Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Domowa edukacja, czyli niemiecki z tatą, historia z komputera, a polski z mamą w salonie

Magdalena Baranowska-Szczepańska
Bartek jest w gimnazjum. Uczy się w domu, ale do liceum chce już chodzić do szkoły
Bartek jest w gimnazjum. Uczy się w domu, ale do liceum chce już chodzić do szkoły Fot. Magdalena Baranowska-Szczepańska
Bartek jest typowym nastolatkiem. W pokoju na piętrze domu malowniczo położonego wśród kórnickich pól, łąk i lasów ma typowy bałagan. Można go nazwać nieładem artystycznym, który ma to do siebie, że to, co potrzebne, odnajduje się zawsze bez problemu w oka mgnieniu. Lubi muzykę i interesuje się historią. Może o niej czytać i opowiadać godzinami. Nie lubi natomiast matematyki.

Przy biurku, na którym rozrzucone są książki i zeszyty do gimnazjum, wisi medal. Brąz.

– Wywalczony w ubiegłym roku w turnieju karate – mówi z dumą nastolatek.

Kiedy pytam go, czy nie brakuje mu kolegów, koleżanek i szkolnego dzwonka, odpowiada, że nie. Bo przecież z rówieśnikami spotyka się w szkole muzycznej, do której jeździ trzy razy w tygodniu, no i ma też przyjaciół z harcerstwa, a dzwonek przecież jest. Z tym, że w domu jego rolę spełnia czasomierz kuchenny, który na co dzień odlicza minuty potrzebne do ugotowania jajek czy pieczenia zapiekanek. Bartek objęty jest edukacją domową. Jego nauczycielką jest mama.

– Spełniamy obowiązek szkolny poza szkołą – tłumaczy Iwona Pietrzak, mama nastolatka.

We wtorkowe, słoneczne przedpołudnie śniadanie zjedli na tarasie.

– Dziś będzie historia, niemiecki, matematyka i język polski – mówi Bartek.

To nie jest tak, że nie lubimy szkoły. Przeciwnie. Edukacja jest naszą pasją. Założyliśmy przecież z mężem w Poznaniu Chrześcijańską Szkołę Podstawową oraz Gimnazjum im. Króla Dawida. Tam też oficjalnie przynależy nas syn. Ma swoją klasę, wychowawczynię. Może uczestniczyć w wycieczkach, zajęciach dodatkowych. W ubiegłym roku chodził do szkoły. W tym jednak zdecydował się uczyć w domu – mówi Iwona Pietrzak, która edukacją domową zainteresowała się wiele lat temu. Przyjaciele z Wielkiej Brytanii przekonali ją do tego, że taki sposób nauczania przynosi dobre rezultaty. Dzieci uczą się w domu, ale ze wszystkich przedmiotów muszą zdawać egzaminy.

– Nauka jeden na jeden jest efektywniejsza, poza tym mam świetny kontakt z synem. Przygotowując się do lekcji, wiele sobie człowiek przypomina, uczy się też na nowo – tłumaczy Beata Pietrzak, która prowadzi edukację domową od 4 lat.
Bartek ma brata bliźniaka. Jakub chodzi teraz do szkoły.
– On też był objęty edukacją domową, ale uznał, że chce iść do szkoły. Jakub lubi rywalizację. W szkole świetnie się odnajduje – mówi mama. – Bartek jest całkiem inny. On nie lubi się ścigać. Uczy się w swoim tempie. Zdecydował się na naukę w domu i my mu to umożliwiliśmy.

Pani Iwona jest z wykształcenia plastykiem i architektem wnętrz. Ma uprawnienia pedagogiczne i uczy w szkole plastyki. Jeden dzień w tygodniu spędza więc w szkole. Jest też tam odpowiedzialna za edukację domową. To właśnie do niej zwracają się rodzice, którzy chcą dowiedzieć się tego, jak można zorganizować domowe nauczanie.
W szkole, którą założyła z mężem, z edukacji domowej korzysta już ponad 80 dzieci. Okazuje się, że to wcale nie jest takie skomplikowane. Rodzic nie musi mieć wyższego wykształcenia i znać się na wszystkich przedmiotach. On jest raczej przewodnikiem ucznia, konsultantem, doradcą. Pomaga znaleźć informacje, tłumaczy, a gdy sam czegoś nie rozumie, korzysta z pomocy innych. Wystarczy, że wyrazi chęć, napisze wniosek do dyrektora szkoły, która jest przyjazna edukacji domowej i przedstawi opinię od psychologa. To potem w tej szkole przeprowadzane są egzaminy z każdego przedmiotu.
– Z niemieckiego Bartkowi pomaga tata, z fizyki i matematyki nasi przyjaciele, ale także studenci – wyjaśnia mama. – Na poziomie podstawowym na pewno każdy rodzic jest w stanie sobie poradzić, na wyższych poziomach czasami potrzebna jest pomoc. Ale przecież wszystko można zorganizować. Poza tym współcześnie istnieje mnóstwo platform e-learingowych, na których wszystko jest klarownie wyjaśnione. Nasz syn doskonale się w tym odnajduje i uczy.
Największym stresem jest sesja egzaminacyjna. I jak mówi mama Bartka, denerwują się wtedy nie dzieci, ale rodzice.
– To jest sprawdzian naszych umiejętności pedagogicznych. Poza tym to przecież ja jako rodzic biorę odpowiedzialność za edukację. I wynik dziecka określa moją pracę – mówi wprost. Bartek nie ma problemów z nauką. Najbliższa sesja już w listopadzie. Właśnie się do niej przygotowuje. Z historii jest kilka tematów do przodu, ale z fizyką w tyle. Musi nadgonić. Nie ma wyjścia. Chłopak jest świetny z angielskiego. Część materiałów do nauki czerpie z anglojęzycznych platform e-learingowych.

– W Polsce wciąż pokutuje błędne wyobrażenie o tym, że edukacja domowa to jest to samo, co nauczanie indywidualne. A tak nie jest – tłumaczy mama. – Od pięciu lat w Polsce można realizować obowiązek szkolny poza jej murami. I to nie ma nic wspólnego np. z chorobą dziecka. To jest wybór rodziców i ucznia, który chce się uczyć w domu – wyjaśnia I. Pietrzak.
Lekcje w malowniczym domu wśród pól, łąk i lasów zaczynają się zwykle tuż po śniadaniu. Zazwyczaj trwają do godziny 13.30. Trzy razy w tygodniu Bartek jeździ popołudniami na lekcje do szkoły muzycznej. Wsiada na rower i... ma w ten sposób przy okazji zaliczony WF.

– Mamy pewne ustalenia, których się trzymamy. Rama musi być. Codziennie jest matematyka, język polski i język obcy – mówi mama.
Kiedy piję z nią w salonie herbatę, słyszę głos taty Bartka, który mówi do niego po niemiecku.
– Mają teraz lekcje – wyjaśnia mama.
Po chwili z kuchni dobiega dźwięk dzwonka. To czasomierz kuchenny, który w większości domów służy do odmierzania czasu gotowania jajek czy pieczenia zapiekanki. U Pietrzaków pełni rolę dzwonka. Po chwili schodzi z góry Bartek z tatą. Tata wita się ze mną i jedzie do pracy (z wykształcenia jest biotechnologiem, ale z zamiłowania pedagogiem i menedżerem), a chłopak zgadza się na rozmowę. Jest w okresie dojrzewania i nie lubi za bardzo mówić o sobie. Interesuje się jednak muzyką i od tego zaczynamy.

– Gram na pianinie – zaczyna nieśmiało.
Zgadza się coś mi zagrać. Wchodząc na górę, uprzedza mnie, że ma w pokoju bałagan. Nie spodziewał się, że będę chciała tam zajrzeć. Okazuje się jednak, że wcale nie jest tak źle. To po prostu porozkładane na biurku książki i zeszyty oraz kilka ubrań, które leżą nie w szafie, a na łóżku. Słoneczne promienie zakrywają fioletowe zasłony. Na ścianach nie ma plakatów z idolami. Jest pianino, regał z książkami, łóżko i kanapa.
– To plecak i piórnik. Mam je od trzech czy pięciu lat – pokazuje i pospiesznie sprząta. – Książki muszę mieć w edukacji domowej nowe, ale inne przybory nie zużywają się w domu tak jak w szkole.
Mama uśmiecha się i przytakuje.
– Na czymś da się zaoszczędzić – mówi.
Bartek zasiada do pianina. Gra swój utwór. Słychać, że długo go ćwiczył. Rozmawiamy o tym, jak układać dłonie do gry na pianinie. Też się kiedyś uczyłam. Przełamuję się i też gram. To jednak kolęda... tyle pamiętam ze swoich licealnych lekcji. Śmiech ze świątecznych dźwięków, które wygrywam w połowie września, rozładowuje atmosferę. Robię kilka zdjęć. A Bartek z mamą przegląda matematykę. Wczoraj zrobili wspólnie kilka zadań, dziś trzeba zrobić kolejne. I wszystko dzieje się tak, jak przy odrabianiu szkolnych lekcji. Mama głośno „czyta w myślach”, syn liczy i wpisuje wynik. Ja przypatruję się i widzę połyskujący medal, który wisi tuż przy biurku. Okazuje się, że to brązowy krążek zdobyty w turnieju karate. Bartek jest z niego dumny. Po kilkunastu minutach kończy się matematyka. Będzie jednak trzeba do niej wrócić. Schodzimy do salonu. Tam odbywają się najczęściej lekcje. Na stole, przy laptopie.
– Jak chcę pouczyć się biologii czy geografii, to idę do lasu – mówi, gdy pytam go, czy nie jest mu nudno uczyć się w domu. – Nie tęsknię za koleżankami czy kolegami, bo przecież spotykam się z nimi w szkole muzycznej, mam też przyjaciół z harcerstwa. Nauka w domu to inwestycja w siebie – mówi Bartek i dodaje, że w liceum chce jednak wrócić do szkoły. – Tak już postanowiłem i tak chcę zrobić.

– Największą zaletą edukacji domowej jest to, że dzieci uczą się uczyć. Szukają tego, co je interesuje i potrafią w szybki sposób „wchłonąć” to, co najważniejsze. Kiedy uczniowie po edukacji domowej wracają do szkół, to okazuje się, że doskonale sobie radzą – przekonuje mama Bartka i Jakuba. – Mamy taką uczennicę, która najpierw uczyła się w domu, potem wróciła do szkoły, a dziś jest w klasie maturalnej i znowu przeszła na system edukacji domowej. Bała się, że w szkole nie zdąży przygotować się do matury – mówi pani Iwona.
Bartek miał w podstawówce zdiagnozowaną dysgrafię i dysleksję.
– Edukacja domowa pomogła, indywidualne zajęcia z synem przyniosły efekt. Po problemach nie ma dziś żadnego śladu – cieszy się mama.

– Coś, co będzie związane ze sztuką, może plastyka, może muzyka. A jak nic z tego nie wyjdzie, to pewnie AWF – mówi o swoich planach gimnazjalista. – Nie mam jeszcze jasno sprecyzowanych planów na studia. Ale myślę właśnie o takich rozwiązaniach.
Znów siadam z mamą, rozmawiamy o naszych szkolnych czasach, a Bartek włącza komputer. Teraz będzie historia. Szuka na filmów dokumentalnych. Mama idzie do kuchni i ustawia czasomierz.

Żegnam się więc i wychodzę. W końcu w tej domowej klasie zaczyna się właśnie kolejna lekcja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski