Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ksiądz Adam Pawłowski ewangelizuje przed klubami go-go. Dlaczego? [ROZMOWA]

Karolina Koziolek
Jego marzeniem jest wyjazd na misje do Chin
Jego marzeniem jest wyjazd na misje do Chin Grzegorz Dembiński
Ks. Adam Pawłowski z parafii pw. Maryi Królowej na poznańskiej Wildzie opowiada, czym jest nowa ewangelizacja, a także o nawracaniu na ulicy, przed klubami go-go i w klubach dla gejów.

W ostatnim czasie wyrósł ksiądz na osobowość w poznańskim Kościele. Angażował się ksiądz w wiele inicjatyw, media o księdzu pisały.
Każdy, kto podąża za tym, co kocha, co jest dla niego ważne i stara się rozwijać, z czasem coraz bardziej zaczyna służyć innym. Sposób, w jaki działam, można uznać za medialny. Działamy w parafii, na ulicy, w miejscach publicznych, w internecie. Jedną z konsekwencji jest medialność takich akcji.

Po tym, jak nawracał ksiądz pracownice i klientów klubu go-go, wśród kolegów księży posypały się komentarze?
Tak. Opinie były różne. Zawsze, jak coś się robi, opinie są różne. Najważniejsze jest to, co o tym sądzi Pan Bóg i to, w jaki sposób to działanie potwierdza. Kiedy pobiegłem w maratonie w sutannie, miałem obawy, jak to zostanie odebrane, czy mnie nie wyśmieją. Okazało się, że moje obawy były niepotrzebne. Na trasie ktoś podbiegł i chciał się wyspowiadać. Dzięki temu, że biegłem w sutannie, ludzie mnie zawołali i mogłem udzielić absolucji osobie, która zmarła podczas biegu. Okazało się, że był to człowiek bardzo wierzący i było to dla jego rodziny bardzo ważne. W ten sposób Bóg potwierdza, że bieg w sutannie, to nie wybryk czy "widzimisię". Na mój bieg w maratonie bardzo pozytywnie zareagował biskup Grzegorz Balcerek. Na spotkaniu z kapłanami nawiązał do tego przy herbacie. Był pełen uznania dla mojej postawy. Pytał, jaki miałem czas. Czas wprawdzie miałem słaby, biegłem 5 i pół godziny ze względu na wspomniane wcześniej wydarzenia. To o 45 minut więcej, niż gdy biegłem bez sutanny. Ciekawa była reakcja kolegów księży. Zastanawiali się, czy miałem ze sobą oleje, bo Pawłowski to pewnie jeszcze oleje na trasę zabrał. Oczywiście są też głosy krytyczne, że promuję samego siebie. Pojawiają się pytania, czy poznańska praca u podstaw nie jest ważniejsza od takich jednorazowych efektownych działań. Warto jednak pamiętać, że te dodatkowe działania następują po codziennej wielogodzinnej pracy kapłańskiej lub w dzień wolny.

Na ile ksiądz zgodzi się z kolegami księżmi, że to autopromocja?
Święty Ignacy Loyola powiedział, że gdyby czekał, aż będzie mu przyświecać tylko jedna, czysta intencja, to nic by nie zrobił. Główny motyw mojego działania, to chęć podzielanie się wiarą z innymi ludźmi, żeby dzielili ze mną to szczęście wiary w Jezusa Chrystusa, który zmienia życie. Z drugiej strony jestem tylko człowiekiem i cieszę się, kiedy ktoś mówi: czytałem o księdzu w gazecie, widziałem księdza w telewizji, czytałem bloga, czytałem komentarze na facebooku. Najpiękniejsze dla mnie jest jednak to, że ktoś mnie rozpoznaje i pomaga mu to przyjść do mnie się wyspowiadać.

Proboszcz się na tę działalność zgadza?
Tak. Ksiądz Marcin Węcławski, gdy przebiegłem maraton, ogłosił to na koniec mszy świętej - ludzie zaczęli klaskać, było to bardzo miłe. Było też zdjęcie i informacje w gazetce parafialnej "Maryjna Wspólnota", co pomogło np. w rozmowach na kolędzie. Zawsze jednak proboszcz podkreśla, że priorytetem jest duszpasterstwo w parafii i ja z tym się w 100% zgadzam.

Czy ksiądz liczy się z tym, że w którymś momencie może przekroczyć granicę? W czymś przesadzi, straci wyczucie?
Boję się. Myślę, że granic jest kilka. Pierwszą jest granica, która powstaje na modlitwie. Modlę się i pytam Pana Boga.
Co księdzu odpowiada?
Jeśli mam zbyt szalone pomysły, słyszę, żebym starał się realizować je powoli i z cierpliwością. Chcę np. wyjechać na misje do Chin, na stałe. Uczę się chińskiego i daję sobie na realizację tego planu dziesięć lat. Oczywiście musi się na to zgodzić arcybiskup. A to nie takie proste, bo pracy w naszej archidiecezji jest bardzo dużo. Trzeba też zawsze rozeznać, czy przypadkiem kapłan chcący jechać na misje nie ucieka od problemów w kapłaństwie. Zdaję sobie sprawę, że praca dla Kościoła w Chinach, to pomysł "hardcorowy", tutaj muszę być ostrożny. W minione wakacje byłem na Tajwanie i Korei Południowej przyjrzeć się, jak tam wygląda praca dusz-pasterska. W przyszłe wakacje jadę do Chin zapoznać się z tamtejszym Kościołem. Mam tam znajomych, także księży.

Który ze swoich pomysłów ksiądz jak do tej pory odrzucił?
Pójście do klubów gejowskich w Poznaniu, by porozmawiać z osobami o orientacji homoseksualnej i powiedzieć im o Jezusie. Jezus Chrystus jest dla wszystkich. Każdy może odkryć dzięki Niemu sens swojego życia. Mam kontakt z takimi osobami w parafii, w szkole, przy różnych okazjach i moim zdaniem często są one bardzo nieszczęśliwe. Kiedyś rozmawiałem z homoseksualnym mężczyzną w jakimś zwykłym pubie. Mówił, że jest szczęśliwy i zarzucał Kościołowi, że czepia się gejów, zarzucał mi różne rzeczy. Trzy godziny później ten sam mężczyzna płacząc mówił, że nie widzi sensu życia, chce popełnić samobójstwo i prosił "niech mnie ksiądz ratuje". Wynikało to z dramatu, jaki przeżywał, z braku miłości, wierności, z niemożliwości interpretacji swojego życia, także w wymiarze seksualnym. Wierzę, a zarazem wiem - bo znam takie osoby - że terapia osób homoseksualnych jest możliwa.

Pytał już ksiądz arcybiskupa Gądeckiego o zgodę na takie rekolekcje wśród gejów?
Praca z osobami o orientacji homoseksualnej toczy się w ramach zwykłego duszpasterstwa, kazania, spowiedzi, grupy duszpasterskie i na razie nie ma potrzeby tworzenia specjalnych duszpasterstw dla takich osób. Oczywiście, gdybym chciał się zająć tylko taką działalnością, musiałbym mieć zgodę arcybiskupa. Ale na razie nie chcę. To nie jest też dobry czas. Mam na szczęście dużo obowiązków w parafii, jestem katechetą w VIII LO, muszę dokończyć doktorat. Ewangelizuję wśród bezdomnych, na przykład ostatnio zorganizowaliśmy dla niech rekolekcje. Jest co robić!

Czy taką zgodę ksiądz uzyskał w przypadku nawracania przed klubami go-go?
Ze wspólnotą św. Jacka ewangelizujemy co tydzień w różnych miejscach, na deptaku, przy dworcu PKP, w marketach, na Starym Rynku byliśmy dziesiątki razy. Pomysł, by stanąć przed klubami go-go pojawił się spontanicznie i wpisany jest w to, co robimy, głosząc Jezusa. Po tym, jak sprawa została nagłośniona w mediach, arcybiskup wezwał mnie na rozmowę. Troszczył się o mnie. Pytał, czy chodzę tam sam, czy nic mi nie grozi.
Jednym słowem został ksiądz wezwany na dywanik?
Arcybiskup chciał raczej wiedzieć, jak to wygląda, żeby mieć spokojne sumienie jako przełożony, odpowiedzialny za kapłanów. W pełni to rozumiem. Była to dla mnie bardzo cenna rozmowa, jak zawsze w przypadku arcybiskupa Gądeckiego. Z takiej sprawy jak ta łatwo można zrobić medialny fakt, który w rezultacie nie będzie służył Kościołowi. Zgłosiły się do mnie gazety różnego rodzaju, m.in. "Fakt" czy "Super Express", telewizje. Odmawiałem wywiadów.

Arcybiskup prosił, by więcej tam nie chodzić?
Nie. Na Starym Rynku byłem jeszcze wielokrotnie. Często chodzę tam, modląc się na różańcu. Widuję wielu moich rówieśników, którzy lecą w takie miejsca jak ćmy do latarni, szukając szczęścia i miłości. Gdy z nimi rozmawiam, widzę jak wielu z nich żyje na oparach szczęścia. Od imprezy do imprezy, a pomiędzy jest dolina. Chodzę tam i po prostu modlę się za nich.

Nie tęskni ksiądz za takim życiem?
(śmiech) Nie wiem. Raczej nie. Sam się tam bawiłem w pubach, będąc w liceum. Potem się nawróciłem. Słysząc o różnych trudnych historiach zarówno w konfesjonale, jak wśród znajomych, wciąż mam wyrzuty sumienia, że Kościół za mało robi, by im pomóc. Za rzadko słyszą, że jest Jezus, który może zmienić ich życie. Dlatego tam chodzę.

Kiedy bawiący się ludzie widzą księdza, w piątkowy wieczór, przechadzającego się po Starym Rynku czy ul. Półwiejskie, coś im to daje?
To zależy, czy idę incognito, czy w sutannie. Czasami po prostu omadlam te przestrzenie, gdzie prowadzimy ewangelizację. Kiedy idę w sutannie, pewnie skłania to niektórych do refleksji, niektórych do podejścia. Kiedyś bałem się chodzić w sutannie, teraz chodzę praktycznie wszędzie.

O czym ksiądz rozmawia z tymi bawiącymi się i pewnie czasem nietrzeźwymi ludźmi?
Rozmowy bywają różne, od bardzo powierzchownych, do bardzo głębokich. Udało mi się spłoszyć paru klientów klubom go-go. Obcokrajowcowi, który chciał wejść, tłumaczyłem w tzw. easy English, że tam nie warto iść. W prostych słowach, bez głębokiej teologii. I zrezygnował, nie wszedł do klubu. Było też dziesięciu chłopaków, których pani namawiała, by weszli. Rozmowa odbywała się w radosnym żartobliwym klimacie. Ktoś rzucił, że kolega już nie może, bo ma żonę. I zrezygnowali.

Co im ksiądz mówił?
Dałem świadectwo swojego nawrócenia. Kiedyś sam byłem katolikiem, który stoi przed kościołem, nudzi się podczas mszy świętych, bardzo nieśmiałym i zamkniętym w sobie. Obiecałem sobie, że nie będę pił i palił, ale gdy przyszły wycieczki szkolne i koncerty, okazało się, że nie potrafię dotrzymać danego sobie słowa. Moje życie pod koniec podstawówki i później w liceum zaczęło skręcać w niewłaściwą stronę. Kiedy miałem 17 lat, kolega zaprosił mnie na rekolekcje. Tam zobaczyłem coś, czego dotychczas nie widziałem: osoby, dla których Bóg nie jest osobą w chmurkach, ale jest ich Przyjacielem, który im pomaga. Wyprowadza z alkoholizmu, ulecza życiowe traumy. Chciałem, żeby i w moim życiu Bóg tak zadziałał.

Co było dalej?
Po rekolekcjach oddałem życie Jezusowi jako Panu i Zbawicielowi. Trafiłem do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym przy parafii na ul. Fredry. Bóg zaczął mnie uczyć, jak się modlić, jak czytać Pismo św., jak przeżywać Eucharystię jako najpiękniejsze spotkanie z Bogiem w komunii świętej. Przez to Bóg zaczął mnie otwierać. Stałem się bardziej radosny, otwarty, zbudowałem przyjaźnie, bywałem zakochany. Zmieniła się moja rodzina. Tata się nawrócił. Moja siostra, która była wtedy punkówą, po wielu latach nawróciła się, sama jest teraz we wspólnocie Przymierze Miłosierdzia. Przyszło też powołanie do kapłaństwa. Bóg pokazał mi, zamiast inwestowania w akcje, co wtedy robiłem na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, ekonomię Bożą.
Takie głębsze rozmowy o życiu, trudnych doświadczeniach są możliwe przed klubem go-go?
Tak. Pamiętam taką rozmowę z panią z parasolką. Podszedł pewien pan, który wraz ze mną zaczął przekonywać ją, że robi coś złego, namawiając mężczyzn, by weszli do klubu. Mówił o sobie, o tym, że ma żonę i nie wyobraża sobie, by miał ją zdradzać choćby tylko tym, że pójdzie w takie miejsce. To było mocne przeżycie i wierzę, że ta dziewczyna je zapamiętała. Odezwał się też kiedyś do mnie mój dawny uczeń, pisząc, że dziękuje mi, że to robię. Sam był tam raz w życiu na wieczorze kawalerskim kolegi i stracił w ten sposób miłość życia.

Nigdy nie zwątpił ksiądz, nie zastanawiał się, czy nawracanie przed klubem go-go ma sens?
Nie. Ciekawym potwierdzeniem mojej działalności było to, że prezes sieci klubów Cocomo Jan Szybawski zaczął przychodzić na moje msze święte. Pewnego razu przyjechał na mszę w niedzielę o 11. Proboszcz go zauważył. Podszedłem, porozmawialiśmy. Podobało mu się kazanie, zaprosiłem go na mszę za tydzień. Był kilka razy. Później przyszły wakacje i kontakt się urwał.

Dlaczego ksiądz to robi?
Kościół jest powołany do tego, by dzielić się swoim największym skarbem, jakim jest Jezus Chrystus. To, czym się zajmuję razem ze wspólnotami duszpasterskimi, to nowa ewangelizacja. W obliczu nowych wyzwań, tego, że ludzie ochrzczeni odchodzą od wiary, papież Franciszek zachęca, by dzielić się podstawowymi prawdami wiary z ludźmi, którzy nas otaczają. Z tym wiąże się pewna kreatywność. Jeśli chodzi o treść, głosimy Ewangelię, jeśli chodzi o formę, bywa różnorodna. Mam doświadczenia z Przystanku Jezus, Jarocina, festiwalu Sunrise, juwenaliów oraz ulicznych ewangelizacji, w każdy piątek wieczorem na Starym Rynku i na deptaku. Widzę, jakie są problemy współczesnych ludzi i staram się, jak potrafię, na nie odpowiedzieć. Pomagamy w poszukiwaniu tego, za czym ludzie tak tęsknią, za poczuciem sensu życia i Miłością.

Czym jest Nowa Ewangelizacja?

Postulował ją mocno Sobór Watykański II. Potem zaakcentował Jan Paweł II, mówiąc, że ewangelizacja powinna być "nowa w zapale, metodzie i środkach wyrazu". W rezultacie powstała Szkoła Nowej Ewangelizacji nastawiona na docieranie do ludzi z "propozycją wiary". Akcentująca otwartość na działanie Ducha św., który przemienia uczestnika ewangelizacji.

Ks. Adam Pawłowski urodził się w 1977 r. w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął w 2002 r. z rąk abp. S. Gądeckiego. Poza pracą duszpasterską miłośnik nowości filmowych i filmów o świętych oraz zapalony biegacz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski