Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodzimierz Press: Muszę czuć, że ktoś we mnie wierzy [ROZMOWA]

Marek Zaradniak
Dziś jestem aktorem gościnnym - mówi Włodzimierz Press
Dziś jestem aktorem gościnnym - mówi Włodzimierz Press Waldemar Wylegalski
Z aktorem znanym z roli Grigorija z kultowego serialu "Czterej pancerni i pies" Włodzimierzem Pressem rozmawiamy o pracy, popularności oraz polszczyźnie.

Marek Zaradniak: W ramach XIV Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra czytał Pan w Bazylice Archikatedralnej w Poznaniu Księgę Kronik Starego Testamentu, ale wielu Polakom kojarzy się Pan z postacią Grigorija w słynnym serialu "Czterej Pancerni i Pies". Jak to się stało, że zagrał Pan tę postać? Jak się wtedy trafiało do seriali?
Włodzimierz Press: Do seriali trafiało się podobnie jak dziś, w wyniku castingów, czyli próbnych zdjęć. Zostałem wezwany na zdjęcia i tak się stało, że szczęśliwie mnie wybrano. Nie wiem ilu miałem kontrkandydatów. Razem z Januszem Gajosem zdjęcia próbne mieliśmy tego samego dnia. Spodobaliśmy się i w dwie lub trzy doby później otrzymaliśmy wiadomość, że jesteśmy zaakceptowani i zagramy role, on Janka i ja - Grigorija.

Marek Zaradniak: Byliście przez lata bardzo popularni. Jak odczuwaliście tę popularność na co dzień? Istniały wtedy Wasze fan cluby?
Włodzimierz Press: Istniały Kluby Pancernych. To był taki program telewizyjny, w którym wpajano młodym ludziom jakieś szlachetne idee na wzór cech załogi Rudego, która mogła na sobie polegać. Młodzi telewidzowie chwalili się w tych programach szlachetnymi rzeczami, jakich dokonali wobec ludzi czy zwierząt. Fanów ten serial miał wielu. Na czym to wszystko polegało, szczerze mówiąc nie wiedzieliśmy, bo pracując nad filmem nie umiejscawialiśmy siebie w jakimś panteonie gwiazd. Może stało się tak, że publiczność kupiła to ze względu na prostotę i poczucie humoru bohaterów. Dzieci i młodzież w Polsce do dziś to uwielbiają, czego dowodem jest fakt, że serial nadal chodzi, chociaż od premiery minęło kilkadziesiąt lat.
Ale po zagraniu w tym serialu Roman Wilhelmi, Janusz Gajos i Franciszek Pieczka zagrali kolejne swoje wielkie role. Pan zapisał się w pamięci widzów jako aktor tej jednej roli. Dlaczego? Czy nie było propozycji dla Pana?
Podejrzewam, że dużo w tym mojej winy, bo ja nie umiem się lansować ani walczyć o siebie. Nie mam zbyt dużo wiary w siebie i muszę czuć, że ktoś bardzo we mnie inwestuje i wierzy we mnie, i w to, że mogę podjąć się jakiegoś zadania. Tak się jakoś zdarzyło. Ja nie przegrywałem bitew, tylko po prostu ich nie zaczynałem. Cały czas byłem i jestem aktorem. Dziś już emerytowanym, ale cały czas funkcjonującym. Zawsze w teatrze znajdowano mi ciekawe zadania, z których wywiązywałem się z nich, zgodnie z moim potencjałem artystycznym.

Marek Zaradniak: Nie zazdrościł Pan kolegom, że idą na fali, a Pan nie?
Włodzimierz Press: Nie. Kompletnie nie. Ja moich kolegów traktowałem i traktuję poważnie i jestem dumny, że mogłem w życiu z takimi wspaniałymi ludźmi pracować. Jestem dla nich pełen uznania i nie żywię wobec nich żadnego uczucia zawiści. A jeśli mnie się zdarzy, że zrobię coś ciekawego czy też jestem za coś nagrodzony, to jestem szczęśliwy, że coś się powiodło.
Marek Zaradniak: Przez cały czas grał Pan w filmach role drugoplanowe, ale w pewnym momencie wyjechał Pan z Polski. Dlaczego?
Włodzimierz Press: Był stan wojenny. My aktorzy bojkotowaliśmy publikatory, czyli publiczne przekaźniki. Nic się artystycznie nie działo. Byłem w teatrze Kwadrat u Edwarda Dziewońskiego. Był to teatr miejski w Warszawie dostępny dla publiczności, ale jego właścicielem była Telewizja Polska. Moja mama mieszkająca w Paryżu zachorowała, mam też zresztą tam siostrę, więc wyjechałem do Francji. Pobyłem tam tylko trzy lata, bo poczułem, że siłą moich umiejętności jest język polski. Dostałem angaż do Teatru Dramatycznego, którego dyrektorem był wtedy Zbigniew Zapasiewicz i zagrałem tam wiele przyzwoitych ról. Potem przeszedłem do Teatru Studio Jerzego Grzegorzewskiego. A teraz, kiedy jestem już na emeryturze, jestem aktorem gościnnym, choć to może dziwne określenie, w Teatrze Narodowym. Zagrałem tam w "Mewie" Czechowa postać starego właściciela ziemskiego Sorina, zagrałem w pięknej sztuce izraelskigo dramaturga Hanocha Levina "Udręka życia". Zagrałem w niej z Anną Seniuk i Januszem Gajosem, z którym spotkałem się wreszcie po latach na niwie artystycznej. Gram tam rolę epizodyczną, ale bardzo istotną, za którą otrzymałem nagrodę "Warszawskiego Feliksa".

Marek Zaradniak: Czy Wy, dawni pancerni, utrzymujecie ze sobą kontakty?
Włodzimierz Press: Nie. Jesteśmy już starzy, dorośli i każdy zajęty jest swoimi sprawami. Z Januszem Gajosem czy z Frankiem Pieczką nie utrzymujemy kontaktów, ale gdy uda nam się spotkać, to zawsze jest wielka radość.

Marek Zaradniak: W nowych czasach po 1989 roku pojawiło się bardzo wiele seriali, ale przez cały czas pojawia się Pan jedynie w rolach epizodycznych. Zagrał Pan m.in. postać księdza Suchowolca w serialu "Popiełuszko. Wolność jest w nas". Nikt Panu nie proponował żadnej dużej roli?
Włodzimierz Press: Jeśli chodzi o rolę księdza Suchowolca to ktoś, kto zna moją fizjonomię, powiedział, że jestem do niego podobny i na tej zasadzie zostałem obsadzony. Dla mnie istotne w tym przypadku było jedynie to, że zagrałem w ważnym filmie.
Marek Zaradniak: A inne filmy?
Włodzimierz Press: Zagrałem w filmie "Korczak". Miałem też epizod w filmie "Europa, Europa", zagrałem w pierwszym telewizyjnym filmie Juliusza Machulskego "Bezpośrednie połączenie". Nie zdarzyło się jednak specjalnie nic, co by miało szczególny wpływ na moje aktorskie losy. Teraz zagrałem w polsko-izraelskim filmie "Demon", który jeszcze jest w fazie produkcji i pojawi się na ekranach w przyszłym roku.
Wróćmy do Festiwalu Sztuki Słowa Verba Sacra. Czym jest dla Pana sztuka słowa jako aktora i tego, który obserwuje naszą polską, codzienną rzeczywistość?
Słowo jest niezwykle ważnym elementem naszej komunikacji. Każde słowo można dzielić na dziesiątki części. Jego znaczenie i kontekst, w którym wybrzmiewa, mogą być różnorodne. Wiele zależy w tym przypadku od akcentu. Ja traktuję słowo tak, że aktor ma za zadanie powiedzieć tak, jak je czuje, ale i aby poczuł, że ono przechodzi na drugą stronę, że jest zrozumiany.

Marek Zaradniak: Czy Polacy dziś potrafią mówić?
Włodzimierz Press: Jest coraz gorzej. Wszystko się banalizuje, upraszcza, staje się bardzo szybkie. Nie ma tego, co my aktorzy szczególnie cenimy - analizy i odpowiedzialności za słowo. Bywają oczywiście świetni mówcy, ale czasami zżymamy się słuchając tych, od których zależeć mają nasze losy, czyli od polityków. Nie podoba mi się to, jak komunikują się ze sobą, jak potrafią się nawzajem obrażać, a potem klepią się po ramionach i wszystko staje się spektakularną zabawą.
Jakie są Pana plany oprócz filmu, o którym przed chwilą wspomnieliśmy?
Mam je, ale na szczegóły jeszcze za wcześnie. Zdradzę tylko, że przymierzam się do zagrania w Teatrze Żydowskim w sztuce "Rachela wychodzi za mąż".

Marek Zaradniak: Tematyka żydowska jest Panu szczególnie bliska, bo ma Pan korzenie żydowskie. Czy miało to wpływ na Pana? Myślę tu o wydarzeniach roku 1968?
Włodzimierz Press: Ogromny, wtedy właśnie wyemigrowała moja mama.

Marek Zaradniak: Jak Pan z perspektywy lat spogląda na tamte czasy?
Włodzimierz Press: To był ciężki, historycznie i psychologicznie czas. Oby ci, którzy dopuścili się przewinień wobec narodu żydowskiego, to wiedzieli i potrafili wczuć się w sytuację ludzi, którym dane było to przeżyć.

Włodzimierz Press urodził się 13 maja 1939 we Lwowie. Aktor telewizyjny, teatralny i dubbingowy oraz scenarzysta.
Popularność przyniosła mu rola Grigorija w serialu "Czterej pancerni i pies". Dziecięcej publiczności znany jako głos kota Sylwestra bądź głos smerfa Łasucha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski