Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć czeka na ulicach - kosztuje 5 zł. Dopalacze wciąż wygrywają z życiem

Błażej Dąbkowski
Śmierć czeka na ulicach - kosztuje 5 zł. Dopalacze wciąż wygrywają z życiem
Śmierć czeka na ulicach - kosztuje 5 zł. Dopalacze wciąż wygrywają z życiem Krzysztof Kapica
Sebastian swojej matce groził śmiercią, Karol z kolei bił partnerkę i prostytuował się. Dopalacze z miesiąca na miesiąc wymykają się coraz bardziej spod kontroli lekarzy, podobnie jak życie tych, którzy ich spróbowali.

Sebastian od 2,5 roku leczony jest psychiatrycznie z powodu zaburzeń paranoidalno-urojeniowych. Słyszy głosy, które raz nakazują mu popełnić samobójstwo, innym razem powtarzają, że do niczego się nie nadaje, jest śmieciem, który powinien zniknąć z powierzchni ziemi. Kiedy się to zaczęło, mieszkał jeszcze w Wielkiej Brytanii, miał podpisany kontrakt w firmie zajmującej się sprzedażą sprzętu sportowego, zapewniający mu wygodne i dostatnie życie.

- W szkole zawsze dobrze się uczył, zna kilka języków, nic dziwnego, że postanowił robić karierę za granicą - mówi Beata, matka 28-letniego poznaniaka. - Wiedziałam jednak, że pojawiły się problemy, bo Sebastian opowiadał o nich podczas rozmów telefonicznych. Wspominał, że przestaje sobie dawać radę w pracy - kontynuuje.

Do Poznania wrócił na pogrzeb babci w listopadzie 2012 r. Matka już wtedy namawiała go, by zastanowił się nad przeprowadzką do rodzinnego miasta na stałe. Nie posłuchał. W lutym jednak znów pojawił się w stolicy Wielkopolski.
- Przyznał się wtedy, że bierze dopalacze - w jego mniemaniu miały pomagać w zwalczeniu urojeń i tych uporczywych głosów w jego głowie. Lekarze ostrzegali mnie, że osoby posiadające problemy psychiczne często sięgają po narkotyki i dopalacze.

Atak za atakiem

Sebastian z dnia na dzień stawał się coraz bardziej agresywny, także wobec matki, samotnie wychowującej go od dziecka. Groził jej, aż w końcu uderzył w twarz.

- Następnego dnia spojrzał na mój policzek i zapytał, kto mnie tak skrzywdził. Nie wierzył, kiedy próbowałam mu wytłumaczyć, że zrobił to pod wpływem dopalaczy. Kiedy kolejny raz, 14 lutego wpadł w furię, wezwałam pogotowie. Przyjechał lekarz, ratownicy medyczni i policja, zabrali go do szpitala na Szpitalną, ale stamtąd trafił na izbę wytrzeźwień, choć przyjęto go z rozpoznaniem schizofrenii - wyjaśnia Beata.

Po kolejnym ataku furii Sebastian trafił do Kliniki Psychiatrii Dorosłych, znajdującej się w Szpitalu Klinicznym im. Karola Jonshera w Poznaniu, ale uzależnienie od środków odurzających było silniejsze. Personel znalazł przy nim dopalacze, które miał rozprowadzać między pacjentami. Wypisano go, wskazując rozpoznanie ze wskazaniem na leczenie psychiatryczne i odwykowe.

Tuż przed Wielkanocą znów groził matce, nie brał leków. Pani Beata ponownie wezwała pogotowie, tym razem jednak przyjechali ratownicy medyczni bez lekarza. Nie zgodzili się, by zabrać go na rozmowę z psychiatrą do szpitala.
- Pokazałam im całą dokumentację medyczną. O 2 w nocy zadzwoniłam do prowadzącego go specjalisty, który stwierdził, że jeśli Sebastiana nie wezmą, to muszą napisać specjalne oświadczenie. Ostatecznie się ugięli i wpakowali go do karetki - opisuje Beata.

W nocy z czwartku na piątek przed świętami skierowano go do zakładu psychiatrycznego w Gnieźnie. Lekarze stwierdzili jednak, że pacjent jest... spokojny i wypisali go we wtorek. 28-latek wrócił do mieszkania, pierwsze godziny spędzone z matką okazały się jednak ciszą przed burzą, gdyż urojenia szybko znów się pojawiły.

Kobieta jest zdesperowana, dlatego postanawia wysłać syna na wizytę do prywatnego gabinetu lekarskiego na poznańskich Winogradach. Sebastian stoi przed domem, gdzie znajduje się gabinet psychiatry, już w tym momencie odczuwa niepokój, ludzie dziwnie na niego spoglądają, wydają się być niebezpieczni, zagrażać mu. Nadchodzi listonosz - Sebastian zaczyna krzyczeć, dobiega do drzwi budynku, dobija się do nich, jest przekonany, iż mężczyzna w niebieskim uniformie i z teczką na listy chce go zamordować. Spanikowany obiega dom. W ogrodzie łapie oddech, ale nadal ma w głowie postać listonosza, ostatecznie wybija jedną z szyb, wdzierając się do środka lokalu. Znów słyszy karetkę nadjeżdżającą na sygnale i radiowóz, pani Beata w tym czasie jest już w taksówce, jedzie, by kolejny raz przeżyć gehennę.

- Zabrali go na Szpitalną. Lekarz powiedział mi, że kieruje go do Gniezna na odwyk. To było w środę w ubiegłym tygodniu. Ale już następnego dnia, zadzwoniła do mnie lekarka prowadząca, że kolejny raz został wypisany z zakładu psychiatrycznego i skierowany tym razem do Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei na detoks - relacjonuje kobieta.

W poniedziałek po konsultacji psychiatrycznej uzależniony od dopalaczy mężczyzna otrzymuje kolejne skierowanie - tym razem do Wojewódzkiego Szpitala Neuropsychiatrycznego w Kościanie.

Wabiąca siła Pogromców Duchów

Takich osób jak Sebastian na oddział toksykologii do Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei trafia z miesiąca na miesiąc coraz więcej. Specjaliści alarmują - tak złych statystyk nie było nawet wtedy, kiedy dopalacze w 2010 r. pojawiły się na rynku.

- Niedawno przygotowaliśmy miesięczne zastawienie dla konsultanta krajowego. W marcu przyjęliśmy 47 osób, które zażyły tego rodzaju substancje, dla porównania w tym samym okresie w ubiegłym roku było ich zaledwie 5. Od stycznia mamy tendencję zwyżkową, co prawda kwiecień nie został jeszcze podsumowany, ale mamy obawy, iż ta liczba będzie podobna - szacuje Eryk Matuszkiewicz, toksykolog.

Według obserwacji poczynionych przez lekarzy aż jedna trzecia pacjentów wraca po jakimś czasie na oddział toksykologiczny. Matuszkiewicz przypomina sobie 28-letnią poznaniankę, która od marca do połowy kwietnia musiała być odtruwana czterokrotnie.

- Można powiedzieć, że to przypadek ekstremalny, ale takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Przegrywamy batalię z dopalaczami - dodaje z rezygnacją w głosie.

Najczęściej po te śmiertelnie groźne substancje psychoaktywne sięgają nastolatki i osoby do 25. roku życia. Starsi na toksykologii są traktowani jako przypadki najcięższe, głęboko uzależnione od "Talizmanów kierowcy", "Pogromców Duchów" lub innych, nierozpoznanych do tej pory dopalaczy. Połowa z nich na oddział doprowadzana jest przez policję z ulicy, gdzie leżą w narkotycznym śnie lub z domów, gdzie zagrażają swoim najbliższym.

Agresję przenoszą także do szpitala. W ubiegłym miesiącu na oddziale można było zobaczyć 16-latka, który z mopem w dłoni biegał po korytarzu i salach, w których znajdowali się inni pacjenci. Rzucał się na nich oraz personel, na koniec zbił szybę w drzwiach. Interweniowała ochrona i policja.

- Chłopak cierpiał na ostrą psychozę, ale możemy powiedzieć, iż ok. 50 proc. ma problemy psychiczne, pomijając już fakt samego uzależnienia. To najczęściej zaburzenia osobowości i choroby afektywne dwubiegunowe - opowiada Matuszkiewicz.
Lekarz zwraca uwagę, że jeszcze 10-15 lat temu istniało zjawisko narkotykowej piramidy. Na samym jej dole znajdowali się heroiniści, używający strzykawek.

- Teraz ta struktura ze względu na dopalacze bardzo się zmieniła, a to dlatego, że niektóre z nich uzależniają już po pierwszym zażyciu, dlatego nie trzeba już eksperymentować, stopniować narkotyków. Kiedyś ci pierwsi wiedzieli, że siedzą w tym bagnie po uszy, a teraz konsumenci nowych substancji psychoaktywnych nie mają już wcale tej świadomości - podsumowuje toksykolog.

Biłem ją, trzymając syna na rękach

Są jednak osoby świadome swojej degradacji po dopalaczach. To przede wszystkim "doświadczeni" użytkownicy trafiający do Ośrodka Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień, prowadzonego w Rożnowicach przez Stowarzyszenie Monar.

- Na długoterminowej terapii, trwającej 12 miesięcy, co najmniej połowa z 31-osobowej grupy brała dopalacze. Osoby uzależnione wcześniej od amfetaminy czy marihuany, często przenoszą punkt ciężkości na te "legalne" substancje, gdyż są zdecydowanie łatwiej dostępne - przyznaje Michał Wawrzyniak, terapeuta.

Ale nie jest to jedyną przyczyną rosnącego problemu.

- Na początku paliłem trawę, ale przestała na mnie działać, bo była po prostu słaba. Kiedy pojawił się boom na dopalacze około 2009 roku, spróbowałem z czystej ciekawości. Od razu przypadły mi do gustu, gdyż dawały kopa - wspomina Karol, 27-latek z Bydgoszczy, uzależniony od 6 lat. - Nie bez znaczenia była też ich dostępność, nawet w nocy mogłem wsiąść na rower i podjechać do sklepu czynnego całą dobę - dodaje.

Karol był w wojsku przewodnikiem psa, mówi, że kochał tę pracę i dawała mu ona sporo satysfakcji. O ćpanie nie musiał się za bardzo obawiać, bo żandarmeria, co jakiś czas przeprowadzająca testy na narkotyki, nie potrafiła wychwycić dopalaczy. Nie było żadnych konsekwencji, więc "jaranie" z domu przeniósł na poligon, ale z tygodnia na tydzień coraz więcej osób odmawiało służby w jego towarzystwie. Coraz częściej Karol korzystał też ze zwolnień lekarskich, aż w końcu przestał przychodzić do pracy, rozwiązano z nim kontrakt, przeżył to tak bardzo, iż na dwa tygodnie trafił do szpitala psychiatrycznego.

- Ale z tego, że jestem uzależniony zdałem sobie sprawę dopiero dwa lata temu. Moja partnerka zauważyła, że ten problem narasta z tygodnia na tydzień. Paliłem od rana do wieczora, nie wyobrażałem sobie dnia bez tego, nawet w nocy budziłem się, by sięgnąć pod łóżko po lufkę i zajarać - opowiada. Później była jedna, następnie kolejna krótkoterminowa terapia. Po drugiej Karol był przekonany, że wróci do swojej dziewczyny, która w tym czasie urodziła im synka Filipa.

Od 22 października 2014 r. wszystko zaczęło się powoli układać, była praca, szkoła policealna, mozolny powrót do zdrowia sprzed kilku lat, ale Karol chciał sobie udowodnić, że nie ma już problemu z substancjami wyniszczającymi jego organizm. Zapalił. Ruszyła lawina.

- W narkotycznym ciągu straciłem dom, rozstałem się z kochaną kobietą, teraz czekam na rozprawę w sądzie o pozbawienie mnie praw rodzicielskich. Kiedy w tamtym okresie nie ćpałem, zdarzało mi się ją uderzyć, pluć jej w twarz, a jednocześnie trzymać na ręce syna. A kiedy byłem po dopalaczach, ona z dzieckiem zamykała się na klucz w innym pokoju, żebym nie zrobił jej krzywdy - opowiada.

Karol wylądował na ulicy, zaczął żebrać, a następnie kraść. Wcześniej już z domu zdążył wynieść do lombardu biżuterię, telewizor, lodówkę.

- Byłem, k...a w takim ciągu, że potrafiłem staruszce wyrwać z ręki telefon i uciec. Wyrzuty sumienia miałem przez 10 minut, do momentu aż nie zapaliłem - mówi.

Pieniądze zdobywał też prostytuując się. Na forach erotycznych w internecie zamieszczał anonse, na które odpowiadały starsze kobiety. Za spotkanie brał 100 zł.

W pewnym momencie zaczęło brakować pieniędzy na narkotyki, dlatego Karol rozpoczął poszukiwania tańszego towaru. Zauważył, że po ulicach Bydgoszczy coraz częściej zaczynają krążyć dilerzy-samozwańczy chemicy, którzy pokruszony tytoń moczyli w chemikaliach, sprzedając gram za 5 zł. Czego dodawali? Próbował do tego dojść. Amoniak? Środki ochrony roślin? Środki do czyszczenia toalet? To właściwie już nie miało większego znaczenia. Dziennie wypalał nawet 10-15 gramów, najpierw wymiotował, a potem rozpoczynały się omamy i halucynacje. Kiedy już miał wszystkiego dość, chwytał za pasek od spodni, zakładał go na szyję i mocno zaciągał. Na swoim koncie ma trzy próby samobójcze.

- Za każdym razem powstrzymywała mnie myśl o matce, której poprzedni partner w ten sposób odebrał sobie życie - tłumaczy. Przed nim blisko 12 miesięcy terapii długoterminowej, bo do ośrodka w Rożnowicach trafił dopiero 2 tygodnie temu, ale Karol wierzy, że wróci do życia.

- To straszny nałóg, robiący z ludzi ścierwa. Nikomu tego nie życzę - podkreśla.

- To walka z wiatrakami, choć marzę o tym, by dopalacze zniknęły, żebym w końcu mógł czuć się bezpiecznie - ma nadzieję Dawid. Podobnie jak Karol, po jaranie sięgnął, kiedy firmy sprzedające dopalacze szeroko reklamowały się na ulicach, a hostessy roznoszące ulotki po Poznaniu z zalotnym uśmiechem zachęcały do spróbowania specyfiku. Zapalił i w ciągu kilku miesięcy jego życie potoczyło się po równi pochyłej. Nie zdał matury, tracił kolejne prace, przyjaciół, okradał ich, w końcu lądował na odwykach w Nowym Dworku, Toruniu, Gnieźnie. Ta w Rożnowicach jest już jego siódmą terapią. Łącznie spędził na nich trzy lata.

- Potrafiłem się już usamodzielniać, wynająć pokój, rozpocząć nowe życie w Inowrocławiu, ale mam już tak przestawiony system nerwowy, że na dłuższą metę nie daję sobie rady. Do rodzinnego Poznania nie mogę wrócić, wystarczy mi widok sklepu z dopalaczami, by kolejny raz w to wpaść - kręci głową. W marcu rodzice dali mu kolejną szansę na normalne życie, finałem był czterodniowy ciąg, zdemolowany pokój, interwencja policji i odtruwanie na oddziale.

Adam, lat 23 spod Poznania to nieco inny przypadek. Na pozór funkcjonował normalnie, choć całymi dniami w pracy rozmyślał o haju czekającym go, gdy tylko wróci do domu. Nie mówi tego wprost, ale schlebiało mu, kiedy widział znajomych wysiadających już po dwóch "buchach", bo sam potrafił spalić całego skręta i jeszcze było mu mało. W ubiegłym roku wyjechał do Holandii, gdzie zapomniał o dopalaczach, przerzucając się na marihuanę i amfetaminę. Ćpał codziennie. Kiedy wrócił do domu na urlop, usłyszał, że pojawił się zupełnie nowy, bardzo silny dopalacz. Któż inny mógł ze spokojem znieść działanie tej substancji, jak nie on, stary koneser?

- Nagle wszystko się załamało, po dwóch tygodniach miałem kompletną pustkę w głowie, straciłem tolerancję na dopalacze. Nie potrafiłem zasnąć, a kiedy już się udało, rano budziłem się w mokrej od potu pościeli - relacjonuje. - To był sygnał, że muszę coś z sobą zrobić, moi rodzice odetchnęli z ulgą.

Blisko 200 zatruć

- Tak bardzo chciałabym, by ktoś przerwał to szaleństwo. Dlaczego nikt nie jest w stanie opanować ludzi trzymających ten biznes? - pyta pogrążona w bezsilności Beata, matka Sebastiana. Statystyki wskazują, że problem dopalaczy od początku tego roku lawinowo narasta, a służby ratunkowe nie nadążają z kontrolami miejsc, w których sprzedaje się śmierć. W 2013 r. przeprowadzono w Wielkopolsce 171 kontroli. Zabezpieczono 1191 produktów i nałożono kary w wysokości 730 tys. zł. W zeszłym roku inspekcji było mniej, bo 149. Jednak podejrzenia wzbudziło już prawie 17 tys. oferowanych towarów, a łączna kwota kar przekroczyła 1,2 mln zł. Jak to wygląda w tym roku?

Wielkopolski sanepid przeprowadził już 95 kontroli, nakładając kary w wysokości 1,125 mln i zatrzymując 24 produkty do badań. Jeszcze bardziej niepokojąca jest liczba zatruć, od stycznia zanotowano ich w województwie 185, podczas gdy w 2014 r. było ich 178.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski