Mała apokalipsa. Zupełnie niewielka. W jakichś Piskach na przedmieściach Doniecka, na wschodniej Ukrainie. Dla wielu Europejczyków w miejscu bardziej egzotycznym niż Państwo Islamskie. W miejscu nazywanym "nigdzie".
Apokalipsa, którą codziennie przynoszą pociski moździerzowe, granaty i Grady. Od święta rakiety Buratino. Spalone domy, zburzone sklepy, zrujnowane cerkwie, połamane drzewa, podziurawione od wybuchów drogi. Nie ma wody, gazu, elektryczności. Cywile, którzy zostali nie przetrwaliby bez pomocy armii ukraińskiej - to ona dostarcza im żywność. Siedzą po piwnicach jak z nieba spada ogień, a ziemia dudni od wybuchów.
Zgodnie z postanowieniami podpisanego w stolicy Białorusi „Zestawu działań dotyczących implementacji porozumień mińskich” (sygnowanego przez członków Trójstronnej Grupy Kontaktowej) w nocy z 14 na 15 lutego zaczął obowiązywać rozejm pomiędzy Ukraińcami, a separatystami i wojskami rosyjskim.
Mieszkamy w sztabie jednego z batalionów ochotniczych. Przy czym sztab to po prostu piwnica opuszczonego domu mieszkalnego zamieniona na centrum dowodzenia. Betonowy strop jest gruby i sprawia wrażenie wytrzymałego, ale przebije go pocisk moździerzowy kalibru 122 mm, jeśli trafi bezpośrednio. Poprzedni sztab został zniszczony w trakcie ostrzału. Zginęła jedna osoba.
Od rana słychać wokół nas wybuchy. Moździerze 82 i 122 mm, działa samobieżne, czasami wyrzutnie Grad. W zasadzie każde wyjście ze schronu - nawet do kuchni, albo do toalety - wiąże się z ryzykiem trafienia na ostrzał.
Wyszliśmy do kuchni zrobić sobie herbatę. Śmieszna odległość. Jakieś 15 metrów. Siedzimy nad parującymi kubkami, gdy nagle zaczął się ostrzał. Udało nam się dobiec do piwnicy, ale pomiędzy nami przeleciały odłamki. Mieliśmy mnóstwo szczęścia. Potem okazało się, że separatyści ostrzelali sztab z automatycznego granatnika przeciwpiechotnego. Wyjątkowo wredny wynalazek.
Takie wydarzenia to ponura codzienność dla tych nielicznych mieszkańców, którzy zostali w Piskach. Zaopatrzenie dostarczane jest tylko przez ukraińską armię i bataliony ochotnicze. Droga wjazdowa jest pod ostrzałem i nie działa tu żadna normalna komunikacja.
Linia frontu składa się z pozycji bojowych, z których prowadzoną są działania obronne. Najbardziej niebezpieczne jest przemieszczanie się pomiędzy nimi. Oczywiście nikt nie wychodzi na powierzchnię bez hełmu i kamizelki kuloodpornej, dających jednak bardziej iluzoryczne, niż prawdziwe poczucie bezpieczeństwa. Człowiek nie ma żadnych szans w starciu z bronią, która jest tutaj używana. W momencie, w którym leci na ciebie pocisk moździerzowy, masz od 3 do 6 sekund na to, żeby upaść na ziemię.
Rosyjska strona w żaden sposób nie przestrzega podpisanych przez siebie ustaleń. Ostrzał wciąż trwa. Efekt porozumień mińskich jest taki, że separatyści wciąż strzelają, a Ukraińcy nie mogą odpowiedzieć na ich ogień.
Wojna na wschodniej Ukrainie jest w wielu miejscach klasyczną wojną pozycyjną, okopową. Niewiele tutaj tak ostatnio modnej "wojny hybrydowej". Wiele zależy od szczęścia. Jednego dnia byliśmy na pozycji, a drugiego uderzył w nią pocisk wystrzelony z działa samobieżnego. Bilans - jeden zabity i jeden ranny.
Żołnierze z batalionów ochotniczych dalsze odległości pokonują zwykłymi samochodami bez opancerzenia. Przejazd ostrzeliwaną drogą to loteria. Auta są w złym stanie technicznym. Potrafią się zepsuć w najmniej spodziewanym i dogodnym momencie. Na wypadek ewakuacji na kilkaset osób przypada zaledwie kilka samochodów.
Tutaj rozjem nie istnieje, choć oczywiście wszyscy go pragną. Pytanie, jak miałby wyglądać pokój, biorąc pod uwagę skalę zniszczeń i ofiar. Zginęły tysiące ludzi, dziesiątki tysięcy musiały opuścić swoje domy, z wiosek i miasteczek zostały zgliszcza. Ale przede wszystkim panuje powszechny brak wiary w dotrzymanie jakiegokolwiek porozumienia przez Rosjan. Wszyscy przygotowuję się do kolejnej ofensywy separatystów na dużą skalę.
Wielu żołnierzy pochodzi z terenów Doniecka i Ługańska, które są rosyjskojęzyczne. Nie przeszkadza im to w byciu ukraińskimi patriotami. Dla nich ta wojna to obrona swoich domów przed rosyjską agresją. Warto zaznaczyć, że Ukraińcy, walczący teraz w batalionach ochotniczych, to nie zawodowi żołnierze. To niejednokrotnie elita intelektualna tego kraju. Studenci, dziennikarze, biznesmeni, prawnicy, naukowcy, a nawet filozofowie i poeci. Ci ludzie żyli spokojnie i nigdy nie pomyśleliby, że przyjdzie im wziąć broń do ręki w obronie swojej ojczyzny.
W Artemowsku, 80 km od Piesek jest teraz spokojnie. Wcześniej spadały grady. Ale wszędzie pełno żołnierzy. Czołgi, transportery opancerzone, wojskowe ciężarówki. Tutaj stacjonują żołnierze, którzy wyszli z kotła pod Debalcewem.
Pijemy wódkę z naszym gospodarzem. Toasty za Ukrainę, za Polskę, za przyjaźń, za nas. Ot, normalne spotkanie. I nagle dorosły mężczyzna wpada w histerię. Płacze, denerwuje się. Chce jechać do sztabu, do swoich chłopców. Do tych którzy przeżyli. Bo jego kolegę rozerwało. Oberwał pociskiem moździerzowym. Wnętrzności wylały mu się na ziemię. Wycofywał się akurat z debalcewskiego kotła. Zabiło go rosyjskie zawieszenie broni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?