Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poznaniak ze złamanym palcem szukał pomocy przez trzy dni

Krystian Lurka
Pan Marcin z Poznania ze złamanym palcem szukał pomocy przez trzy dni. Odsyłano go od szpitala do szpitala. Musiał odwiedzić pięć placówek. W sumie przejechał tramwajem ponad 47 kilometrów.
Pan Marcin z Poznania ze złamanym palcem szukał pomocy przez trzy dni. Odsyłano go od szpitala do szpitala. Musiał odwiedzić pięć placówek. W sumie przejechał tramwajem ponad 47 kilometrów. Waldemar Wylegalski
Pan Marcin z Poznania ze złamanym palcem szukał pomocy przez trzy dni. Odsyłano go od szpitala do szpitala. Musiał odwiedzić pięć placówek.

Kiedy pan Marcin z poznańskiego Piątkowa w ubiegły poniedziałek jechał do szpitala ze złamanym palcem, nie przypuszczał, co go czeka. Jak wspomina, wydawało mu się, że jego problem nie jest skomplikowany, asprawą szybko zajmą się specjaliści. Rzeczywistość jednak boleśnie zweryfikowała wyobrażenia poznaniaka.

Pierwsze kłopoty napotkał w poniedziałek, kiedy przyjechał do byłego szpitala wojskowego przy ul. Grunwaldzkiej. Potrzebował pomocy, po tym, jak przewrócił się na schodach. Upadł tak nieszczęśliwie, że złamał palec.

Czytaj również: "Lekarze rodzinni alarmują: W styczniu zbankrutujemy!"

- Od godziny 13 od 20 czekałem na jakąkolwiek reakcję personelu. Kiedy pytałem, czy zostanę przyjęty, odpowiadali mi, że... mam czekać - opisuje pan Marcin. Dodaje jednak, że długi czas oczekiwania to "pikuś" w porównaniu z tym, co spotkało go później.

Jak wspomina, lekarz, który go przyjął, powiedział, że... nie powinien tutaj trafić, ale skoro już przyszedł, to go przyjmie.

Czytaj też: "Szpital wzywa na zabieg pacjentów, którzy... zapisali się w 2007 roku!"

- Stwierdził, że powinienem udać się do Szpitala Wojewódzkiej przy ul. Lutyckiej, bo tam jest mój "rejon" - mówi zaskoczony pan Marcin. Jak wspomina, nigdy wcześniej nie słyszał o takich wymogach. Lekarz wysłał go do pracowni rentgenowskiej. Tam, podczas rozmowy z pielęgniarką, pan Marcin dowiedział się, że... nie ma czegoś takiego jak rejonizacja.

Poznaniak ze zdjęciem prześwietlonej dłoni udał się ponownie do lekarza. Ten założył szynę i stwierdził, że... trzeba operować. Ma jednak skorzystać zpomocy specjalistów ze szpitala przy Lutyckiej. - Byłem załamany - wspomina pan Marcin. Jak mówi, ręka była opuchnięta i obolała, a nikt nie potrafił lub nie chciał mu pomoc.
Zgodnie z nakazem pacjent następnego dnia posłusznie pojechał do szpitala na Lutycką. Tam na przyjęcie czekał "tylko" dwie godziny. Nikt jednak mu pomocy nie udzielił. Usłyszał jedynie, że "szpital wojskowy zaczął leczenie, to niech je dokończy". Jeszcze tego samego dnia pojechał na ul. Grunwaldzką. Tym razem przyjął go inny lekarz. Powiedział, że pomogą mu w pobliskiej przychodni, ale konieczne jest skierowanie od lekarza rodzinnego. Pan Marcin zatem pojechał na osiedle Batorego, do swojego lekarza rodzinnego. Skierowanie dostał od ręki. Było jednak już za późno, żeby pojechać do poradni. W środę po raz kolejny pojechał na Grunwald. Dokładnie po 44 godzinach od zgłoszenia się naizbie przyjęć w szpitalu przyGrunwaldzkiej i przebyciu ponad 47 kilometrów komunikacją miejską, pacjentem zajął się lekarz. Konieczne było nastawianie palca.

Historię pana Marcina powściągliwie komentują przedstawiciele szpitali.

Alina Łukasik, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy Lutyckiej, przyznaje, że co kilka dni podsyłani są donich pacjenci z innych poznańskich szpitali. Sprawy pana Marcina nie chce komentować. Jak twierdzi, sytuacji nie da się zweryfikować. Wyjaśnia jednak, że: - Pacjent w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego ma prawo zgłosić się do każdego szpitala, szczególnie takiego, który ma w swojej strukturze SOR lub Izbę Przyjęć - mówi Alina Łukasik.

Zarzuty odpiera Wojciech Ratajczak, zastępca kierownika oddziału ortopedii i traumatologii narządu ruchu. To on przyjął pacjenta we wtorek . Lekarz wątpi w to, że któryś z jego kolegów kazał pacjentowi jechać na Lutycką. - Być może pojawiła się jedynie grzeczna sugestia - przyznaje Wojciech Ratajczak i dodaje, że takie sytuacje nie powinny się zdarzać.

Podkreśla też, że pracownicy szpitala pracują pod ogromną presją. - Dziennie lekarz musi przyjąć ponad 30 pacjentów, apoza tym wykonuje zabiegi ioperacje - wyjaśnia. Mówi także, że kiedy przyjął pacjenta, poinformowanie go o możliwości zdobycia skierowania na leczenie, to jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić.

Jeśli byłeś uczestnikiem lub świadkiem podobnej historii to napisz do naszego dziennikarza. Wiadomości elektroniczne prosimy wysyłać na adres mailowy [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski