Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkańcy osiedli peryferyjnych: Miasto nas zaniedbuje

Katarzyna Dobroń
Mieszkańcy osiedli peryferyjnych są niezadowoleni. Miasto ich zaniedbuje?
Mieszkańcy osiedli peryferyjnych są niezadowoleni. Miasto ich zaniedbuje? Paweł Miecznik
Mieszkańcy osiedli peryferyjnych patrzą z zazdrością na warunki życia w sąsiednich gminach np. w Suchym Lesie czy w Tarnowie Podgórnym. Powodów jest kilka: drogi, chodniki, parkingi, ścieżki rowerowe, kanalizacja... Część tych osiedli została włączona do Poznania na chwilę przed zmianą ustroju. Obietnice miasta od tego czasu się nie zmieniły, a to co się zmieniło, mieszkańcy zawdzięczają głównie sobie. Tymczasem tydzień temu prezydent Jaśkowiak poruszył temat włączania kolejnych gmin do Poznania.

Peryferie apelują
– Za poprzedniego prezydenta był Program Budowy Dróg Lokalnych, z którego niestety nic nie wynikało – mówi Piotr Zubielik, przewodniczący Rady Osiedla Podolany. – W Poznaniu jest około 500 kilometrów dróg gruntowy. To taki nasz niechlubny rekord. Niektórzy ludzie czekają na drogi nawet pół wieku, inni mieszkańcy sami wolą zbudować sobie drogi dojazdowe do domów, chociaż, jest to bardzo droga inwestycja.

Czytaj też: Gminy nie chcą do Poznania. Jeśli nie aneksja, to którędy droga?

Dlatego właśnie rada osiedla Podolany wystosowała do prezydenta Jacka Jaśkowiaka i radnych miejskich apel na początku tygodnia, w którym wylicza problemy osiedli peryferyjnych. Mieszkańcy oddalonych od centrum osiedli domagają się w nim m.in. większego wkładu z kasy miasta na inicjatywy lokalne oraz przyspieszenia realizacji Programu Budowy Dróg Loklanych.

– Wieloletnia praktyka w mieście dowiodła, iż budowa infrastruktury przez stowarzyszenia mieszkańców realizowana jest zdecydowanie taniej, szybciej, mniej problemowo – zaznaczają w apelu radni z Podolan. Problem w tym, że obecnie wymagany wkład własny wynoszący 25 proc. inwestycji często przekracza możliwości finansowe mieszkańców. W 2014 roku na Podolanach powstały cztery współfinansowane przez mieszkańców ulice. Wkład własny każdego domu to od 3 do 5 tysięcy złotych.

Czytaj: Poznań wchłonie okoliczne gminy? Luboń, Suchy Las i Komorniki...

Została im „satysfakcja”
Ostatnie zmiany granic miasta przeprowadzono w 1987 roku.

– Do Poznania przyłączono tereny na północy, które były atrakcyjne dla budownictwa mieszkalnego. Trzeba jednak pamiętać, że działo się to w zupełnie innym ustroju – mówi prof. Waldemar Budner, szef Katedry Ekonomiki Przestrzennej i Środowiskowej UEP.
Stolica Wielkopolski wzbogaciła się wtedy o kilkadziesiąt nowych mieszkańców Rado-jewa i Ulutowa z gminy Suchy Las oraz fragmentów wsi Skó-rzewo (z gminy Dopiewo), Plewiska (z gminy Komorniki), Kiekrz, Wielkie (z gminy Rokietnica), Janikowo (z gminy Swarzędz) oraz Baranowo i Chyby (z gminy Tarnowo Podgórne). Decyzję o przyłączeniu ponad 3280 hektarów podjęła Rada Państwowa PRL.

W grudniu 1986 roku Poznań liczył 575 tysięcy mieszkańców, a już w styczniu 1987 roku – 600 tysięcy osób.
Od samego początku wiadomo było, że na nowych terenach konieczne będą inwestycje. Brakowało kanalizacji, wodociągów, dróg czy chodników. Od tego czasu powstała linia Poznańskiego Szybkiego Tramwaju i... niewiele więcej.

Umultowo jest w większości skanalizowane, ale głównie dzięki walce rady osiedla i jego mieszkańców. Wiele osób czuje się zawiedzionych, tym bardziej, że Umultowo należało kiedyś do Suchego Lasu, który jest obecnie jedną z najbogatszych gmin w Polsce. Różnica widoczna jest gołym okiem.

– W tej miejscowości wszystkie drogi i chodniki są utwardzone. A my? Ciągle żyjemy jak na wsi – mówi z żalem Józef Kapustka-Czech, przewodniczący rady Osiedla Umultowo. – Oprócz „satysfakcji”, że jesteśmy częścią Poznania, zyskaliśmy jedynie większe podatki.

Podobne doświadczenia mają mieszkańcy osiedla Kwiatowego z Komornik.

– W 1987 roku na wniosek mieszkańców do Poznania włączono Osiedle Kwiatowe. Później mieszkańcy tego żałowali – mówi Jan Broda, wójt gminy Komorniki. – W Poznaniu są wyższe podatki, opłaty, strefy parkowania – wymienia.

Strach pomyśleć
Mieszkańcy Moraska walczą nie tylko z dziurawymi drogami, ale i zalanymi piwnicami i brakiem chodników. Rano tworzą się kilometrowe korki.
– Najbardziej zależy nam na chodniku. Moje dziecko idzie do szkoły rowem! – żali się Lucyna Drewniak, mieszkanka Moraska. – I tak jest niebezpiecznie, bo kierowcy często się na tych drogach rozpędzają.

Dtan dróg i pobocza to nie jedyny problem. Brakuje właściwej kanalizacji. – Kiedyś opady były tak duże, że cała woda spływała z pobliskiej restauracji na naszą ulicę – opowiada Ewa Madziar z ulicy Hodowlanej.– Sypałam piasek w poduszki i ustawiałam pod budynkiem. Straż pożarna powiedziała, że nie przyjedzie, bo stan podtopienia jest za mały. Teraz mamy grzyb w piwnicy.

Mieszkańcy są przekonani, że gdyby nie przyłączono ich do miasta, żyło by się im lepiej.

– Gdyby miasto nas nie wzięło, już dawno byśmy wszystko mieli – mówi Ryszard Pruchniewicz, były osiedlowy radny.

Współpraca: Magdalena Płokarz, Tomasz Łuczyszyn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski