Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ania Rusowicz w Blue Note w Poznaniu. Koncert pełen emocji [ZDJĘCIA]

Kamil Babacz
Ania Rusowicz w Blue Note w Poznaniu. Koncert pełen emocji
Ania Rusowicz w Blue Note w Poznaniu. Koncert pełen emocji Łukasz Gdak
– Jestem Anią, nie Adą – podkreślała w sobotę w klubie Blue Note Ania Rusowicz. Jest też prawdziwym zwierzęciem scenicznym!

Piosenki jej mamy przyniosły jej popularność, ale to nie od nich zaczęła koncert, a od mocnego psychodelicznego rocka. Ostrzegła zresztą swoich fanów, że grać będzie głównie materiał ze swojej inspirowanej rockiem lat 60. i 70. drugiej płyty „Genesis”, bo mimo wszystko nie jest swoją mamą.

Trochę jednak było w tym scenicznej kokieterii, którą Ania potrafi świetnie wykorzystywać. Jej przejście od polskiego bigbitu w szerszy kontekst muzyki tego okresu wydaje się czymś naturalnym. Bigbit i utwory mamy dały jej mocną pozycję i znak rozpoznawczy już na starcie. Ugrzęźnięcie w tej estetyce wrzuciłoby ją w wąską retro szufladkę, z której przez lata nie wygrzebała się Ania Dąbrowska. A Rusowicz pokazuje na koncertach, że lubi bawić się muzyką. Takie ostrzeżenia to zgryw, bo bigbitowe (zwykle w nieco ostrzejszej odsłonie niż tej z epoki) i bardziej psychodeliczne utwory świetnie się na koncercie uzupełniają, wprowadzając różnorodność, świeżość i zadowalając różne grupy słuchaczy. W Blue Nocie tej soboty zebrało się zresztą całe spektrum wiekowe społeczeństwa.

Wszyscy razem przenieśli się w przeszłość. Bo nie tylko Ania wyglądała i brzmiała jak hipiska. Na scenie stanęły też prawdziwe organy Hammonda i theremin. Świetny zespół o bujnych czuprynach (poza krótko ostrzeżonym zastępczym perkusistą – jak zdradziła wokalistka, jej bębniarz zdradzał ją właśnie z Wilkami) zagrał też takie klasyki jak „Whole Lotta Love” Led Zeppelin, „Somebody To Love” Jefferson Airplane, czy „Riders On The Storm” The Doors. Ania, rewelacyjna frontmanka, i roztaczająca ciepłą pozytywną energię, i czasem wręcz erotycznie prowokatorska, a przede wszystkim o mocnym hipnotyzującym głosie, bez widocznego wysiłku radziła sobie równie dobrze z repertuarem swojej mamy, swoim własnym i piosenkami legend rocka.

– Cieszę się, że tyle osób chce słuchać tak dobrej muzyki. Nie dajcie się chłamowi! – mówiła ze sceny już w całkiem rockowej konwencji.

Porywa publiczność z łatwością – powoduje, że widzowie nie tylko śpiewają i tańczą, ale nawet na jej wezwanie obcy ludzie łapią się za ręce. Nawet jeśli wiele takich „spontanicznych” momentów to stałe punkty każdego koncertu – jak na przykład droczenie się z publiką przed finałowym „Za daleko mieszkasz miły” – to trzeba przyznać, że działają.

Koncert był równy, dopracowany i miał swoją nieźle obmyśloną dramaturgię. Dlatego chyba ciężko wybrać jeden jego najlepszy moment. Mimo wszystko postawiłbym jednak na dwa fragmenty „Mojego big-bitu” – bardziej funkowe, niż niebiesko-czarne „Musisz się zakochać” i „Ślepą miłość”, bo to naprawdę solidny jak na nasze czasy przebój.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski