Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Matki chorych dzieci muszą mieć siłę na walkę ze strachem i cierpieniem [REPORTAŻ]

Krystian Lurka
Hanna Polna to jedna z kobiet, która brała udział w akcji "Metamorfozy mam". - Było wspaniale - wspomina z uśmiechem
Hanna Polna to jedna z kobiet, która brała udział w akcji "Metamorfozy mam". - Było wspaniale - wspomina z uśmiechem Waldemar Wylegalski
Informacja o tym, że dziecko zachorowało na nowotwór to zawsze szok. Jak mówią matki chorych dzieci, nie ma osoby, która mogłaby przyjąć to na spokojnie. - To zawsze jest dramat i coś z czymś trudno się pogodzić - mówią chórem i dodają, że na początku jest niedowierzanie i wyparcie. Dopiero potem przychodzi czas na walkę, do której potrzebnych jest sporo sił. Jak je zebrać?

Honorata Wincenciak dowiedziała się o chorobie kilka miesięcy temu. Był kwiecień .

- Przez dwa tygodnie nie wierzyłam w to, co powiedział lekarz - wspomina matka pięcioletniego Szymona. - To spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. Jeszcze kilka dni przed diagnozą wszystko było w porządku. Nic nie wskazywało na to, że Szymon jest chory i to tak poważnie.

CZYTAJ TEŻ:
ZANIM MNIE PRZYJMĄ, ZDĄŻĘ UMRZEĆ

Później zmieniło się wszystko. Były codziennie zmagania z cierpieniem dziecka. Brak czasu na wszystko inne. Aż do akcji "Metamorfozy mam". Jedenaście kobiet z oddziału onkologicznego zostało "porwanych" do salonu fryzjerskiego. Po to, by choć na chwilę zadbać o siebie. Pośmiać się, nabrać sił i wrócić do łóżka chorego dziecka.

Hanna Polna to jedna z matek, która pozowała przed aparatem podczas "Metamorfozy mam".

- Jest super - mówiła. - Jesteśmy mile zaskoczone. Bo przecież ci ludzie nie musieli nam pomagać. Nikt im za to nie płaci. Robią to z potrzeby serca - przyznała.

Natasza Chmielewska, psycholog tłumaczy, że właśnie takie akcje są idealne dla kobiet, które na co dzień zmagają się z chorobą dziecka.

- Aby mieć siłę na codzienną walkę, każda matka powinna mieć chwilę dla siebie i powinna zapewniać sobie drobne przyjemności - dodaje.

Te mamy łączy choroba dzieci. Hanna Polna, Honorata Wincenciak i Sylwia Dolna spędziły po kilka tygodni przy łóżkach swoich pociech. Pierwsza matka chętnie rozmawiała podczas akcji "Metamorfozy mam", jednak o sposobach radzenia sobie z codziennymi trudami już nie chciała opowiadać.

- Dla niektórych matek jest to tak trudne, że wolą o tym nie opowiadać. Trzeba to uszanować - wyjaśnia Natasza Chmielewska, psycholog z Poznania. Wyjaśnia jednak, że to jeden ze sposobów radzenia sobie z chorobą kogoś bliskiego.
Pani Sylwia z kolei o trudach opowiadała otwarcie.

O chorobie swojej córeczki dowiedziała się w grudniu ubiegłego roku. Jej córka Marysia ma ostrą białaczkę. Od tego czasu matka zmaga się nie tylko z chorobą dziecka, ale i z warunkami, w których córka jest leczona.

Szpitalne mury stały się domem dla rodziny małej Marysi. Domem - jak mówi matka dziewczynki - tłocznym, niewygodnym, który tak naprawdę przecież domem nigdy nie będzie. Tu jednak toczy się codzienność dziecka i matki. Zdarzają się jednak sytuacje, w których leczenie Marysi - ze względu na dużą liczbę potrzebujących - musi być przekładane. Bo poza problemami emocjonalnymi i fizycznymi dochodzą kłopoty ze służbą zdrowia.

Gdy dziewczynka jest hospitalizowana, matka śpi na materacu pod jej łóżkiem, bo... dla niej nie ma miejsca. Sylwia Dolna stara się nie narzekać, choć przyznaje, że nie jest łatwo. W gorszych chwilach pomaga jej rozmowa ze "szpitalnianymi sąsiadkami". One przecież są w takiej samej sytuacji. Rozumieją, bo przeżywają to samo na własnej skórze.

To właśnie jedno z najpopularniejszych rozwiązań dla kobiet w trudnych sytuacjach i sposób na radzenie sobie ze stresem.
Mamy mówią wtedy nie tylko o chorobie dziecka i wynikach leczenia, ale także o "normalnych" sprawach, życiu poza szpitalnymi murami. Często wspominają czasy sprzed choroby, opowiadają sobie nawzajem kolejne odcinki ulubionych seriali, programów, których nie da się oglądać, będąc w szpitalu. Kiedy dzieci śpią, na szpitalnych korytarzach zbierają się mamy,
szeptem, w półmroku snują plany na przyszłość.

O tym, że matki chorych dzieci nie mogą się załamywać, mówi Honorata Wincenciak. Dodaje jednak od razu:
- Choć wszystkie doskonale to wiemy, są takie chwilę, w których jest to niemożliwe. Chwile "załamki" zdarzają się często. Jak mówi, ważne, żeby nie trwały długo i żeby łez nie widziały dzieci.

Jej pięcioletni syn Szymon obecnie otrzymuje sterydy. Nie jest w stanie samodzielnie się poruszać.

- Kiedy jest źle, a przebywam w domu, rozmawiam z sąsiadką. Kiedy jesteśmy w szpitalu, pomaga mi rozmowa z innymi matkami - mówi wprost Honorata i wyjaśnia: - Jednego dnia jedna z nas ma gorszy dzień, kolejnego inna mama. Nawzajem się jednak dopingujemy, wspieramy - opowiada i dodaje: - Wszystko jednak tak, żeby dzieci nie widziały łez, smutku, strachu. Mamy mówią jednak wprost, że czasami jednak nie pomaga nic innego jak... wypłakanie się i krzyk.

- W krytycznych momentach idę w ustronne miejsce i po prostu krzyczę z bezsilności, wściekłości. To pomaga. Potem przez dłuższy czas jest naprawdę dobrze, dużo spokojniej - wyjaśnia pani Honorata. - Na jakiekolwiek zainteresowanie, zrobienie czegoś dla siebie nie mam czasu. Wciąż jest tylko walka o zdrowie dziecka, ciągła walka.

Honorata Wincenciak chętnie pozowała przed aparatem podczas nietypowej inicjatywy. Dla kobiet takie akcje to prawdziwe święto. W szpitalnych warunkach nikt nie myśli przecież o tym, by układać włosy czy malować oczy i usta. Tu liczy się tylko wygodny dres, szczoteczka do zębów oraz koc do przykrycia na noc, którą najczęściej spędza się na podłodze. Mamy nie mają czasu na patrzenie w lusterko.

- Metamorfozy są bardzo miłe. Wszystkie jesteśmy zaskoczone. Bo przecież ci ludzie nie musieli nam pomagać. Nikt im za to nie płaci. Robią to z potrzeby serca, z uśmiechem, troską i zrozumieniem - przyznawała mama i dodawała, że taka bezinteresowna pomoc jest ważna. - Mimo całego zamieszania była to dla nas chwila wytchnienia, która tak bardzo jest nam czasami potrzebna - mówiła, patrząc na zegarek. Spieszyła się, bo przecież od kilku godzin nie było jej przy chorym dziecku, któremu cały czas towarzyszy w walce z chorobą.

Dziś pięcioletni Szymon przebywa w domu. Jednak jeszcze dwa miesiące temu tym domem był szpital. I to właśnie tam miała miejsca sytuacja, która wiele mówi o tym, co dzieje się w głowach chorych maluchów. Podczas jednego z wielu pobytów w szpitalu dwie małe pacjentki i zarazem koleżanki Szymona zmarły. Chłopczyk zauważył to, że były i nagle zniknęły.

- Spytał, czy dziewczynki poszły do aniołków - wspomina mama chłopca i zastanawia się, skąd w głowie malucha takie pytanie. Kobieta spokojnie odpowiedziała synkowi, że tak. Chłopczyk wtedy usiadł na łóżku, przeżegnał się i przez kilka minut w ogóle się nie odzywał.

- Syn rozumie to, że jest chory. Mimo że ma dopiero pięć lat, widzę, że czasami zachowuje się tak, jakby miał 15. Także on jest dla mnie wsparciem - wyznaje pani Honorata i zauważa, że dzieci z problemami onkologicznymi szybko dorastają. I podaje przykład na to, że syn rozumie o wiele więcej, niż mogłoby się wydawać. - Podczas jednej z "załamek" powiedział do mnie "Niech mama nie płacze. Te robaczki ze mnie kiedyś wyjdą i będzie już dobrze" - mówi Honorata.

- Dzieci z problemami onkologicznymi szybko dorastają - przyznaje także Natasza Chmielewska, psycholog. - To właśnie dlatego trzeba im jak najwięcej tłumaczyć, co dzieje się z ich organizmem. Nie ma sensu niczego ukrywać, one gdzieś coś usłyszą i będą niespokojne - radzi Natasza Chmielewska i dodaje: - Nie należy też ukrywać swoich emocji - przyznaje.

Podkreśla jednak, że wszystko musi być przekazywane w sposób przyswajalny dla pociechy. Jej zdaniem, taka rozmowa może być ratunkiem zarówno dla rodzica, jak i dziecka.

- Trzeba jednak pamiętać o tym, żeby kiedy dziecko widzi, że rodzic jest w złym nastroju albo płacze, trzeba wytłumaczyć, czym jest to spowodowane.

Podkreśla także, że akcje takie jak "Metamorfozy mam" są bardzo istotne dla tak zwanej higieny psychicznej.

- Kobiety, które opiekują się ciężko chorymi dziećmi, mają poczucie winy, kiedy robią coś dla siebie i poświęcają czas sobie. To niewłaściwe - wyjaśnia psycholog i zachęca wszystkich znajomych i członków rodziny, żeby nakłaniali, a wręcz "wyganiali" mamy do kina, fryzjera czy kawiarni.

- Mamy dzieci ciężko chorych potrzebują chwili wytchnienia i relaksu. To daje im siłę do dalszej walki. A ta przecież bywa czasami bardzo długa - przyznaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski