Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kuba: Wyspa, na której czas zatrzymał się ponad 30 lat temu [ZDJĘCIA]

Katarzyna Fertsch
Własny wóz i własny koń to wielkie szczęście. Wtedy Kubańczyk nie musi czekać na autobus czy pomoc "żółtego urzędnika". Jedzie gdzie chce i kiedy chce
Własny wóz i własny koń to wielkie szczęście. Wtedy Kubańczyk nie musi czekać na autobus czy pomoc "żółtego urzędnika". Jedzie gdzie chce i kiedy chce Katarzyna Fertsch
Kojarzy nam się przede wszystkim z Kubańczykami tańczącymi salsę na każdej ulicy. I z pięknymi Kubankami, które zwijają cygara na swoich jędrnych udach. A jaka jest naprawdę?

Ten kraj mógłby być niemal samowystarczalny. Tymczasem jego mieszkańcy każdego dnia walczą z ogromną biedą i nierzadko również z głodem. Mimo to są wiecznie uśmiechnięci i niezwykle życzliwi. Może dlatego, że słońce świeci tam niemal przez cały rok. A może dlatego, że innego świata po prostu nie znają. Jak żyje przeciętny Kubańczyk?

Peso. To nasze i to wasze
Życie na Kubie do łatwych nie należy. Ale żeby dobrze to zrozumieć, trzeba poznać kilka faktów. Po pierwsze, obowiązują tam dwie waluty: peso narodowe, którym posługują się tylko mieszkańcy wyspy (i w którym otrzymują comiesięczne wynagrodzenie) oraz peso wymienialne, stworzone z myślą o turystach.

Kolejny fakt: na Kubie bezrobocia praktycznie nie ma. Pracuje każdy. Każdy też - nieważne czy to lekarz, nauczyciel, taksówkarz czy pani w przydrożnej toalecie, która wydziela papier wchodzącym klientom - dosłownie każdy zarabia tyle samo. Około 400 peso narodowych, czyli około 17 peso wymienialnych, czyli około 17 euro... (emerytura to już inna bajka, ta w przeliczeniu wynosi około 12 euro miesięcznie).

Kuba. Wyspa, na której czas zatrzymał się ponad 30 lat temu

Są też dwa rodzaje sklepów. W pierwszych dostępne są ryż, fasola, jajka, olej. I płacić w nich można peso narodowymi. W drugich, niewiele różniących się od naszych sklepów, kupimy niemal wszystko. Tutaj jednak narodowa waluta nie obowiązuje. Kupić można wszystko, pod warunkiem jednak, że posiada się peso wymienialne. Ceny w tych drugich sklepach niewiele różnią się od cen w europejskich sklepach (woda kosztuje 0,7 peso wymienialnego, małe piwo 1 peso wymienialne).

Kubańczycy żartują, że na wyspie są dwa rodzaje chodników. Te dla turystów (nasłonecznione, bo turyści są wiecznie spragnieni słońca) i dla tubylców (bo Kubańczycy unikają słońca, jak tylko się da)

Półki w tych drugich sklepach są pełne. Ale łatwo policzyć, że dla przeciętnego Kubańczyka produkty te są zwyczajnie nieosiągalne.

Jak przeżyć na wyspie?
Każdy Kubańczyk otrzymuje też kartki. Na nie co miesiąc może kupić (za naprawdę symboliczną cenę) 20 kilogramów ryżu, trochę fasoli, pół kurczaka, 10 jajek i olej. Ten ostatni pod warunkiem, że do sklepu przyjdzie się z własną butelką. Nic więc dziwnego, że narodową potrawą kubańską jest ryż z fasolą...

Ale przecież to kraj rolniczy! Wszędzie pasą się krowy (jedne z najzdrowszych i najlepszych na świecie, bo przecież karmione tylko trawą, w ich diecie nie znajdziemy żadnej chemii!). Trzeba jednak wiedzieć, że krowy nie są dla Kubańczyków. Za ich zjedzenie mieszkańcowi wyspy grozi więzienie. Bo krowy są hodowane na eksport i dla turystów. Krowa jest święta.

Co ciekawe, w Polsce kierowcy ostrzegają się światłami przed policją. Na Kubie: przed krowami, które przechodzą przez jezdnię. Bo jeśli Kubańczyk zabije na drodze człowieka, sąd może się doszukać okoliczności łagodzących. Gdy zabije krowę, na wiele lat idzie do więzienia.

Niemal wszystko na Kubie jest własnością państwa. Ziemia, którą uprawiają chłopi należy do państwa, restauracje należą do państwa, państwowe są sklepy i hotele. Jeszcze do niedawna chłop w zamian za uprawianie ziemi mógł sobie zostawić 30 proc. zbiorów (reszta trafiała do państwa). Od kilku lat proporcje się zmieniły, bo nikt nie chciał pracować w polu.

Bo trzeba też wiedzieć, że rolnik na Kubie ma do dyspozycji tylko własne ręce. Czasem, jeśli jest bogatszy, w zagrodzie czeka bawół. Traktor czy kombajn to nieosiągalne marzenie.

Mimo że Kuba to wyspa, nie dla Kubańczyka są również ryby i owoce morza, żyjące w okalających wyspę wodach. Bo poławiać mogą tylko zaufani. Inni wypływać w morze nie mogą, w obawie przed masowymi ucieczkami. A tych w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nie brakowało. Tylko nieliczne kończyły się sukcesem.

Ale jakoś radzić sobie trzeba...

Trzcina na rum, tytoń na cygara
Na państwowej ziemi można za to bez ograniczeń uprawiać trzcinę cukrową i tytoń. Oczywiście po zbiorach spora część trafia do magazynów państwowych. Ale z resztą rolnik może zrobić, co zechce. Sprzedać, zużyć, wymienić z sąsiadami.

Każde cygaro, zanim trafi do sprzedaży, przechodzi test jakości. Sprawdzana jest jego wilgotność, jakość tytoniu, a także czy odpowiednio zostało zwinięte i utwardzone

Ta państwowa część trafia do niewielkich fabryk, w których produkowany jest rum i znane w całym świecie kubańskie cygara. Czy faktycznie piękne Kubanki skręcają je na swoich jędrnych udach? Niezupełnie, choć przy ich powstaniu faktycznie pracuje więcej kobiet niż mężczyzn. Hale produkcyjne w fabrykach cygar można porównać do firm telemarketingowych. Każdy siedzi przy swoim stanowisku pracy i skręca. Później gotowe cygaro przechodzi odpowiedni test i może zostać zapakowane. Jedno jest pewne: paląc kubańskie cygaro, naprawdę palimy produkt ręcznie robiony.

A w związku z tym, że wszystko należy do państwa, to i ceny ustalane są "z góry". W sklepie, barze, na lotnisku czy na straganie - wszędzie za rum czy cygaro zapłacimy tyle samo.

Bez szafy, ale za to z telewizorem
Ale nie tylko pracą żyje Kubańczyk. Trzeba gdzieś spać. Dom kubańskiego chłopa wygląda zawsze tak samo. Jest salon z bujanymi fotelami (które w ciągu dnia stoją na niewielkich tarasach) i telewizorem, w sypialni jest łóżko, w kuchni butla gazowa i prowizoryczny ekspres do kawy. W pokojach dla dzieci stoi łóżko, czasem jakiś stolik. Jest też łazienka, choć nie zawsze.

Telewizor jest w każdym domu. To prezent rządu dla mieszkańców wyspy. W każdym dostępnych jest też pięć programów: jeden "normalny", jeden sportowy (narodowym sportem Kubańczyków jest baseball, choć i rozgrywki hiszpańskich drużyn piłkarskich nie są im obojętne), są też dwa kanały naukowe i jeden dla dzieci. Wszystkie należą do państwa.

Szafa jest na kubańskiej wsi niepotrzebna. Przeciętny człowiek i tak nie miałby czego w niej trzymać.

W miastach jest nieco lepiej. Bardziej przypominają europejskie domy. Ale internetu w nich nie znajdziemy. Ten dostępny jest tylko w kafejkach internetowych. To przed nimi ustawiają się najdłuższe kolejki młodych ludzi. Internet w komórkach teoretycznie mieć można, ale cena jest zaporowa. Tym bardziej że na wyspie jest tylko jeden, państwowy operator.

Wiele zależy od tego, gdzie się urodzisz. Kubańczyk nie ma bowiem prawa się przeprowadzić. Chyba że w innym mieście ma rodzinę, która udowodni, że jest on tam potrzebny. W przeciwnym razie musi żyć tam, gdzie się urodził i wychował.

Oczywiście można spróbować oszukać ten system i zwyczajnie pojechać do miasta. Ale wystarczy, że dwa razy cię wylegitymują i odkryją, że nie jesteś tam, gdzie powinieneś być i odstawiają cię do domu. A legitymują często... Kolejny raz oznacza już więzienie.

Mydełko, długopis, kremik
Wyjechać do miasta mogą dzieci, które się uczą. Edukacja na Kubie jest na przyzwoitym poziomie. Co więcej, Kuba kształci najlepszych w regionie lekarzy, których później państwo wysyła na intratne misje zagraniczne. Intratne oczywiście dla państwa, nie dla lekarzy.

Towarem deficytowym są tam długopisy, dlatego to najlepszy prezent, jaki można zabrać ze sobą na Kubę. Na każdym kroku turysta jest zagabywany o długopis lub mydełko

Dzieci chodzą do szkoły w mundurkach. Na każdy poziom edukacji obowiązuje inny kolor. Towarem deficytowym są długopisy. Dlatego o długopisy najczęściej proszą turystów kubańskie dzieci i ich rodzice. Proszą na każdym kroku. Zdarza się, że i w sklepie, i w restauracji. Najmłodszym mieszkańcom wyspy sprawiają też radość cukierki, kredki i kolorowanki. Kolorowe długopisy wywołują łzy szczęścia...

Ale trudno przejść kubańską ulicą i nie usłyszeć również prośby o mydełko czy kremik - również towar deficytowy dla przeciętnego mieszkańca wyspy. Zwłaszcza Kubanki są spragnione kosmetyków. Mężczyźni proszą z kolei o zapalniczki.

W karty nie pograsz, do kościoła nie pójdziesz
Wbrew obiegowej opinii, Kubańczycy nie tańczą salsy na ulicach. Co kawałek można za to spotkać zespół, grający największe kubańskie przeboje (wśród nich ckliwą balladę o Che Guevarze - obowiązkowa w każdym repertuarze). Zespoły przy okazji sprzedają własne płyty, nagrane w domowych warunkach. Dla turystów to pamiątka, dla muzyków - realna pomoc.

Kubańczycy masowo wychodzą na ulice w piątkowe i sobotnie wieczory. Siadają na skwerach i w parkach i do nocy dyskutują, żartują, grają w domino (organizują nawet turnieje - to kolejny "sport narodowy") - gra w karty jest tam zakazana.

W niedzielę można się wybrać do kościoła, choć Kubańczycy do bardzo religijnych nie należą - do 1991 roku religia była na wyspie zakazana, a wyznawców szykanowano. Poza tym rewolucja nigdy nie szła w parze z żadnym wyznaniem, dlatego w ciągu tygodnia trudno znaleźć otwarty kościół. Ponoć dlatego, że i tak stałby pusty.

Część Kubańczyków to katolicy, ale tradycyjna dla Kuby jest Santeria. To połączenie wierzeń afrykańskich z katolicyzmem.

Chcesz mieć auto? Najpierw kup trzy autobusy
Śmiało można powiedzieć: komunikacja zbiorowa na Kubie nie istnieje. "Autobusy" jeżdżą tylko po dużych miastach. Tak naprawdę są to ciężarówki, którym na pace ustawiono ławki. Ale i tak pasażerowie chętnie z nich korzystają.

Jeśli musisz dojechać do pracy z małej miejscowości, zawsze możesz liczyć na pomoc "żółtego urzędnika". Czeka na rogatkach i zatrzymuje dla ciebie przejeżdżające samochody. Kierowcy grzecznie stają i zabierają autostopowiczów. Bo urzędnik skrzętnie zapisuje numery samochodów, które przejechały obojętnie. Ich kierowca może zostać ukarany lub nawet pozbawiany pensji. Warto dodać, że usługa jest płatna. Opłatę, jak łatwo się domyślić, pobiera jednak "żółty urzędnik", nie kierowca...

Autobusy to przerobione ciężarówki. Nie należą do najbezpieczniejszych, ale za to są naprawdę pojemne. W środku znajdują się dwie ławki, po prawej i lewej stronie pojazdu. W środku - miejsca stojące

Taksówki są w dużych miastach. Choćby w Hawanie. I co ciekawe, ich kierowcy to nierzadko profesorowie kubańskich uczelni. Bo jeżdżąc taksówką ma się kontakt z turystami, a to szansa, by zdobyć choć kilka upragnionych peso wymienialnych, za które można nieco poprawić byt własnej rodziny.

Poruszać po wyspie można się też samolotem (kubańska linia ma ich zaledwie kilka). Na pokładzie zawsze leci "ochroniarz". Pilnuje, żeby pilot nie porwał samolotu i z pasażerami na pokładzie nie postanowił uciec do Miami. Kilku ponoć się to udało.

Przeciętny Kubańczyk podróżuje korzystając z pomocy "żółtego urzędnika", bogatsi na własnym wozie, który ciągnie własny koń. Jeszcze bogatsi samochodem. Bardzo starym samochodem. Jeszcze do niedawna obowiązywał przepis, że Kubańczyk może kupić samochód, ale wyprodukowany nie później, niż w 1959 roku. To dlatego na kubańskich ulicach widać tylko cadillaki, buicki, chevrolety czy stare fordy. Popularny jest też dodge czy jaguar. Oryginalnych części w nich niewiele, ale za to najstarsze liczą sobie po 80 lat i nadal jeżdżą! Nietrudno też spotkać ładę czy polskiego malucha (nazywane pieszczotliwie przez Kubańczyków "polaczkami"). Maluchy wysyłaliśmy na wyspę za pomarańcze, a rząd rozdawał je zasłużonym obywatelom.

Kilka lat temu na Kubie stanął pierwszy salon samochodowy. Można w nim kupić nowiuteńkie modele znanych w Europie aut. Samochód kosztuje tam jednak kilkanaście razy więcej, niż u nas. Bo rząd wychodzi z założenia, że jeśli stać cię na nowe auto, to stać cię również, by kupić rodakom kilka autobusów. Zostały więc wliczone w koszt auta. Wieść gminna niesie, że nikt jeszcze nowego auta w salonie nie kupił. Ale nikt już nie zarzuci Kubańczykom, że nie mają własnego salonu samochodowego!

Turysta dla Kubańczyka
Nic więc dziwnego, że Kubańczycy tak wielką nadzieję pokładają w turystach. I tak bardzo czekają na Amerykanów (oba kraje nie utrzymują stosunków dyplomatycznych od 1962 roku, ale wszystko jest na dobrej drodze, by wkrótce mogło się to zmienić). Przyjmą Amerykanów z otwartymi ramionami. Amerykanów i ich napiwki.

Własności prywatnej na Kubie praktycznie nie ma. Dopiero od niedawna Kubańczycy mogą prowadzić niewielkie działalności. Jedną z popularniejszych jest własny kramik z owocami i warzywami

Nawet wykształceni Kubańczycy wolą porzucić pracę zawodową i pracować w hotelu, jeździć taksówką, prowadzić niewielki kramik z napojami. Bo kontakt z turystami to szansa na napiwki czy dodatkowy zysk w peso wymienialnych (a liczy się każdy grosz, gdy miesięcznie ma się zaledwie 400 peso narodowych). A każde peso wymienialne to z kolei możliwość zakupu produktów w sklepach dla turystów, o których przeciętny Kubańczyk może tylko pomarzyć.

Czas na Kubie zatrzymał się 30 lat temu. Widać to na ulicach, widać również w ludziach. I największą zagadką pozostaje: dlaczego w XXI wieku Kubańczycy godzą się na takie życie?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski