Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czesław Cybulski odsłania kulisy sukcesów swoich młociarzy!

Radosław Patroniak
Czesław Cybulski odsłania kulisy sukcesów swoich młociarzy!
Czesław Cybulski odsłania kulisy sukcesów swoich młociarzy! Paweł Miecznik
Jest najbardziej utytułowanym trenerem ostatnich lat w polskiej atletyce. Jego obecni lub byli podopieczni byli mistrzami olimpijskim, mistrzami i rekordzistami świata oraz mistrzami Europy. Uchodzi za wymagającego szkoleniowca i tytana pracy. Jego ulubione słowa to „pokora” i „reżim”. Trener AZS Poznań, 79-letni Czesław Cybulski, do wielkich wyników doszedł jednak dopiero po pięćdziesiątce, współpracując z Szymonem Ziółkowskim, Anitą Włodarczyk, Pawłem Fajdkiem i Joanną Fiodorow. W poniższym tekście dowiemy się dlaczego tak późno i dlaczego bycie pod skrzydłami Cybulskiego jest gwarancją sukcesu...

Spotkaliśmy się już tradycyjnie na stadionie AZS Poznań przy ul. Pułaskiego, czyli w świątyni polskiego rzutu młotem. Tutaj można wciąż można zobaczyć jedynego w historii mistrza olimpijskiego z Wielkopolski, Szymona Ziółkowskiego, tutaj formę szlifuje też aktualny mistrz świata i wicemistrz Europy, Paweł Fajdek (Agros Zamość), podobnie zresztą jak sensacyjna brązowa medalistka z ostatnich ME w Zurychu, Joanna Fiodorow (AZS Poznań). Czasami grupa Cybulskiego (w jej skład wchodzi jeszcze Malwina Kopron z AZS Poznań i sparingpartner, Norbert Rauhut ze Skry Warszawa) przenosi się na drugą stronę ulicy Przepadek, by trenować na dodatkowej rzutni w... krzakach. Tylko Włodarczyk wolała ćwiczyć pod mostem św. Rocha...

Zobacz: Traktat Czesława Cybulskiego o dobrej robocie i trójce jego zdyscyplinowanych młociarzy

- Częściej chodzimy trenować poza stadion, bo tam mamy większy spokój. Na stadionie zawsze można spotkać kogoś, kto poprosi o zdjęcie lub autograf, a trening jest od trenowania, a nie od pogawędek. Poza tym dotychczas koło do rzutu młotem było tylko w... krzakach. To na stadionie było do rzutu dyskiem i wymagało większej liczby obrotów. Po dwudziestu latach doczekamy się jednak rzutni z prawdziwego zdarzenia. Właśnie trwają prace – tłumaczy uśmiechnięty trener, który całe życie związany jest z Mosiną (tam się urodził) i Poznaniem.

Wbrew pozorom Cybulski nie lubi za dużo narzekać na poznańską bazę treningową. - Warunki do pracy mamy niezłe, ale prymitywne. Wiadomo, że to wszystko mogłoby być lepsze. Baza i sprzęt powinny być na wysokim poziomie, ale ja nie lubię narzekać. Bo mistrzynie i rekordzistkę świata można wychować też pod mostem – dodaje doświadczony szkoleniowiec, który uważa, że nie ma jednej recepty na sukces.

Sprawdź też:

Katorżnicza praca plus autorytet
Według niego setki kilogramów przerzucane na treningach (młot dla kobiet waży 4 kg, a dla mężczyzn 7,26 kg) i zdrowy tryb życia nie wystarczą do zdobycia medalu na światowej imprezie. - Nie mam czegoś takiego jak podręcznik Cybulskiego. Pracuję w oparciu o lata praktyki, zdobyte na rzutni, i w oparciu o wiedzę teoretyczną. Od 16 lat współpracuję też z lubelskim psychologiem, Nikodemem Żukowskim, który często mówi mi, że z moim doświadczeniem mogę w każdej chwili zastąpić nawet najlepszego psychologa na świecie. Tak naprawdę jednak na sukces składa się kilka, a może nawet kilkanaście elementów. Trening młociarzy jest bardzo złożony, choć w powszechnej opinii polega jedynie na wykonaniu określonej liczby rzutów i przerzuceniu kilogramów na siłowni – zauważą trener, który w przyszłym roku będzie obchodził 60-lecie pracy szkoleniowej.

Nie ma co jednak ukrywać, że Cybulski jest zwolennikiem katorżniczej pracy. - Cała sztuka polega na tym, żeby trener ujarzmił zawodnika, ale w tych czasach nie jest to prosta sprawa. Pamiętam, że jak przyjechał do mnie Fajdek, to na pierwszym spotkaniu mówił mi jak mam z nim pracować i z jaką intensywnością. Uśmiechnąłem się pod nosem i szybko cały jego plan treningowy wywróciłem do góry nogami. Po trzech miesiącach przyznał się w jednym z wywiadów, ze do tej pory nie miał pojęcia o profesjonalnym treningu, a po roku życiówkę miał lepszą o cztery metry niż przed pierwszą wizytą w Poznaniu – wspomina Cybulski, który wielką wagę przywiązuje też do autorytetu.

- Bez niego nie byłbym dla nich tym samym człowiekiem. Oczywiście to działa w dwie strony, bo przecież zawodnicy są moją wizytówkę i bez nich nie miałbym takiej pewności jak mam. Wszyscy oddają mnóstw rzutów, ale nie zawsze moc przekłada się na odległość. Moim zawodnikom młot jednak fruwa niemal zawsze daleko. Mówię niemal, bo zdarzają się słabsze momenty, tak jak w minionym sezonie było to w przypadku Fiodorow, ale wtedy nie jestem zachwycony. Wychodzę bowiem z założenia, że jak zawodnik nie ma problemów zdrowotnych, to musi systematycznie rzucać na wysokim poziomie – przekonuje poznański szkoleniowiec.

Wybrańcy narodu nie mogą słabo rzucać
Jego zasady i upór nie zawsze zyskiwały akceptację zawodników. Dlatego Cybulski w kontrowersyjnych okolicznościach rozstał się z Ziółkowskim i Włodarczyk. Między nim a Fiodorow zaiskrzyło także tuż przed wyjazdem poznanianki na ME w Zurychu. Poznanianka w ostatniej chwili została dołączona do składu reprezentacji, ale pojawiły się już głosy, że do początek kolejnego konfliktu.

- Konflikt widzieli tylko dziennikarze, którzy są chyba zarażeni konfliktem na wschodzie Ukrainy. Prawda wyglądała tak, że byłem przerażony wynikami „Fiedzi” na zawodach w Cetniewie i na mistrzostwach Polski w Szczecinie, bo zamiast rzucać 74 m, rzucała tylko 67 m. Zadzwoniłem więc do niej i powiedziałem, że w takiej formie nie ma sensu, żeby jechała na mistrzostwa, choć minimum miała już od dawna. Po dwóch godzinach zmieniłem jednak zdanie i teraz wszyscy trenerzy mówią, że wyszedł z tego świetny numer, bo niby zaszantażowałem zawodniczkę i wywołałem w niej sportową złość. Tymczasem byłem po prostu zdegustowany jej wynikami, a ja nienawidzę jak zawodnik słabo rzuca, tym bardziej kiedy jest wybrańcem narodu i ma potencjał na 78 m – podkreśla Cybulski.

Emerytura, czyli trener wyrusza w świat
Nikomu nie wypomina się wieku, ale nawet nasz bohater zdaje sobie sprawę, że nie jest szkoleniowcem młodego pokolenia. Na światowe salony Królowej Sportu wkroczył grubo po sześćdziesiątce, a przecież z lekką atletyką związany jest od młodzieńczych lat. - Przygodę ze sportem zaczynałem od piłki nożnej w Mosinie, ale to był tylko epizod. Potem była tylko lekka atletyka i to w uniwersalnym wydaniu, bo najpierw specjalizowałem się jako zawodnik w biegach średnich, a potem jako trener i nauczyciel we wszystkich konkurencjach. Wiem do czego Pan nawiązuje. Czy mogłem wychować mistrza olimpijskiego 20 lat wcześniej? Pewnie tak, gdybym wcześniej przeszedł na emeryturę i nie łączył pracy w szkole z pracą w klubie. Taki moment nastąpił dopiero w 1985 r., a ja już wtedy miałem 50 lat – przyznaje absolwent Średniej Szkoły Sportowej w Gdańsku i Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie (na poznańskiej AWF Cybulski pisał pracę doktorską).

Wcześnie jednak opiekun Fajdka i Fiodorow też miał sukcesy, ale głównie w pracy z młodzieżą. - Najpierw na początku lat 60-tych w Energetyku, a potem w MKS Malta Poznań. Czasami moi wychowankowie stanowili połowę reprezentacji juniorów. W środowisku nie byłem więc już wtedy anonimowym trenerem, ale brakowało mi spektakularnych sukcesów. Na młot i rzuty zacząłem stawiać w latach 70-tych. Początkowo największe sukcesy miałem jednak w pchnięciu kulą – zaznacza Cybulski.

Nowy etap jego życia rozpoczął się wraz z przejściem na emeryturę. - Zacząłem mieć więcej czasu, a warsztat trenerski już wcześniej miałem na wysokim poziomie, bo ja zawsze chciałem być dobrym fachowcem. Dlatego po nocach czytałem specjalistyczną literaturę i namiętnie dyskutowałem z innymi trenerami oraz sportowcami. W 1988 r. przyszedł do mnie na trening Szymon Ziółkowski i wtedy wszystko się zaczęło. W następnych latach rosłem i rozwijałem się z moimi zawodnikami, którzy zaczęli być nie tylko najlepsi w Polsce, ale i na świecie – przyznaje utytułowany szkoleniowiec.

Syndrom piłkarza i celebrytów
Jego zdaniem w Polsce 80 procent trenerów jest uzależnionych od zawodników. - Do lekkiej atletyki przeniósł się syndrom piłkarz, czyli myślenie w stylu ,,strzeliłem jedną bramkę, już mogę czuć się gwiazdą”. A ja tego bardzo nie lubię, bo wtedy zawodnik przestaje być sportowcem, a staje się celebrytą. Wyskakuje z torów katorżniczej pracy i staje się lekkomyślny. A przecież jak się na coś umawiamy, to od początku do końca. Dlatego cieszę się z medalu „Fiedzi” w Zurychu, ale dzisiaj to już jest historia. Wolę myśleć o przyszłorocznych MŚ w Pekinie, gdzie brąz będzie można zdobyć wynikiem 75-76 m. Moją zawodniczkę stać na to, ale pod warunkiem, że nie będzie celebrować sukcesów w nieskończoność – tłumaczy Cybulski.

Ciekawą opinię wygłosił on na temat Fajdka. - Ten chłopak to talent stulecia. Mogę go nawet przygotować na pobicie, jak to my mówimy, „koksowniczego” rekordu świata, który wynosi 86,74 m. On może i tego bardzo chce, ale ma naturę zawadiaki. Do niego zawsze musi należeć ostatnie zdanie, a to nie ułatwia realizacji bardzo ambitnych celów – przekonuje poznański szkoleniowiec, który uważa, że nie wszyscy go w Polsce uwielbiają. - Ludzie myślą, że jak trener ma wybitne osiągnięcia, to może wszystko załatwić. W PZLA mam wielu przeciwników, którzy tylko czekają na moje potknięcia i niedoróbki. Z drugiej strony nie mam 18 lat. Wiem, co to kompromis i wiem, kiedy nie trzeba stawiać sprawy na ostrzu noża – zauważa Cybulski.

Żona czeka na mnie od 54 lat
Życie Cybulskiego to przede wszystkim wyjazdy na treningi i zgrupowania. W tym roku po raz pierwszy od 14 lat pojedzie z żoną Henryką na wczasy. Jego pasją są prace ogrodnicze, ale trudno się wybrać na działkę, kiedy się jest na... trzytygodniowym obozie w RPA. - W miarę upływu wieku niektóre rzeczy przychodzą mi z coraz większym trudem. Z innych, jak robienie zdjęć, rezygnuję choćby ze względów estetycznych. Nie lubię też jeździć na zawody, bo denerwuje mnie czekanie na start i takie nicnierobienie. Bardzo źle się więc czułem ostatnio na 25. piętrze hotelu w Zurychu. W dodatku w Szwajcarii już nic nie działa tak jak w szwajcarskim zegarku – podkreśla najlepszy trener Wielkopolski w 2013 r. w plebiscycie naszej redakcji.

Nic dziwnego, że poznański trener coraz chętniej wraca z długich eskapad do mieszkania na Os. Piastowskim. - W takim wieku nie brakuje człowiekowi pracy i emocji związanych z zawodami. Jak mam wolne, to dużo w domu gotuję i myślę, jakie zmiany wprowadzić na działce. Zawsze mówię, że połowę sukcesów zawdzięczam żonie, która jest cierpliwa i czeka na mnie od 54 lat – podkreśla Cybulski.

Kocham Poznań i propozycje już mnie nie interesują
Trener mistrzów świata zmieniał barwy klubowe, ale nigdy nie wyprowadził się ze swojego ukochanego miasta, czyli Poznania. - Nie wyobrażam sobie życia w innym mieście. Tutaj się najlepiej czuję, tutaj mam rodzinę i przyjaciół i tutaj mnie najbardziej doceniają – przekonuje szkoleniowiec pochodzący z Mosiny.

Cybulski nie miałby kłopotów z przeprowadzą, bo jego nazwisko doskonale znają prezesi światowych federacji. - W latach 70-tych mogłem dostać willę w Stalowej Woli. W latach 80-tych rozważałem przeprowadzkę do Turcji, ale miałem wątpliwości, co do wiarygodności finansowej miejscowych działaczy. Cztery lata temu ciekawą propozycję złożyli mi jeszcze Francuzi, ale o Cybulskim wiedzą też w innych europejskich krajach, Australii i RPA. Starych drzew się jednak nie przesadza... - kończy nieco sentymentalnie trener, który jest wizytówką stolicy Wielkopolski.

Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski