Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z „Granicy” został mały realizm. Recenzja z premiery w Teatrze Polskim w Poznaniu. [ZDJĘCIA]

Stefan Drajewski
Sceny z "Granicy" w Teatrze Polskim w Poznaniu
Sceny z "Granicy" w Teatrze Polskim w Poznaniu Michał Ramus
W 2011 roku ukazała się biografia Zofii Nałkowskiej napisana przez wybitną znawczynię jej twórczości Hannę Kirchner. Badaczka w liczącym prawie 900 stron dziele wykazała, że warto na nowo przeczytać utwory Nałkowskiej, bo są one poniekąd lustrem współczesności.

„Granica” w powszechnej świadomości kojarzy się z lekturą szkolną i jako taka uchodzi za nudziarstwo. Tymczasem przypomina ona znane nam z seriali lub prasy brukowej liczne historie oparte na schemacie: wysokiej rangi dygnitarz ma romans z dziewczyną, ale żeni się z inną. Pokrzywdzona panna mści się na nim. Ten schemat się ciągle aktualizuje. Nałkowska o tym wiedziała doskonale, ale miała świadomość, podobnie jak Dostojewski, że na podstawie prostej historii można zbudować monumentalne dzieło. „Granica” nie jest monumentem, ale nie jest też zwyczajnym romansem. Ukazała się w specyficznym czasie jako „konterfekt klasy politycznej”. Nałkowska spojrzała na rzeczywistość początku lat trzydziestych XX wieku z zewnątrz. I jak pisze Hanna Kirchner, była to „czujna, doraźna reakcja na wstrząsy historii i życia społecznego, a zarazem podnoszenie ich do rangi uniwersalnych zagadnień egzystencjalnych i antropologicznych”. Potrzeba było jednak czasu, aby dostrzec – jak pisze dalej Kirchner - „analogie teraźniejszości polskiej po transformacji ustrojowej z kapitalistyczno-feudalną demokracją krótkiej niepodległości między wojnami”.

Szymon Kaczmarek celnie uchwycił tę analogię. W 1989 roku i na początku lat 90. ubiegłego stulecia wielu było Zenonów Ziembiewiczów, którzy wracali ze studiów za granicą i robili błyskotliwe oraz błyskawiczne kariery. Jego Ziembiewicz (Piotr B. Dąbrowski) jest młody, przystojny, ma głowę pełną ideałów, które bardzo szybko będzie musiał skonfrontować z rzeczywistością (niezła scena, kiedy jako redaktor naczelny rozmawia z podległym mu dziennikarzem), chce odnieść sukces zawodowy i majątkowy. Każdy sukces musi jednak okupić kolejnym ustępstwem ze swoich ideałów. Wraca do swojej miłości Elżbiety (Barbara Prokopowicz) i nie zapomina o kochance (Agnieszka Findysz), którą uwiódł podczas wakacji studenckich w rodzinnej Boleborzy. Nałkowska w powieści rozprawia się z mitem inteligenta. Inteligent (dobrze zapowiadający się Ziembiewicz) zostaje odarty z charyzmy. Dostaje się w tryby machiny politycznej, która nazywa się manipulacją. W inscenizacji Kaczmarka niby mamy podobną sytuację. Ale miast machiny politycznej jesteśmy świadkami lokalnych geszeftów. Schemat powieściowy w „Granicy” obrastają drobne okruchy, które czynią z niej dzieło ponadczasowe, wyjątkowe, nawet jeśli po latach wymagają przypisów. Kaczmarek zamiast te przypisy oczyścić lub nadać im formę teatralnego znaku dopisał, przy pomocy dramaturga Żelisława Żelisławskiego, nowe, swoje koszmarki-opałki, bardziej współczesne (np. sprawy związane z prezydentem miasta, historia ks. Czerlona).

„Granica” w Teatrze Polskim mogła się zakończyć sukcesem. Ale tak się nie stało. Reżyser z dramaturgiem nie zaufali Nałkowskiej i publiczności. Reżyser koniecznie chciał wszystko uwspółcześnić i dopowiedzieć do końca, przez co spektakl jest długi i nudny.

„Granica” jako powieść nie rości sobie ambicji panoramy tamtych czasów, nie jest oparta na realizmie, tymczasem Kaczmarek zdaje się uwielbiać realizm (Kolichowska musi koniecznie dokonać żywota na specjalistycznym łóżku do rehabilitacji, Marian Chąśba (Jakub Papuga) musi wpaść do salonu z rozkwaszoną twarzą, a Ziembiewicz musi sobie na oczach publiczności strzelić w usta... Ale to nie wszystko. Czekam, kiedy Krzysztof Garbaczewski oskarży Szymona Kaczmarka o plagiat. Garbaczewski dużą część „Balladyny” (premiera odbyła się 24 stycznia 2013 r. w Teatrze Polskim w Poznaniu) rozgrywał poza scena i pokazywał na ekranie. Dokładnie tym samym tropem poszedł Kaczmarek, pokazując sceny z mieszkania Justyny. Dodam, że kilka tygodni temu z lepszym artystycznie skutkiem niż Kaczmarek zrobił to Markus Öhrn w spektaklu „Bis zum Tod”.

I tak Szymon Kaczmarek, i Żelisław Żelisławski, doszukawszy się analogii między „Granicą” a współczesnością, sprowadzili ją do małego realizmu. Panowie, jeśli nie macie talentu na miarę Nałkowskiej, nie poprawiajcie jej. To widać gołym okiem i słychać ze sceny. Fragmenty dopisane lub „przepisane” przez Was brzmią fałszywie. Może trzeba mieć więcej zaufania do odbiorców, którzy sami zaktualizują sobie sceniczną treść.

Teatr Polski: Zofia Nałkowska, „Granica”, reżyseria Szymon Kaczmarek, adaptacja, dramaturgia i opracowanie muzyczne Żelisław Żelisławski, scenografia i kostiumy Kaja Migdałek, 17 grudnia 2014 r.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski