "Jednym tchem", w którym wykorzystano wiersze z tomiku o tym samym tytule. Od 1981 r. mieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie pracował jako profesor na Uniwersytecie Harvarda.

Najpierw znałem jego wiesze, chociaż były zakazane. Potem zobaczyłem go w kinie przed seansem z żoną. Kiedy w okresie Solidarności pozwolono mu wrócić na Uniwersytet, chodziłem na jego wykłady o poetyce powieści milicyjnej. Dzięki ćwiczeniom z literatury współczesnej z jego żoną, wiedzieliśmy, co czytają aktualnie państwo Barańczakowie. Pamiętam też, jak Barańczak przyszedł bodaj na pierwszy wykład z nogą w gipsie i wszyscy zastanawialiśmy się, co też takiego się stało, a on widząc nasze rozdziawione miny, powiedział pod nosem: "Byłem z synem na wrotkach". Cały on: wystarczyło jedno zdanie, by przekłuć każdy balon.

Stanisław Barańczak urodził się 13 listopada 1946 roku w Poznaniu. Czytać nauczyła go siostra Małgorzata Musierowicz. Po latach w jednym z wywiadów podziękował jej za to, ale dodał, iż odwiódł ją od pisania wierszy i dzięki temu zaczęła pisać powieści. W czasie studiów związał się z Teatrem Ósmego Dnia. Był jego kierownikiem literackim.

Stanisław Barańczak miał w sobie dwa żywioły: lubił naprawiać świat i lubił się nim bawić

- Poznaliśmy się w Ósemkach, w czasach kiedy jego związki z teatrem rozluźniły się, kiedy pisał już doktorat - wspominał przed laty Lech Dymarski. - Pracowaliśmy w teatrze nad przedstawieniem "Jednym tchem". Właściwie nasza kreacja pod okiem Lecha Raczaka była gotowa, kiedy Staszek dał nam swoje teksty. To się zbiegło z wydarzeniami na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Jego wiersze wpisały się nie tylko w nasze przedstawienie, ale także w klimat tego, co się działo w Polsce. Nie wtrącał się do tego, co my robiliśmy z jego tekstami.

Po latach Stanisław Barańczak tak skomentował swoją postawę wobec poczynań kolegów: "Czasem jednak dobrze jest chyba nie wtrącać się i poczekać na ostateczny rezultat. (...) Jeśli spektakl sprawdzi się jako całość artystyczna, dostarczyciel tekstu nie ma prawa się skarżyć. (...) Okazało się, że odczytanie to (...) było bardzo bliskie moim intencjom".

- Stanisława Barańczaka znam od końca lat 60., kiedy byłem asystentem i opiekunem Koła Polonistów na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, a on i jego przyszła żona Anna byli studentami i aktywistami tego koła - wspominał przed laty prof. Edward Balce-rzan. - Oni się pojawili razem na sesji krytycznoliterackiej, która nie była specjalnie oblegana. Potem zacząłem ich widywać na ulicy, jakby sygnalizowali uśmiechami, że są parą. Będąc już doktorem, prowadziłem konwersatorium z literatury współczesnej dla całego rocznika. Aby włączyć do rozmowy studentów, zaproponowałem, by pisali i czytali swoje recenzje. Barańczak napisał i opublikował wtedy dwie, które przyniosły mu rozgłos z posmakiem skandalu. Jedna dotyczyła tomiku Kazimiery Iłłakowiczówny "Szeptem", który ironicznie pochwalił jako bardzo dobry zbiór wierszy dla dzieci. Wywołał tym burzę. W drugiej sportretował Ernesta Brylla. I to też był trochę złośliwy portret.

Zadebiutował w 1965 roku w miesięczniku "Odra". Trzy lata później wydał pierwszy zbiorek wierszy "Korekta twarzy". W 1970 pojawił się zbiór "Jednym tchem", a dwa lata później "Dziennik poranny". W 1974 roku ukazał się bardzo ważny dla twórczości Barańczaka tom zatytułowany "Sztuczne oddychanie". Wspólnie z Ryszardem Krynickim i Adamem Zagajewskim byli głosami pokolenia, które w krytyce funkcjonuje jako Nowa Fala. Ryszard Krynicki pytany przeze mnie przed laty o doświadczenie wspólnoty poetów Nowej Fali powiedział: - Każdy poszedł w swoją stronę, co jest naturalne. Tak się dzieje w każdym autentycznym ruchu literackim. Trudno sobie wyobrazić grupę literacką, która jest spójna i wierna swoim zasadom dłużej niż kilka lat. Potem byłby już tylko manieryzm. Wszystkie prądy awangardowe dwudziestego wieku były bardzo krótkotrwałe. Pozostały związki przyjaźni. Łączy nas pewien etos, aczkolwiek ostrożnie używam tego słowa.

Od "Tryptyku z betonu, zmęczenia i śniegu" (1980) wyraźnie zmienia się i ton i tematyka poezji Barańczaka. Kwestie metafizyczne zaczynają dominować w następnych: "Atlantyda" (1986) i "Widokówka z tamtego świata" (1988). Kolejne zbiory - "Podróż zimowa" (1994) i "Chirurgiczna precyzja" (1998) przynoszą wiersze, wyrafinowane formalnie, w których poeta bawi się wynajdywaniem słów... Równolegle do tomików poetyckich cały czas ukazują się książki krytyczno- i teoretycznoliterackie: "Nieufni i zadufani" (1971), "Ironia i harmonia" (1973), "Etyka i poetyka" (1979), "Książki najgorsze" (1981), "Uciekinier z Utopii" (1984), "Poezja i duch uogólnienia" (1996)...

Ci, którzy znali Stanisława Barańczaka bliżej, mówią, że miał w sobie dwa żywioły: lubił naprawiać świat i lubił się nim bawić. Widać to w jego wierszach i esejach, które nam zostawił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski