Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz T., czyli specjalista od trudnych mieszkań

Łukasz Cieśla
Doradca kupił m.in. mieszkanie na poznańskim osiedlu Jagiełły. W jutrzejszym „Głosie” przedstawimy kulisy tej transakcji
Doradca kupił m.in. mieszkanie na poznańskim osiedlu Jagiełły. W jutrzejszym „Głosie” przedstawimy kulisy tej transakcji Grzegorz Dembiński
Wiele wskazuje, że w Poznaniu mogą rozgrywać się wydarzenia przypominające te z głośnego filmu "Dług". W filmie było tak, że dwóch młodych warszawskich biznesmenów, nie mając zdolności kredytowej, pilnie potrzebowało gotówki. Przypadkiem poznali mężczyznę. Obiecywał pieniądze, ale zamiast nich "załatwił" młodym biznesmenom fikcyjny dług do spłacenia. I żeby dostać pieniądze, bił ich i zastraszał. Finał był tragiczny. Szantażysta wraz ze swoim kompanem został brutalnie zamordowany przez zdesperowanych biznesmenów.

W Poznaniu od kilku lat działa natomiast doradca finansowy Mariusz T. Jego klienci skarżą się, że podobnie jak w filmie, zamiast pomocy, dostają "betonowe koło ratunkowe".

Klienci Mariusza T. pochodzą z Poznania, ale także z innych miejscowości. To najczęściej osoby bez zdolności kredytowej lub potrzebujące pilnej pożyczki. Trafiają do pana Mariusza, który prowadzi biuro w nowoczesnym biurowcu, w atrakcyjnie położonym miejscu w Poznania. Doradca proponuje kawę oraz szybkie rozwiązanie kłopotów. Rozmowy prowadzi w miłej atmosferze, nie zastrasza ani nikogo nie szantażuje. Pożyczkobiorcy początkowo słyszą ponoć jedynie, że aby dostać pieniądze, muszą dać pod zastaw swoje mieszkania lub inną nieruchomość. W tym rozwiązaniu nie ma jeszcze niczego dziwnego. Razem z Mariuszem T. jadą więc do pani notariusz - prawie zawsze tej samej - i podpisują umowę.

Akty notarialne mówią już o tym, że Mariusz T. nie bierze mieszkań pod zastaw, lecz je kupuje. Ceny mieszkań są zaniżone, wynoszą kilkadziesiąt procent ich rynkowej wartości. Z wielu aktów wynikać ma, że Mariusz T. albo zapłacił już ludziom, albo dał im pieniądze w samej kancelarii. Jeśli wierzyć temu zapisowi, jego klienci w biały dzień wychodzą od notariusza z siatkami pełnymi banknotów.

Świadomi czy oszukani?

Klienci zapewniają jednak, że nie tylko nie dostają pieniędzy u notariusza, ale także nie są informowani o sprzedaży przez siebie mieszkania. Czasami zwyczajnie nawet nie czytają tego, co podpisują. A o tym, że nie są właścicielami, dowiadują się podobno nawet po wielu tygodniach, gdy są wzywani przez Mariusza T. do zapłaty za możliwość pozostania w swoim, a właściwie już w nieswoim lokalu.

Klienci kłamią, czy też rzeczywiście padają ofiarą oszustwa podczas podpisywania aktu notarialnego? Bada to policja i prokuratura.

Mariusz T. odnosząc się do rewelacji swoich klientów, wskazuje, że są świadomi, jakie dokumenty podpisują. Wspaniałomyślnie zapewnia też, że lokale można odzyskać. Trzeba jednak spłacić dług, zwany pożyczką. W jakiej wysokości i na ile rat rozłożony? Tego do końca nie wiadomo, bo doradca składa tylko ustne deklaracje. Nie daje żadnych pisemnych gwarancji, że odda lokal po spłaceniu zobowiązań.

- W mechanizmie wymyślonym przez Mariusza T. występują trzy kwoty - ujawnia osoba analizująca szczegóły jego działalności. - Pierwsza kwota to pożyczka, powiedzmy, że klient chce 100 tys. zł.

Druga kwota pojawia się w akcie notarialnym i wynosi już np. 200 tys. zł. Za taką kwotę, zbliżoną do rynkowej wartości lokalu, Mariusz T. niby kupuje to mieszkanie. Ale to fikcja, bo przecież daje dużo mniej. Jest jeszcze trzecia kwota, czyli ta, za którą klient ostatecznie może odkupić mieszkanie. To albo realna wartość mieszkania, albo wysokość kredytu, jaki pod lokal zaciąga Mariusz T. Ta kwota może wynieść na przykład 250-300 tys. zł, czyli kilka razy więcej niż wysokość pożyczki. Za takie pieniądze plus odsetki klient ma szansę odzyskać mieszkanie - dodaje.

Mariusz T. odnosząc się do tych stwierdzeń, zapewnia, że akty notarialne są prawdziwe. Podkreśla również, że nie pobiera wygórowanych marży. Że tak naprawdę znaczna część kosztów, które klient musi spłacić po wzięciu pożyczki, trafia do banku. Bo ta instytucja daje kredyt Mariuszowi T. na zakup mieszkania i tym samym na udzielenie "pożyczki". Kredyt spłacać ma już jednak klient, bo dzięki temu odzyska lokal.

Słup to brzydkie słowo

Od kilku miesięcy śledztwo w sprawie działalności doradcy prowadzi poznańska Prokuratura Okręgowa i Komenda Wojewódzka Policji. Przesłuchano ponad pięćdziesięciu klientów. Wielu czuje się pokrzywdzonych. Zapytaliśmy Mariusza T., czy aż tyle osób potrafiłoby kłamać na temat jego działalności? Odpowiedział, że to policja "nakręciła" sprawę. Bo, jak wskazuje, to funkcjonariusze zaczęli docierać do jego klientów i wzywać ich na przesłuchania.

- Rzeczywiście, do znacznej części jego klientów dotarliśmy sami - potwierdza Andrzej Borowiak, rzecznik KWP w Poznaniu. - I co się okazało? Część osób dopiero od nas dowiedziała się, że nie jest już właścicielem "swoich" mieszkań. Twierdzili, że ani notariusz, ani Mariusz T. im o tym nie powiedzieli. Inni z kolei z ulgą przyjęli fakt, że zajęliśmy się sprawą, bo jak mówili, znaleźli się w matni, w sytuacji bez wyjścia. Podkreślali, że wszystko miało być ładnie i pięknie, a w rzeczywistości na interesie z Mariuszem T. stracili mieszkania, czyli często dorobek życia. Czują się przez niego oszukani - dodaje rzecznik KWP.

W ciągu ostatnich miesięcy "Głos Wielkopolski" miał kontakt z wieloma osobami, które zetknęły się z doradcą. Jedną z nich jest mężczyzna, który przedstawia się jako bliski współpracownik Mariusza T.
- Ten cały proceder z mieszkaniami odbywa się nielegalnie, a relacje Mariusza z panią notariusz są szczególne - stwierdza na wstępie rozmowy. - Uczestniczyłem w kilku transakcjach prowadzonych przez niego i wiem, jak to funkcjonuje. Była sytuacja, że rodzina myślała, iż jej mieszkanie będzie jedynie zabezpieczeniem pożyczki, a tak naprawdę Mariusz wprowadził ich w błąd i kupił od nich ten lokal po niskiej cenie. Kolejna kwestia dotyczy tego, kto kupuje te mieszkania. Bo nie zawsze Mariusz bierze to na swoje nazwisko. Ja sam kupiłem kilka mieszkań, inne brały "słupy".

Mężczyzna dodaje, że "słupy" to ludzie z fikcyjną zdolnością kredytową. Rzekomo miało być tak, że jedna z osób dzięki lewym zaświadczeniom o zarobkach miała dostać kredyt na zakup mieszkania.
Mariusz T. zaprzecza, by korzystał ze "słupów" . Jak mówi, "słup" to bardzo brzydki wyraz, wręcz obraźliwy dla niego. Zaznacza, że osoby kupujące mieszkania to "inwestorzy".

Lokale z inwentarzem

Współpracownik Mariusza T. opowiada, że w działalności nie zawsze jest różowo, a schody pojawiają się wtedy, gdy klienci doradcy nie chcą spłacać długu.

- Nie ma zastraszania czy chamskich gróźb, ale ich mieszkania - razem z lokatorami - wystawiane są na sprzedaż albo też prowadzone są starania w celu wyeksmitowania dłużników - stwierdza informator.

Co na to doradca? Zaprzecza, by oferował do sprzedaży mieszkania "razem z inwentarzem", czyli z ludźmi. Spotkaliśmy się jednak z inną osobą, która temu zaprzecza. To mężczyzna, który w internecie znalazł ofertę sprzedaży mieszkania. Wyglądała na atrakcyjną. Przede wszystkim kusiła niską ceną. Za trzypokojowe mieszkanie do remontu miał zapłacić niewiele ponad 200 tys. zł.

- Telefon ode mnie odebrał człowiek, który powiedział, że jest pełnomocnikiem firmy odkupującej od ludzi "trudne mieszkania". Wskazał na firmę, którą prowadzi Mariusz T. - relacjonuje mężczyzna. - Potem rozmawiałem już z panem Mariuszem. Gdy dowiedział się, że mamy duży wkład własny, był bardzo zainteresowany szybką transakcją. Ja jednak postanowiłem działać rozważnie i sprawdzić m.in. księgę wieczystą. Wtedy wyszły na jaw pewne ciekawostki. Okazało się, że właścicielką mieszkania jest żona pana Mariusza, że mają rozdzielność majątkową (od 2007 roku - dop. red.), że w lokalu jest ktoś zameldowany i mieszka w nim jakaś rodzina, czyli pewnie poprzedni właściciel, oraz że lokal jest obciążony bardzo dużą hipoteką. Wyszło tak, że im więcej pytałem, tym pan Mariusz i jego pośrednik, który nosił przy sobie olbrzymi pęk kluczy, coraz rzadziej odbierali ode mnie telefony. To była zabawa "w głuchy telefon". W końcu zadzwoniłem do T. z innego numeru. Odebrał i gdy zapytałem go o mieszkanie, strasznie się zmieszał. Po chwili stwierdził, że sprawa jest już nieaktualna, bo ponoć ma innego kupca - dodaje niedoszły klient.

Dopieszczanie umów

Mariusz T. zaprzecza wszystkim zastrzeżeniom pod swoim adresem. No, może poza jednym. Przyznaje bowiem, że jego "błędem" jest to, że nie daje ludziom pisemnych gwarancji na to, że mogą odzyskać swoje mieszkanie po spłaceniu długu.

Twierdzi jednak, że to się zmieni, bo już niedługo będzie spisywał z klientami taką umowę. Gdy poprosiliśmy go o pokazanie choćby projektu takiego pisma, odmówił. Stwierdził, że umowy są właśnie dopieszczane. Dlaczego wcześniej ich nie podpisywał, skoro, jak sam mówi, działalność prowadzi od 4-5 lat? Odpowiedział, że z braku czasu i nadmiaru klientów te umowy będą wprowadzane dopiero teraz.

Śledztwo dotyczące jego działalności prowadzone jest z artykułu 286 kodeksu karnego, czyli pod kątem oszustwa. Prześwietlana jest działalność Mariusza T. oraz współpracującej z nim notariusz. Nasi rozmówcy zwracają jednak uwagę, że postępowanie wcale nie musi zakończyć zarzutami dla doradcy i notariusz.

- Mimo mocnych dowodów, do tej pory notariusz i Mariusz T. oraz jego współpracownicy nie zostali zatrzymani - mówi jedna z osób zainteresowana sprawą. - Śledczy mnożą wątpliwości. Zachowują się, jakby byli adwokatami Mariusza T. i nie dostrzegali dramatu wielu rodzin, które znalazły się w potrzasku.

Prokurator Sebastian Domachowski, który prowadzi śledztwo, nie zgadza się z tymi zastrzeżeniami. Stwierdza, że sprawa jest skomplikowana i trzeba przeprowadzić jeszcze liczne czynności.
- W grę wchodzą różne warianty. Czyli, że klienci byli świadomi tego, co podpisują, i godzili się na to bez jakichkolwiek nacisków, jak również że zostali oszukani i niekorzystnie rozporządzili własnym mieniem. Bez wątpienia sprawa jest trudna pod względem dowodowym. Zanim podejmiemy kluczowe decyzje, musimy przeanalizować wiele dokumentów oraz przesłuchać świadków - podkreśla Sebastian Domachowski.

Prokurator dodaje, że wśród pięćdziesięciu badanych przypadków, co najwyżej w dwóch nieruchomości wróciły do właścicieli. Mariusz T. widzi sprawę inaczej. Podkreśla, że może podać kilkanaście nazwisk osób, do których lokale wróciły. Gdy pytamy go o szczegóły, precyzuje, że odzyskanie mieszkania polegało także na tym, że było ono sprzedawane, a pieniądze dzielone między niego i klienta…

Altruista Mariusz T.

Doradca twierdzi też, że może łatwo wskazać osoby, którym pomógł. Ale przez ostatnie miesiące nie odezwał się do nas żaden z zadowolonych klientów. Tak było do przedwczoraj.

W środę zadzwoniła do nas kobieta. Stwierdziła, że wie o przygotowywanym przez nas artykule "na temat pana Mariusza". Jeszcze tego samego dnia, bardzo późnym wieczorem, przyszła do redakcji "Głosu Wielkopolskiego". Okazało się, że informacje o naszym zainteresowaniu tematem ma od Mariusza T.

- Byłam dziś u niego w biurze i widziałam, jak czytał e-maila od pana. Przed moimi oczami stanął wrak człowieka - opowiada Beata Metler, zadowolona klientka Mariusza T., która zgodziła się na podanie swojego nazwiska. - Przyszłam do was z własnej woli, on mnie o to nie prosił. Uważam, że nie zasłużył na takie traktowanie przez media i przez klientów. Pomaga ludziom, często bezinteresownie. Mnie i mojemu mężowi poszedł na rękę podczas zakupu mieszkania. Dał też 100 tys. zł pożyczki na jego wykończenie. Termin spłaty minął w maju zeszłego roku, a ja nie oddałam jeszcze ani złotówki. I pan Mariusz wcale nie nalega na oddanie pieniędzy, bo rozumie, że mam kłopoty finansowe. Oczywiście znam tylko moją sprawę, ale wiem, że bez kłopotu znalazłoby się jeszcze kilka innych osób, którym pan Mariusz pomógł - dodaje jego klientka.

Doradca do tej pory nie został przesłuchany. Wie o śledztwie oraz o niektórych jego istotnych szczegółach. Zwierzył nam się także, że na przełomie listopada i grudnia czuł, że wokół niego robi się gorąco. Gdy pytamy go o film "Dług", odpowiada, że oglądał go kilka razy. Podobieństw do swojej działalności nie widzi. Bo, jak tłumaczy, on nie rzuca "betonowych kół ratunkowych", lecz pomaga ludziom.

Fragment naszej rozmowy z Mariuszem T. w jego biurze

Pana biznes jest etyczny?
Gdyby był pan na moim miejscu…

Nie chciałbym być na Pana miejscu.
Wiem, ja też pomału nie chcę być na miejscu, w którym teraz jestem. Powiem szczerze, budzenie się codziennie rano z ogromną ilością kredytów hipotecznych na głowie wiedząc, że 80-90 procent moich klientów nie chce spłacać rat, że większość ludzi mnie oszukuje… To jest naprawdę stresujące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski