Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy uda się odnaleźć mordercę?

Agnieszka Smogulecka
Pod koniec 2002 r. Urszula  przyjechała do Poznania „na stałe”. Nie cieszyła się długo spokojem....
Pod koniec 2002 r. Urszula przyjechała do Poznania „na stałe”. Nie cieszyła się długo spokojem.... fot. archiwum rodzinne
Ostatni rok przyniósł rozwiązania zagadek kryminalnych, w rozwikłanie których niewielu wierzyło. Ale tych, które czekają na finał, wciąż jest wiele, np. zbrodnia, której świadkiem było 3-letnie wówczas dziecko. Czy są szanse na odnalezienie mordercy jego matki, Urszuli Rataj- pyta Agnieszka Smogulecka

Rudowłosa kobieta uśmiecha się ze zdjęcia. Jest opalona, wypoczęta, w jej oczach tańczą radosne ogniki. Taką chcą ją zapamiętać rodzina i przyjaciele, choć wiedzą, że Urszula już nigdy tak się do nich nie uśmiechnie. Nie przytuli też ukochanej, długo wyczekiwanej, córeczki. Kobieta została brutalnie zamordowana siedem lat temu.

Ta zbrodnia spowodowała też kolejną rodzinną tragedie - rozłąkę z wnuczką. Zuzia prawdopodobnie nie pamięta już, co wydarzyło się w domu przy ul. Jeżyckiej w Poznaniu. Być może, jak przez mgłę, przypomina sobie, że mieszkała z mamą w Polsce, ale zapewne kolejne doświadczenia zatarły wspomnienia.

- Od śmierci córki nie spotkałam się z wnuczką - załamuje ręce pani Wacława, matka Urszuli. - Teraz, mimo wielu starań, nie mam z nią żadnego kontaktu - stara się mówić w sposób opanowany, rzeczowy, ale głos co chwilę się załamuje.

Zuzia mieszka w Turcji, z ojcem. Nie pisze do babci, nie odbiera listów. Rodzina w Polsce chce jednak wierzyć, że nie stała się jej krzywda. I ciągle ufa, że zabójcę Urszuli uda się złapać.
- W telewizji czy radiu co jakiś czas mówi się o wykryciu zbrodni sprzed lat. Może i teraz tak będzie - ociera łzy kobieta.

Na poznańskich Winogradach w zeszłym roku znaleziono Mirosława Cz., który niemal 28 lat temu koło Zielonej Góry zgwałcił i zabił 17-latkę. Śledczy nie mają wątpliwości, że to on w maju 1983 roku, miesiąc po tym, jak wyszedł z więzienia, gdzie odsiadywał wyrok za zgwałcenie i zabójstwo 15-latki, zgwałcił i udusił 17-letnią Basię. Przed laty nie zdobyto jednoznacznych dowodów jego winy, teraz zdradził go kod DNA.

Dzięki badaniom genetycznym udało się też odnaleźć zabójcę 12-letniej Uli z okolic Głównej w Poznaniu. Obecnie toczy się proces w sprawie tej straszliwej zbrodni. O zamordowanie dziecka oskarżono Tomasza T. "przyjaciela rodziny". Według prokuratury w 1998 roku mężczyzna wszedł do mieszkania znajomych w celu seksualnym. Uli nie spodobało się jego zachowanie, zaczęła się bronić. Tomasz T. udusił ją rzemykiem, ciało włożył do wanny.

Nie tylko jednak postępy nauki sprawiają, że zagadki sprzed lat udaje się rozwikłać.
- Zdarza się, że osoby, które przed laty nie chciały z nami rozmawiać, otwierają się. Niekiedy informacja, która wydaje się nieistotna, więc nie jest nam powtarzana, okazuje się przełomowa - komentują kryminalni.

We dwie jest nam dobrze

Urszula była przewodnikiem. Często wyjeżdżała z wycieczkami do Turcji. Tam poznała męża. Była szczęśliwa.

- Gdy pierwszy raz przywiozła go to Polski, przedstawiła jako "kolegę" - przypomina jej rodzina. Ula obawiała się stereotypów, nie chciała, by bliscy odradzali jej związek z kimś wywodzącym się z innej kultury. Jednak szybko okazało się, że mogli mieć rację, apelując o ostrożność. Sielanka trwała bowiem krótko. W Turcji Urszula musiała utrzymywać dom, zarabiać, a mąż wcale jej nie pomagał, wręcz przeciwnie.

- Za nieposłuszeństwo zamykał na balkonie. Ubliżał, a może nawet bił… Ja wiem, że ona nie wszystko mi mówiła - płacze matka Urszuli. I dodaje, że córka miała nadzieję, że to się zmieni, gdy na świat przyjdzie dziecko. Ale narodziny Zuzi nie były przełomem. Mąż ciągle nie kwapił się, by pójść do pracy, nie pomagał w domu ani przy dziecku.

Urszula coraz częściej zaczęła odwiedzać rodzinę w Polsce. Czasami przyjeżdżała nawet na kilka miesięcy. W 2002 roku podjęła decyzję o powrocie. Nie było to łatwe, ale postanowiła ratować dziecko. Pod koniec roku Urszula przyjechała do Poznania "na stałe".

- Nie chciała, by Zuzię wychowywał mężczyzna, który nie szanował kobiet - wspominają znajomi kobiety. - Uciekła od niego, ale nadal go kochała. Gdyby wtedy zadzwonił, przeprosił, poprosił, by do niego wróciła, zrobiłaby to. Ale on, gdy dzwonił, to tylko po pieniądze - mówią.

Urszula zamieszkała z córeczką w mieszkaniu przy ul. Jeżyckiej, znalazła pracę w szkole. Nie
wiązała się z żadnym mężczyzną. - Jesteśmy tylko we dwie i jest nam dobrze - zwierzała się przyjaciołom. Uczyła matematyki. Wreszcie była szczęśliwa i spokojna. Dramatu, jaki rozegrał się pół roku później, nie sposób było przewidzieć, choć…

- Działała tak, jakby chciała "w razie czego" zostawić ślad, czy może wskazówkę - mówią policjanci, którzy ponad 7 lat temu zaczęli wyjaśniać sprawę zabójstwa Urszuli Rataj.

- Prosiła ambasadę Polski w Turcji, by jej mężowi nie wydawać wizy do Polski albo przynajmniej uprzedzić ją o takiej decyzji. Tłumaczyła, że boi się o swoje życie. Także w fundacji zwalczającej przemoc w rodzinie zgłosiła, że mąż się nad nią znęcał, że jej groził - opowiadają przyjaciele kobiety.

Mama leży chora, we krwi

Poranek, 13 maja 2003 roku. Policjanci wchodzą do mieszkania przy ulicy Jeżyckiej. Dzwonili do nich sąsiedzi zaniepokojeni płaczem dziecka, który słychać było przez całą noc. Dlaczego zadzwonili dopiero rano? Początkowo nie sądzili, że mogło stać się coś złego, przypuszczali, że dziecko płacze, bo coś je boli, żadnych podejrzanych hałasów słychać nie było. Policja, lekarze wchodzą i… widzą krew na ścianie, poranioną kobietę na kanapie, a także rozmawiające przez telefon dziecko.

- Mama jest chora. Leży we krwi i nie rusza się - tak trzyletnia Zuzia próbowała tłumaczyć znajomej matki, że w domu coś się zdarzyło. Na widok dorosłych aż podskoczyła z radości. Wtedy jeszcze wierzyła, że uda się im "wyleczyć mamusię". Podbiegła do nich po podłodze, na której widać było sporo krwawych śladów malutkich stóp. Mała pobrudziła nogi krwią, gdy próbowała obudzić mamę.
Ale było za późno. Urszula Rataj zginęła. Miała 43 lata. Jak stwierdził medyk, zmarła w nocy od ciosów zadanych tępym narzędziem - młotkiem, być może obuchem siekierki. Zabójca uderzył przynajmniej pięciokrotnie - w głowę, rękę. Ciało Urszuli znajdowało się na kanapie w pozie sugerującej, że przed śmiercią siedziała na niej, być może rozmawiała ze swoim oprawcą, została zaatakowana nagle.

- Prawdopodobnie znała swojego kata. Ona była bardzo ostrożna, nie wpuszczała do domu obcych - mówią jej przyjaciele.

- Zuzia nie otwierała drzwi nikomu. Wiedziała, że jej nie wolno, bo kiedyś gdy biegła do drzwi przewróciła się - dodaje rodzina. A matka, płacząc, wyrzuca sobie, że po przeprowadzce córki do Polski nie zmusiła ją, by wymieniła zamki w drzwiach. Nie wie, czy ktoś nie wykorzystał starego kompletu, choć skłania się ku wersji, że córka znała kata i wpuściła go do domu.

To samo mówili niegdyś policjanci. Dziś rozkładają ręce. Przez lata nie udało się im odnaleźć mordercy ani nawet przybliżyć się do rozwiązania zagadki. Postępowanie zostało umorzone. - Ale zostanie podjęte ponownie, gdy tylko pojawią się nowe tropy - zapewnia Andrzej Borowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. Dodaje, że ta sprawa, ze względu na okoliczności, poruszyła wiele osób i ciągle leży na sercu policjantom.

Drogi donikąd

Świadkowie zeznali, że wieczorem 12 maja widzieli na klatce schodowej przy windzie, tuż przy drzwiach mieszkania Urszuli, mężczyznę. Ich zdaniem, mógł on mieć około 40 lat, był średniego wzrostu. Ubrany był w ceglasty T-shirt, szare spodnie "bojówki" sięgające połowy łydek, wzbudził zainteresowanie. Nikt wcześniej go nie widział w okolicy, nikt go nie znał. Policjanci byli niemal pewni, że to zabójca. Jego portret pamięciowy publikowano w prasie, telewizji, internecie. Sprawdzono setki osób. Bezskutecznie.

Sprawdzono, czy zabójstwa mógł się dopuścić któryś z uczniów Urszuli. Ta wersja szybko zresztą została odrzucona. Kobieta była lubianą nauczycielką, tym, którzy nie rozumieli zawiłości matematycznych, poświęcała wiele dodatkowych godzin, tłumaczyła, pomagała. Wszyscy oceniali ją jako "lepszą", od poprzedniczki.

Sprawdzano, czy zabójcą nie był żądny zemsty oszust. Kobieta wypowiadała się bowiem na łamach prasy o naciągaczach pracujących metodą "na gazownika". I w tym przypadku poszukiwania spełzły na niczym.

Sprawdzono wreszcie, czy Urszula mogła coś wiedzieć o nieprawidłowościach w SDS Holiday. Biuro upadło latem 2003 roku, czyli niedługo po śmierci kobiety. Jego właściciel, obywatel Turcji, uciekł z Polski. Potwierdzenia o związkach Urszuli z biurem nie uzyskano.

Przez długi czas najbardziej prawdopodobną hipotezą wydawała się ta, zakładająca, że z zabójstwem mógł mieć związek mąż kobiety, obywatel Turcji. Urszula się go bała, uciekła przed nim do Polski. Mężczyzna miał jednak mocne alibi, nie wyjeżdżał z kraju. Czy mógł zlecić zabicie żony? A może zrobili to jego bliscy, którzy nie mogli znieść, że żona ośmieliła się mu przeciwstawić? Do tej pory nic tego nie potwierdza, choć doniesienia z Turcji o "honorowych zabójstwach" są niepokojące.
Podczas przesłuchania mąż Urszuli wyraził przypuszczenie, że ktoś mógł wejść do mieszkania żony, bo powołał się na niego. Być może tak właśnie było. Ale w tej chwili nic nie jest pewne.

- Czasami myślę, że komuś zlecono zabicie mojej córki, a później i jego zabito. Jak inaczej mógł się zapaść, jak pod ziemię - zastanawia się matka Urszuli.

Zuzia dorasta w Turcji

Mąż Urszuli przyjechał do Polski na pogrzeb. I do sądu. A sąd zdecydował, że dziecko powinno z nim zostać. Sędzia odmówiła prośbie babci, która błagała o przyznanie jej opieki nad wnuczką. Rozprawa przebiegła szybko.

- Ojciec nie jest pozbawiony praw rodzicielskich, dziewczynka ma podwójne obywatelstwo: polskie i tureckie, większość życia przebywała w Turcji - ponad siedem lat temu ogłoszono wyrok. - Ojciec może utrzymać dziecko, w razie czego pomoże mu rodzina.

Polska rodzina dziecka już wtedy obawiała się, że Zuzi nigdy nie zobaczy.
- Wysyłamy jej listy, prezenty. Rozmawialiśmy z siostrą męża Urszuli, która zapewniała nas, że wszystko jest dobrze. Mówiła, że Zuzia wie, że mama była Polką, że wspomina ją, że ma dobrą opiekę - mówi pani Wacława. Tłumaczy, że dziewczynka mieszkała z dziadkami, ojciec czasami ją odwiedzał, jego siostra była stałym gościem w domu.

- Ale to się zmieniło. Od dwóch lat nie dostaliśmy nawet zdjęcia Zuzi, a kartka, którą jesienią wysłaliśmy jej na 11. urodziny, wróciła z dopiskiem "adresat nieznany". Szwagierka Urszuli przestała odbierać telefony. Bardzo się boimy, że coś mogło się stać dziecku - płacze kobieta.

Rodzina Urszuli ciągle stara się nawiązać kontakt z dziewczynką. Ze zdjęcia w internecie spogląda ładna, ciemnowłosa dziewczynka, niewyróżniająca się w tłumie. Uśmiechnięta siedzi na kolanach ojca. Fotografia, którą ma pani Wacława niemal zblakła, wytarła się przy brzegach. Starsza pani ciągle ją ogląda, tuli do siebie, jakby tuliła prawdziwą Zuzię. Ma nadzieję, że kiedyś spotka się z wnuczką. I że osoby, które - z jakichś powodów - nie chciały rozmawiać z policją przed laty, choć coś wiedziały o okolicznościach lub motywach zabójstwa jej córki, kiedyś zdradzą tajemnicę i pomogą złapać mordercę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski