Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla przedsiębiorców z Jarocina festiwal nawet co tydzień

Marcin Kostaszuk
Robert Kaźmierczak
Robert Kaźmierczak fot. archiwum
Z Robertem Kaźmierczakiem, radnym i byłym wiceburmistrzem Jarocina, koordynatorem projektu Spichlerz Polskiego Rocka, o organizacji koncertów i festiwali muzycznych, rozmawia Marcin Kostaszuk

Jarocin, podobnie jak Poznań, zdecydował się przyciągać do siebie fanów muzyki corocznym wydarzeniem muzycznym. Po co mieszkańcom Jarocina festiwal?

Z kilku powodów. Zorganizowany w 2005 roku Jarocin PRL Festiwal miał być jednorazowy, ale trudno było nie zauważyć obecności 10 tysięcy ludzi. Stąd decyzja o kontynuacji. Dwa lata temu powstała strategia promocji Jarocina, stworzona z firmą zewnętrzną - Grupa Eskadra, która ma na koncie szereg podobnych strategii dla polskich miast. Jako unikatową cechę "sprzedaży" Jarocina określono "dojrzały bunt", wywodzący się wprost z tradycji festiwalu jarocińskiego.

Poznań chwali się głównie efektem promocyjnym koncertów "Poznań dla Ziemi" i przekonuje, że z tego względu warto było wydać każdego roku od 3, do 3,5 miliona złotych.

Strategię promocyjną uchwala się po to, by konkretne zaplanowane działania zaczęły przynosić zyski.

W 2010 roku po raz pierwszy festiwal organizowało nie miasto Jarocin, ale zewnętrzna agencja koncertowa. Czy to się opłaciło?

Wyznajemy zasadę, że wszystko, co jest robione przez podmiot prywatny, pozarządowy, jest robione lepiej, efektywniej, racjonalniej niż ta sama usługa wykonywana przez podmiot samorządowy, publiczny, w tym wypadku Jarociński Ośrodek Kultury. Od 2005 do 2009 roku miasto co roku przeznaczało kwoty od 350 tysięcy do pół miliona złotych wprost na organizację festiwalu, ale przecież JOK przez kolejne pół roku też działał na rzecz tego wydarzenia: telefony, delegacje, płace pracowników... Nakłady sięgały co najmniej 700 tysięcy, a już wtedy kupowaliśmy od zewnętrznej agencji koncerty wykonawców zagranicznych. Nie byliśmy jednak zadowoleni z wyników frekwencyjnych - zatrzymaliśmy się na poziomie 8 tysięcy widzów i nie potrafiliśmy zrobić kroku do przodu. W końcu przyszło otrzeźwienie - koncertem powinna się zająć profesjonalna firma, a nie ludzie, których trzeba do tego douczać kosztem kolejnych dziesiątek tysięcy złotych.

Tak czyni też Poznań, zlecając organizację koncertów profesjonalistom. Ale jak dopilnować, by wydatki były współmierne do efektów?

W 2010 roku burmistrz zdecydował się na zawarcie umowy w drodze ustawy o zamówieniach publicznych z agencją Go Ahead, na podstawie zapisów o wyłącznych prawach do konkretnego produktu artystycznego. Radnych burmistrz przekonał, proponując, by przekazać na ten cel firmie zewnętrznej około 340 tysięcy złotych - jako rodzaj inwestycji miasta w wydarzenie, które ma się zwrócić finansowo w tym samym roku.

Wcześniej wydawaliście grubo ponad pół miliona, a mimo to ponosiliście stratę. Jak się zabezpieczyliście przed zagrożeniem, że firma zaproponuje wam kiepski towar?

W umowie zagwarantowaliśmy sobie, że 340 tysięcy to jedynie jedna trzecia tego, co zainwestować musi agencja koncertowa. Innymi słowy, musiała ona po festiwalu pokazać faktury, że koszty na organizację wyniosły minimum 1,02 milona.

Czytaj także:
Robert Kaźmierczak nowym szefem kultury Poznania... kiedyś reaktywował Jarocin

W jaki sposób agencja rozlicza się z tych kwot?

Przekazuje nam zestawienie wszystkich faktur i ich kserokopie. Musi nam jednoznacznie wykazać, że dany wydatek był poniesiony w związku z organizacją festiwalu. Takie rozliczenie pozwoliło nam na finansowe podsumowanie i już miesiąc po festiwalu wiedzieliśmy, jaki był przepływ pieniędzy z budżetu i ile z tej kwoty wróciło do miasta.

I jaki był efekt rozliczenia?

Z tych 340 tysięcy, aż 278 tysięcy agencja zapłaciła usługodawcom z Jarocina - czyli 80 procent zainwestowanej przez samorząd kwoty wróciło do podmiotów gminnych, takich jak spółka Jarocin Sport czy Jarociński Ośrodek Kultury. Agencja koncertowa ponosiła więc koszty wynajmu terenu, a także ryzyko, że trzeba go będzie na przykład wyremontować. Oprócz tego naciskaliśmy, żeby organizator kupował także inne usługi od firm z Jarocina. Tak zdobywamy dla nich nowe rynki - na przykład lokalna firma ochroniarska, dzięki doświadczeniu na festiwalu, dostała kontrakt na ochronę koncertu Jose Carrerasa w Toruniu.

Jak Pan wobec tego skomentuje pogląd dyrektora biura promocji Urzędu Miasta Poznania, że "nie ma zwyczaju, by żądać faktur za wszystko, bo to byłby absurd". Chodzi o rozliczenie, na mocy którego zmieniły się kwoty, przekazane Urzędowi Miasta Poznania po koncercie Stinga przez jego organizatora.

Jeśli ktoś w oparciu o ustawę o zamówieniach publicznych chce w przejrzysty sposób poznać ofertę, to żąda od oferenta kosztorysu. Musi on być precyzyjny, by móc zweryfikować przez to inne podmioty, które tę samą usługę mogłyby wykonać. Chodzi o to, by wiedzieć, czy nie kupujemy kota w worku. Show-biznes to specyficzna kategoria, ale agencja pracująca nad festiwalem w Jarocinie bez mrugnięcia okiem przekazała nam podobne zestawienie.

Uparcie nazywa Pan festiwal inwestycją. Ale jeśli nawet z 340 tysięcy wróciło do budżetu 280, to i tak Jarocin nie wyszedł na plus. Może się nie da?

Razem z gośćmi festiwalu do Jarocina przyjechała w 2010 roku kwota grubo ponad milion złotych. Miasto nie musi być bogate swoim budżetem samorządowym, ale zasobnością portfeli mieszkańców. Oni już nauczyli się na festiwalu zarabiać - w ubiegłym roku przedsiębiorcy mieli w okresie festiwalu obroty wyższe o 300-500 procent. Padł nawet pomysł, żeby festiwal odbywał się co tydzień (śmiech). Pomijam w tym wart przynajmniej kilka milionów złotych efekt promocyjny dla miasta.

W Poznaniu dowiadujemy się, że bez dużej dotacji koncerty mogą się nie odbyć w ogóle. Może na pewnym poziomie do kultury trzeba hojnie dopłacać?

Dotację w kulturę należy traktować jak inwestycję. Może to być opłacalne, ale muszą być jasne i przejrzyste rozliczenia relacji między podmiotem publicznym i prywatnym. Część radnych i mediów w Jarocinie domagała się od agencji informacji o wpływach ze sprzedaży biletów albo odpowiedzi na pytanie, ile agencja na tym zarobiła. Nie dostali jej, bo nie było tego w umowie z agencją. Ale tak jak powiedziałem - podmiot prywatny funkcjonuje po to, żeby zarabiać na swej działalności. Trzeba z nim jednak twardo negocjować. To nie jest tak, że my z agencją klepaliśmy się po plecach. Kilkakrotnie odchodziliśmy od stołu, było trzaskanie drzwiami. Ale w efekcie dobry interes robi i gmina, i firma prywatna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski