Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zenek na scenie czaruje, a w życiu uwodzi. 70. urodziny pewnego aktora kabaretowego

Marek Zaradniak
Zenon Laskowik choć kończy 70 lat lubi otaczać się na scenie młodymi ludźmi, co widać po składzie Kabareciarni. Nie rezygnuje jednak z zapraszania do programów uznanych gwiazd jak Jacek Fedorowicz czy Adrianna Biedrzyńska
Zenon Laskowik choć kończy 70 lat lubi otaczać się na scenie młodymi ludźmi, co widać po składzie Kabareciarni. Nie rezygnuje jednak z zapraszania do programów uznanych gwiazd jak Jacek Fedorowicz czy Adrianna Biedrzyńska dawid Łukasik
Jest najpopularniejszą postacią polskiego kabaretu. Od lat kojarzy się przede wszystkim z Poznaniem i jest jedną z jego wizytówek. Na początku lat 70. był współtwórcą kabaretu Tey, a dziś przewodzi Kabareciarni. W trudnym dla siebie czasie potrafił zejść ze sceny i zostać... listonoszem. Zenon Laskowik 26 marca ukończy 70 lat.

Jak kiedyś powiedział, nie czuje się satyrykiem, ale komikiem. - Satyrykiem nie byłem. Nie dlatego, że nie lubię satyry, ale wolę komizm, tragiko-mizm, czyli śmiech, który wzrusza i zmusza do refleksji - mówił w jednym z wywiadów dla "Głosu Wielkopolskiego". - Tego szukam w sobie i taki komik mi najbardziej odpowiada, ponieważ żeby być człowiekiem trzeba umieć wybaczać i przyznawać się do błędów, czyli mieć w sobie pokorę. A żeby mieć w sobie pokorę trzeba umieć zobaczyć siebie w prawdzie, nie w lusterku i do tej prawdy się przyznać - do tego, że właśnie tak jest i muszę coś z tym zrobić. Uporządkować przeszłość, żeby jasno spojrzeć w przyszłość. Jestem aktorem estradowym ze specjalizacją aktora kabaretowego. Mam na to papiery. Zdawałem egzamin, czyli po prostu w jakimś sensie jest to mój zawód.

Dwa diamenciki

Pierwszy program kabaretu Tey "Czymu ni ma dżymu?" miał premierę 17 września 1971. Wkrótce o Teyu słyszała cała Polska i przez lata trzeba było walczyć o bilety na jego przedstawienia.

- Laskowik jest dla mnie symbolem sukcesu agencji artystycznej, którą kierowałem i muszę powiedzieć, że po prostu jest człowiekiem, który kreował się tak naprawdę sam i najwięcej zawdzięcza talentowi. A myśmy starali się ten talent wspierać - wspomina początki Teya Zbigniew Napierała, w 1971 roku, dyrektor Estrady Poznańskiej, a dziś prezes wydawnictwa Edi Presse.

- Zenek zresztą nie myślał o kabarecie. On po prostu wyjechał do Świebodzina do pracy. Krzysztof Jaślar, drugi filar Teya był już na Śląsku. Pamiętałem ich jeszcze z działalności kabaretu Klops na Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie obaj studiowali. Wtedy śpiewali piosenki w stylu "Lubię takie ruchy, u dziewuchy". Przaśne, proste, ale było u nich widać dużą dozę vis comica. Byli świetną parą, w której Jaślar był bardziej nośny, a Laskowik był zawsze jak słoneczko. Bojąc się trochę, że ich występy będą mocno nieprofesjonalne, wysłałem ich do Wojtka Młynarskiego. Na odpowiedź - i to jaką! - nie trzeba było długo czekać. Artysta szybko zdiagnozował talent obu poznaniaków.

- To są dwa diamenciki. Ja niewiele mogę tutaj pomóc - mówił do Napierały. - One muszą się ociosać same.

I tak też się stało. Jeden z pierwszych utworów zatytułowany był "Quo vadis, Pieron". Jego tekst brzmiał: "Quo vadis pieronie, quo vadis, idziemy za tobą bo ty nas prowadzisz, bieriozkę widziałeś i Paryż cię zna, quo vadis, pieronie quo vadis. Już wiodło nas wielu tą drogą do celu, z początku jak zawsze w euforii, w weselu. A co było dalej, historia to zna".

- Miałem wtedy 24 lata. Siedziałem w gabinecie dyrektora Estrady Poznańskiej, gdy zadzwonił członek Biura Politycznego, sekretarz KC Jan Szydlak: "Słuchajcie. My tu ciężko na Biurze Politycznym pracujemy, a wy nam w robocie przeszkadzacie. Całe Biuro Polityczne czytało ten tekst i mowy nie ma, żeby mógł się ukazać. Skontaktujcie się z cenzurą, z Maciejem Frajtakiem i to trzeba zmienić - wspomina Zbigniew Napierała, dodając, że wysłano wtedy specjalnie do Poznania pełnomocnika Ministerstwa Kultury i Sztuki. Był nim wiceminister Fajkowski, ojciec znanej dziś dziennikarki Jolanty Fajkowskiej. Zachował się on niezwykle przyzwoicie, bo w tamtych czasach można było być zmiecionym po takim tekście. Wycofano tę piosenkę.

Napierała przekonał Laskowika i Jaślara, aby do pierwszego spektaklu zaangażowali aktorów z poznańskich teatrów. Zagrali m.in. Jadwiga Żywczak, Tadeusz Wojtych i Żużu Zembrzuski, który wygłaszał słynny monolog, o tym, że jak umrze to chce mieć na nagrobku zdjęcie w pozycji stojącej, a pod nim napis: "Tu leży ten co stoi".

- Myśmy założyli Kabaret Tey w opozycji do tego, co się czuło na zewnątrz - wyjaśniał Laskowik w wywiadzie dla "Głosu" powstanie Teya. - Ja czułem, że coś jest nie tak, jest zafałszowane, zakłamane, nieprawdziwe. Najbardziej bolało to, że ci, którzy wyznawali tę socjalistyczną ideologię, byli najbardziej dwulicowi. Propaganda sukcesu, którego nie było, nabrzmiewała i była nadmuchiwana z dnia na dzień coraz bardziej. Tak powstał czerwony balonik, a odwaga polegała na tym, kto bliżej do niego podejdzie i wyżej go podbije.

Wkrótce po pierwszej premierze i następnych programach posypały się na poznański kabaret nagrody w całej Polsce. Zdobyli z tych najważniejszych - II nagrodę w konkursie o Trójząb Neptuna na Festiwalu Artystycznym Młodzieży Akademickiej w roku 1972 czy "Złotą szpilę" w turnieju kabaretów na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu.

- Cenię Zenka za to, że ma w sobie dużo optymizmu i że pokonał pewien problem osobisty i wrócił na estradę. Ale i tak naprawdę największe sukcesy Zenka to te związane z kolejnymi premierami Teya - uważa Zbigniew Napierała. - W tamtej rzeczywistości było to pewne zjawisko kulturowe i społeczne. Bo on był obecny, ludzie go uwielbiali. On mógł się też śmiać z tego, co nas otaczało i robił to w sposób niezwykle wyjątkowy. To nie jest przesada - drugiego Laskowika nie ma.

- Zenek Laskowik jest dla mnie guru, jeśli chodzi o osobowość sceniczną - dodaje Zbigniew Górny, który był swego czasu kierownikiem muzycznym kabaretu. - Potrafi skupić na sobie uwagę w każdym momencie. Poza tym cechuje go nieprzeciętny sposób myślenia, a przy tym osobliwy stosunek do życia. Cenię go właśnie za to, że jest niepowtarzalny i jedyny w swoim gatunku. A przy tym solidny jako przyjaciel. Dodam jeszcze, że podczas studiów chodziła legenda, że potrafił zjeść pięć obiadów. Musiał więc chyba mieć jakieś specjalne układy w stołówce.

Zenon listonosz

Od początku do końca z Zenonem Laskowikiem w programach Teya był Aleksander Gołębiowski.

- Współpracujemy ze sobą i obok siebie żyjemy równe pół wieku. Jesteśmy przyjaciółmi - wspomina. - Razem na jednym roku studiowaliśmy na Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego i występowaliśmy tam w Kabarecie Klops. A potem w Teyu. Zenek ma jako jedyny taki dar od Boga. Jest kopalnią znakomitych pomysłów i niesamowitych skojarzeń. Ma niesamowity dar obserwacji ludzi i sytuacji. Zawsze dziwiliśmy się w Teyu, że on potrafił wyprzedzić czas. Był wyrocznią. Przykładem może być fakt, że od programu "Na granicy" żegnał ludzi mówiąc: Do zobaczenia w okopach". Gdy 13 grudnia 1981 roku obudziliśmy się płynąc Batorym i dowiedzieliśmy się, że wprowadzono w Polsce stan wojenny, zrozumieliśmy, co Zenek mówił długo wcześniej. To Zenkowi zawdzięczam, że stałem się kabaretowcem z krwi i kości. Jeszcze w latach 70. pracowałem w szpitalu, zajmując się rehabilitacją, ale z czasem stałem się estradowcem.

Obaj panowie wystąpili jeszcze razem w 1988 roku w Stanach Zjednoczonych, a potem ich drogi rozeszły się. Jakiś czas później Polskę obiegła sensacyjna wiadomość - Zenek Laskowik został listonoszem w Poznaniu.

- Teraz bardzo się cieszę, że Zenek wrócił na scenę - mówi Gołębiowski. - Śledzę jego programy i jestem pełen podziwu dla tego, co robi. I dobrze, że otoczył się młodymi ludźmi. Kiedyś tłumaczył, dlaczego mnie nie wziął do nowego zespołu: "Nie gniewaj się - mówił. - Gdybym ciebie wziął, ludzie mogliby pomyśleć, że to reaktywacja Teya, a reaktywacji Teya nie będzie. Tey ma być legendą".

Gwiazda i lider AA

Zenon Laskowik próbował wyjaśniać, dlaczego rozszedł się z kolegami. - Trochę dyskutowaliśmy w kabarecie na temat przyszłości. Pamiętam, że dla każdego z nas miała wyglądać ona inaczej i dlatego nasze drogi się porozchodziły. Ja bardzo wcześnie zrozumiałem, na czym będzie polegała transformacja polityczna i gospodarcza - opowiadał w jednym z wywiadów. - Walczyłem z ówczesnymi władzami Estrady Poznańskiej o to, aby pracować w oparciu o zasady wolnego rynku. Chodziło mi oto, aby była kasa, żeby były bilety i żeby nie przywozili pijanych ludzi autobusami na spektakle, a aby przychodził ten, kto chce. Na Woźnej w Poznaniu wystawiliśmy wtedy sztukę "Przedszkole". Mówiła ona o tym, że właściciel się odnajduje i trzeba to przedszkole oddać. Ale być może za wcześnie o czymś takim mówiłem i nie wszyscy to rozumieli.

Laskowik, dziś niezwykle aktywny działacz wśród anonimowych alkoholików, nigdy nie ukrywał, że przyczyną nieporozumień z kolegami była jego słabość do trunków.

- Z jednej strony alkohol ma swoją moc i powoduje szybkie myślenie, ale znamy też skutki jego działania, gdy się przekroczy pewną granicę - tłumaczy Laskowik. - Ja miałem to szczęście, że w porę się obudziłem. Zrobiłem analizę i po poważnej rozmowie z samym sobą doszedłem do wniosku, że moja sytuacja wynika z przedawkowania. Mój stan emocjonalny był poza kontrolą. Uzależnienie alkoholowe wynikało u mnie z działalności publicznej, bo cała Polska chciała się ze mną napić, a ojczyźnie nie wypadało odmówić. Tym bardziej że nie walczyłem nigdy o popularność. Za późno zorientowałem się, że koledzy kreowali mnie na lidera, a ja nie czułem się ani gwiazdą, ani liderem. Pamiętam jak z Krzysztofem Jaślarem robiliśmy program "Gwiazda się rodzi" to wszystko było w wielkim cudzysłowie.

Mistrz wyhamowania

- Laskowik, jeśli chodzi o wymiar artystyczny, jest człowiekiem absolutnie niezwykłym, który urodził się z darem od Boga, z komizmem na najwyższym poziomie, jakiego w Polsce chyba nikt nie miał - wspomina Jan Babczyszyn, któremu udało się przekonać Laskowika w 2003 roku do powrotu na scenę. - Ma niezwykły instynkt, talent i dar reagowania natychmiast na reakcje widza. Widz dla niego jest najważniejszy. Dla Zenka bez widza nie ma komunikacji w zakresie ważnych treści, nie ma refleksji i nie ma "kabaretu" w rozumieniu niekoniecznie rozrywkowym. To wtedy powstała O.B.O.R.A. (Ostatni Bastion Obrony Rozumu Artystycznie). Wiele osób sceptycznie patrzyło na powrót Laskowika.

- Ja wierzyłem, że się uda i rzeczywiście jego powrót był niesamowity - cieszy się Babczyszyn. - To, że go namówiłem wynikało z kwestii mojej wiary i rozumienia oczekiwań Zenona, gdyż Zenon ofert powrotu na scenę miał wiele. Jego celem było jednak stworzenie swojego autorskiego miejsca i jak się okazało, to ja byłem w stanie mu to zagwarantować. Przez dwa pełne sezony graliśmy w O.B.O.R.Z.E. Przygotowaliśmy dwie premiery, które obejrzało kilkadziesiąt tysięcy widzów. Były to "Niespodziewane powroty, czyli twórzmy klimacik" oraz "O'Pyra za 3 grosze plus VAT". Szkoda jednak, że nie udało nam się kontynuować Festiwalu Piosenki Kabaretowej O.B.O.R.A., który miał tylko cztery edycje.

- Zenek jest dla mnie po prostu Uśmiechem przez duże U. I nie szkodzi, że jest to Uśmiech po przejściach - ocenia poznański pisarz Jan Grzegorczyk. - W świecie, w którym podstawową zasadą jest dać wszystko, żeby zaistnieć, Laskowik zrobił wszystko, żeby zniknąć. Aby siebie uratować. To był mistrz wyhamowania. Ilu ludzi to potrafi zrobić? Większość woli rozpaczać na wesoło. Zejść ze sceny i roznosić pocztę - można by to robić dla sensacji albo sprawdzenia siebie przez tydzień, miesiąc, dwa, ale nie 13 lat. To był dowcip nad dowcipy. Do tego trzeba być prawdziwym artystą, dla którego sceną jest każda chwila. Pokazał, że prawdziwa sztuka bierze się z trzeźwości. Musiał bardzo boleć artystów, którzy wysprzedawali resztki osobowości, intymności, aby poczytać o sobie w kolorowym dodatku telewizyjnym czy piśmie dla pań. Pamiętam jazdy z nim jego dwudziestoletnim chyba przerdzewiałym maluchem. Jak chciał zahamować, to wystawiał nogę. No i on tym maluchem prześcignął artystów jeżdżących zachodnimi furami.

Hanna Banaszak patrzy na Laskowika kobiecym okiem. - To nie tylko bardzo utalentowany artysta, ciekawy człowiek, ale i fascynujący mężczyzna - uważa poznańska piosenkarka. - Najbardziej zachwyca mnie jego wierność sobie i daleko posunięta odwaga do życiowego eksperymentowania. Gdy został na chwilę listonoszem, trochę to odebrałam jak prowokację, a trochę jak idealistyczną próbę zrozumienia czegoś więcej w życiu, niż gładką teorię, jaką człowiek posługuje się na co dzień. Zenek na scenie czaruje, a w życiu uwodzi. Wszędzie, gdzie się pojawia, przyćmiewa wyjątkowym wdziękiem, siłą charakteru i uroczym poczuciem humoru.

Hanna Banaszak uważa, że z Laskowikiem także interesująco się rozmawia. Jego analizy rodzą refleksje i potrzebę zaglądania we własne postawy. - Zenek jest również świetnym kolegą, pod jednym wszakże warunkiem, że ma do czynienia z osobami, które podobnie jak on, są wierne własnym ideałom - zastrzega Banaszak.

Aktualnie menedżerem Zenona Laskowika jest Zbigniew Remlein. - Jego niekończący się zasób pomysłów sprawia, że możemy być pewni, że jeżeli mu zdrowie dopisze, to w 2045 roku zaprosi widzów na kolejną premierę nowego programu - śmieje się Remlein. - Czego jubilatowi należy życzyć.

Wszystko wskazuje jednak na to, że znacznie wcześniej Laskowika zobaczymy jako gościa specjalnego w Gali Piosenki Kabaretowej Zbigniewa Górnego. Premierę zaplanowano 5 lipca w Świnoujściu. Natomiast koncert w Poznaniu odbędzie się w październiku.

Joanna Kołaczkowska, kabaret HRABI: Dla żeńskiej części kabaretu Hrabi - sceniczne bożyszcze. Wzór świadomości, oraz cnót aktorskich. Dla męskiej - piekielnie inteligentny artysta, ale też ostatnio dzielny rywal w tenisie. Trudno go pokonać, bowiem Zenon Laskowik nawet, gdy przegrywa, zachowuje świeżość zwycięzcy. I ona, i oni - kochają?, wielbią, szanują. Zenon Laskowik - nie ma i nie będzie drugiego takiego.

Robert Górski, Kabaret Moralnego Niepokoju: Zenon Laskowik bawił mnie zawsze, nawet gdy byłem mały i nie wiedziałem o co chodzi. Wystarczy, że rodzice i znajomi rodziców się śmiali, więc i ja się śmiałem. W ponurych czasach, a takie były lata 80., śmiech był naprawdę towarem pierwszej potrzeby. Wtedy każdy program TV z udziałem Laskowika był dla mnie, dziecka, jak statek z bananami w gdyńskim porcie. A dziecięce miłości, jak smaki dzieciństwa, niesie się w wypchanych kieszeniach przez całe życie.

Krzysztof Deszczyński, reżyser, twórca festiwalu Zostań Gwiazdą Kabaretu: Zenka Laskowika cenię za dowcip i nieustającą walkę o wysoki poziom polskiego kabaretu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski