Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gostyń: W pogodny lipcowy wieczór pili piwo przed sklepem

Barbara Sadłowska
Gostyń: W pogodny lipcowy wieczór pili piwo przed sklepem
Gostyń: W pogodny lipcowy wieczór pili piwo przed sklepem 123.rf
Podczas ogłoszenia wyroku matka oskarżonego zemdlała. Próbowała jej pomóc matka pokrzywdzonego. Tomasz G. krzyczał z ławy oskarżonych: - No co? Jesteście zadowoleni?

Tego dnia został skazany na 10 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa i spowodowanie poważnych obrażeń u Marcina K. Tragedia wydarzyła się w wielkopolskim Gostyniu. To działo się przed poznańskim Sądem Okręgowym - teraz przed Sądem Apelacyjnym odbyła się rozprawa odwoławcza. Wyrok skazujący Tomasza G. zaskarżyli jego obrońcy. O tym, jaki był werdykt poznańskiej apelacji - na końcu.

Sprawa od początku budziła wielkie emocje. Rodziców oskarżonego, którzy stali murem za swoim synem. I rodziców Marcina, którzy nie mogą się pogodzić ze skutkami agresji Tomasza G. Ten młody, zdrowy niegdyś mężczyzna nie może teraz egzystować samodzielnie. Pracować, uprawiać sportu...

- Czy wie pani, czego dotyczy ta sprawa? - zapytała podczas rozprawy przed poznańskim Sądem Okręgowym sędzia Joanna Rucińska.

- Tak, wiem. Oskarżony próbował zabić mojego syna - powiedziała Danuta K.

- Ale skąd u pani stwierdzenie, że oskarżony próbował zabić pani syna? - dopytywał obrońca oskarżonego Tomasza G.

- Z relacji lekarza, który wyciągał odłamki kości, skutek silnych, brutalnych uderzeń - tyle, ile mógł. Skoro oskarżony bił syna tylko w głowę, to chyba trudno powiedzieć, że nie chciał go zabić - powiedziała Danuta K.

Przyznała, że rodzice Tomasza zaproponowali im pomoc w rehabilitacji Marcina.

- Nie skorzystaliśmy. Syn powiedział: proszę, tylko nie do państwa G. Tam nie pójdę...

Rodzice Tomasza G. zawodowo zajmują się rehabilitacją osób niepełnosprawnych. Syn też tam pracował, co podczas procesu było dla niego niekorzystne. Bo powinien wiedzieć, co mogą spowodować silne uderzenia w głowę.
Nie wezwał pogotowia
20 lipca 2013 roku Marcin wychodził z domu około 19.30, bo umówił się z kolegami z pracy na grilla. Dwie godziny później jego matka usłyszała przed domem krzyk kobiety mieszkającej w sąsiednim bloku.

- Krzyczała, że nasz syn został zabity - mówiła Danuta K.

Razem z mężem pobiegła do sklepu na Przemysława II. W Gostyniu mówią o nim: "biały sklep" albo "drewniak".

- Syn leżał na trawie. Krew leciała mu z buzi. Nachyliłam się. Był nieprzytomny i tak bardzo charczał... Myślałam, że umiera - powiedziała.

Trzy minuty później przyjechała karetka. Chwilę później - policja. Rodzice Marcina pojechali do szpitala i czekali przed drzwiami intensywnej terapii gostyńskiego szpitala, aż lekarz skończy badać syna. Stan 26-latka był tak poważny, że przewieziono go do Leszna.

Pogotowie wezwał mąż pani Heleny, która wyszła na balkon około 22. Zaniepokoił ją hałas przed sklepem. Widziała, jak Marcin ucieka. Jak Tomasz go goni i bije po głowie. Jak Marcin upada.

- Jeszcze na niego usiadł i boksował po głowie - zeznała pani Helena. - Dobijał go.

Jej mąż w tym czasie oglądał telewizję. Pani Helena powiedziała mu, że chyba zabili chłopaka i ma dzwonić na policję.

Dokładnie nie wiadomo, co było przyczyną konfliktu młodych ludzi pijących piwo przed sklepem. Marcin i Tomasz znali się tylko z widzenia. Podobno pokrzywdzony obraził słownie matkę oskarżonego. Wyzywali się od wieśniaków. Z 23-letnim Tomaszem G. pili koledzy. Starali się go chronić. Albo zwyczajnie łgali, albo cierpieli na "amnezję".

Jeden z nich odciągnął Tomasza G. od nieprzytomnego Marcina. Powiedział: - Zostaw go. On nie żyje. Tomasz wstał i poszedł. Nie wezwał pogotowia.
Nie poznał matki
- W Lesznie był operowany - mówiła pani Danuta. - Po pierwszej operacji pani doktor pozwoliła mi zobaczyć syna. Miał taką wielką głowę i siniaki na twarzy. Leżał w szpitalu dwa tygodnie. Pierwszą trepanację czaszki miał w niedzielę. Operowali go cztery godziny. Uprzedzili, że syn może nie przeżyć - relacjonowała. Potem, po kolejnych badaniach lekarz nam tłumaczył, że ucisk krwiaka na lewej półkuli, odpowiedzialnej za mowę i poruszanie się, jest tak duży, że Marcin może utracić zdolność chodzenia i przestanie mówić. O ile przeżyje...

Kilka dni po pierwszej operacji odbyła się kolejna. Na oddziale intensywnej terapii rodzice mogli być przy Marcinie. Pani Danuta cały czas do niego mówiła. By chciał wrócić...

- Kiedy został wybudzony ze śpiączki farmakologicznej, nie poznał mnie - mówiła.

Kiedy Marcin leżał na neurochirurgii, był przypięty pasami, żeby nieświadomie nie zrobił sobie krzywdy. Odpinali go, żeby mógł zacząć chodzić... Jednak dopiero w szpitalu rehabilitacyjnym w Piaskach zaczął rozumieć, jak bardzo jest chory.
Kiedy wrócił do domu, byli przy nim cały czas. Każdej minuty przez 24 godziny. Dyżurowała matka i ojciec Marcina, czasami zmieniane przez jego siostrę, babcię i ciocię.

- Baliśmy się, że nie wrócił jeszcze do realnego świata i może sobie zrobić krzywdę - powiedziała pani Danuta. - Od momentu, kiedy nas poznał, tylko przy nas czuł się bezpieczny. Nie może nigdzie dalej wyjechać czy iść, bo szybko się męczy. On nigdy nie będzie taki, jaki był...

Rodzice Marcina dostali list od oskarżonego z przeprosinami. - Od naszej pani mecenas wiemy, że okazał skruchę na pierwszej rozprawie. Nam się zrobiło żal jego rodziców. Poprosiliśmy panią mecenas, żeby porozmawiała z mecenasami pana G. na temat jakiejś ugody. Zachowanie państwa G. nas dobiło. Powiedzieli, że nie mają zamiaru się z nami dogadywać, bo jeżeli ich syn piętnaście lat będzie siedział, to kiedy wyjdzie, dostanie minimalną płacę. Zrobiło się nam przykro, bo jako rodzice im współczuliśmy...

Pracował na wysokościach
- To była sobota - mówił Marcin K. - W domu wypiłem jedno piwo. Miałem zamiar pojechać na firmowego grilla. Niestety, nie dotarłem tam...

Marcin po drodze postanowił wypić piwo przed "białym sklepem". Nie pamięta, co było powodem kłótni z Tomaszem.

- Kiedy się odwróciłem, zobaczyłam rozpędzonego G. Silne uderzenie w tył głowy, przewróciłem się. Ostatnie, co pamiętam, jak usiadł na mnie i zaczął bić. Ból, jakiego nigdy w życiu nie poczułem i gwiazdy przed oczami. Pamiętam opadające na mnie pięści... Nie mogłem ruszyć rękami i nogami. Więcej nic nie pamiętam...

Przed zdarzeniem Marcin K. pracował w firmie budowlanej, na wysokości przy budowie silosów dla gostyńskiej cukrowni.

- Nie mogę iść do pracy i zarabiać na siebie. Mam straszne zawroty głowy i problemy z równowagą. Nie mogę wykonywać żadnych czynności, które wymagają pochylania się. Boję się kontaktów towarzyskich i nowych znajomości, bo nie czuję się do końca sprawny. Przed wypadkiem nie miałem z tym problemu... Chciałbym się usamodzielnić, pójść na swoje, zarabiać, mieć rodzinę, być zdrowy.

Biegła psycholog stwierdziła u pokrzywdzonego zespół stresu pourazowego.

Sześć lat i sto tysięcy
W grudniu poznański Sąd Okręgowy skazał Tomasza K. na 10 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa i spowodowanie ciężkich obrażeń ciała. Wyrok zaskarżyli jego obrońcy. Sąd Apelacyjny zazwyczaj nie wykonuje dodatkowych czynności procesowych, jedynie ustala, czy wyrok sądu pierwszej instancji jest słuszny. Tak było też w przypadku oskarżonego Tomasza G. Strony wygłosiły mowy. Prokurator żądał 12 lat. Adwokat pokrzywdzonych - 15. Obrońcy prosili o zmianę kwalifikacji i łagodniejszą karę.

Po naradzie sędzia Przemysław Grajzer ogłosił wyrok. Sąd Apelacyjny zmienił kwalifikację prawną, eliminując z zarzutów usiłowanie zabójstwa. Dlatego złagodził karę - do 6 lat pozbawienia wolności.

Tomasz G. ma też zapłacić Marcinowi K. 100 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Wyrok jest prawomocny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski