Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Julia Pietrucha: Oto jestem ja, mój głos i moja gitara

Marek Zaradniak
Julia Pietrucha: Oto jestem ja, mój  głos i moja gitara
Julia Pietrucha: Oto jestem ja, mój głos i moja gitara Fot. Tomasz Bolt / Polskapresse
Od zawsze komponowałam i pisałam teksty do swoich utworów - wyznaje Julia Pietrucha, bardziej znana z roli blondynki - Sylwii Kubus niż jako wokalistka śpiewająca przy gitarze

Spotkaliśmy się na festiwalu Transatlantyk, a dokładnie na konkursie improwizacji muzycznej. Co Panią kręci w muzyce filmowej?
Podkreśla emocje, tworzy nastrój. Bardzo często, oglądając film, staram się skupić na jego poszczególnych elementach - aktorstwie, muzyce, scenografii - w oderwaniu od całości. W związku z tym, nawet kiedy nie przepadam za jakimś dziełem filmowym, jestem w stanie docenić niektóre z jego składowych. Tak wielokrotnie bywa z muzyką, która jest przecież dopełnieniem dzieła filmowego, pogłębia je, ubarwia i pozwala powracać myślami do danego kadru/sceny z filmu za każdym razem, kiedy słyszymy jej dźwięki.

Słyszałem, że ma Pani zespół, pisze teksty piosenek, komponuje, gra . Jak to jest z tą Pani muzyką?
Od zawsze komponowałam i pisałam teksty do swoich utworów. Współpracowałam kiedyś z paroma zespołami, ale każdy poszedł w swoją stronę i tak oto jestem ja, mój głos i moja gitara. Jestem w trakcie nagrywania płyty. Materiał na nią od jakiegoś czasu mam gotowy, bo kawałki tworzę już od kilku lat, ale dopiero teraz postanowiłam się tym podzielić z innymi. W zeszłym roku zresztą występowałam na otwarciu Transatlantyku. Śpiewałam kilka moich kompozycji przy akompaniamencie taty, ale cały czas szukam swojego brzmienia.

Co to będzie? Pop, rock?
Amerykanie nazywają ten gatunek muzyczny singer songwriter. Akustyczne granie - gitara i wokal.

Wokal i gitara, czyli jak Maryla Rodowicz?
Nie wiem (śmiech). Śpiewam po angielsku, więc raczej...

Joan Boaz, Carole King?
Joni Mitchel, Carla Bruni?

Nie udało się Pani trafić na studia do szkoły aktorskiej, ale swego czasu dwa lata spędziła Pani w Teatrze Syrena. Co one Pani dały? Czy to była właśnie taka szkoła, jakiej Pani wtedy potrzebowała?
Pierwsze kroki stawiałam w Teatrze Syrena, zaczynałam tam grać w wieku 11 lat. Wspaniale wspominam ten czas, dużo się wówczas nauczyłam. Ostatnie 3 lata spędzone w Teatrze 6. Piętro pod bacznym okiem Eugeniusza Korina zdecydowanie wzmocniły mój warsztat.

Reżysera, który był przez wiele lat związany z Poznaniem...
To wspaniały reżyser. Potrafi słuchać i zawsze przychodzi na próby z konkretną wizją. Umie tę wizję opisać słowami tak dokładnie, że nie mam żadnych wątpliwości, co mam zagrać. Każda chwila spędzona z nim na próbach była wzbogacającym doświadczeniem. Poza tym bardzo ważną rolę w rozwoju mojej dojrzałości aktorskiej odegrało doświadczenie zdobyte na planie filmowym.

Wielu ludzi kojarzy Panią z filmem "Blondynka" i jej główną postacią Sylwią Kubus. Lubiła Pani tę rolę?
Tak. Myślę, że to był bardzo ciekawy etap mojej aktorskiej ścieżki. Zdarzyło się to dość wcześnie w moim życiu. Potem miałam przerwę (po pierwszym sezonie) i powróciłam do tej roli po czterech latach. Bardzo dobrze wspominam pracę na planie. Zwierzęta, wiejski, swojski klimat, lekki temat i dużo, dużo śmiechu. To chyba jest sukcesem tego filmu. No i świetny scenariusz stworzony przez samego Andrzeja Mularczyka, autora wielkich hitów - "Samych swoich" czy serialu "Dom".

A jak przyjmuje Pani dowcipy o blondynkach?
Dobrze. W ogóle dobrze przyjmuję dowcipy.

Ja kojarzę Panią z innym filmem, niedawno zresztą powtórzonym przez TVP - "Miasto z morza". Stworzyła tam Pani niezwykłą postać kaszubskiej dziewczyny Łucji Konki.
A teraz wróciłam na Kaszuby. Właśnie się przeprowadziłam do Gdańska. Morze zawsze było mi bliskie. Zawsze byłam z nim związana. Większość wakacji w dzieciństwie spędzałam nad Bałtykiem i myślę, że moja dusza musi pochodzić gdzieś z tamtych okolic, skoro tak mnie tam ciągnęło. Współpracuję trochę z Radiem Gdańsk, nagrałam niedawno kaszubską przypowieść o Królu i Kowalu.

Ile w tym, co obserwujemy w Pani wykonaniu na scenie czy na ekranie, jest pomysłu reżysera, scenarzysty, a ile Pani inwencji. Stawia Pani jakieś warunki?
Chciałabym to podliczyć procentowo, ale niestety tak się nie da. Przy każdym projekcie powstaje wspólna wizja. Poza reżyserem, aktorem i operatorem są jeszcze montażyści, którzy tak naprawdę malują ostateczny obraz. W muzyce jest tak, że jeśli coś tworzę, to staram się mieć na to wpływ od początku do końca, włącznie z nagraniem. Aktorstwo, w przeciwieństwie do muzyki, jest dziedziną sztuki, w której nie mam aż tak dużego wpływu na efekt końcowy. I nie zawsze wychodzi tak jakby się chciało, ale trzeba liczyć na ludzi, z którymi się pracuje i przede wszystkim ufać im. Bo razem ciężko pracujemy, żeby potem pokazać widzom gotowe dzieło.

Urodziła się Pani w latach 80., ale wiem, że niezwykle fascynują Panią lata sześćdziesiąte. Jeździ Pani garbusem, zbiera winyle. Skąd ta sympatia?
Nie wiem. Jakoś tak trwa. U mnie w domu nie słuchało się aż tyle muzyki z lat 60. Raczej tej z lat 70. i 80., za którą nie przepadam. W muzyce lat 60. ważna jest dla mnie melodyka i linie wokalne. Choć mam wrażenie, że ostatnio z tego wyrastam, to nadal tamta muzyka mnie inspiruje do tworzenia. Ale nie mogę powiedzieć, że moja muzyka jest rodem z lat 60. Można jedynie doszukiwać się jakichś drobnych nawiązań, dyskretnych inspiracji.

A skąd u Pani fascynacja Azją?
Nie tylko Azją, ale podróżami w ogóle. Azję odwiedziłam. Jest fascynująca zarówno pod względem kultury, jak i pod względem kulinarnym. Podczas festiwalu Transatlantyk byłam na seansie kina kulinarnego, obejrzałam tam film tajwański - był niesamowity. Poczułam, że chcę tam wracać. Azja to miejsce, które uwielbiam odwiedzać. Choć teraz planuję inną podróż. Tym razem do Ameryki Południowej, bo tam jeszcze nie byłam.

A wracając do Azji, to słyszałem, że próbowała Pani startować do Bollywood?
Ja tam po prostu byłam. Byłam w Bombaju, ale generalnie pomimo mojego uwielbienia dla muzyki, tańca i sztuki indyjskiej, to chyba nie jest gatunek dla mnie. Bliższe jest mi kino Bergmana i zimna północ.

Dlaczego kino Bergmana?
Jest bliskie mojemu sercu. Mocno psychologiczne. Mroczne. Mnie porusza. Daje do myślenia.

A otrzymała Pani propozycję zagrania w skandynawskich filmach?
Nie.

Bollywood jest nie dla Pani. A Hollywood? Kiedy je Pani zdobędzie?
Aby cokolwiek tam robić, trzeba tam mieszkać. Los Angeles ze względu na wszechobecny pośpiech nie jest mi bliskie. Choć mieszkałam tam jakiś czas, kiedy pracowałam jako modelka, zresztą mój mąż pochodzi z małej miejscowości spod Los Angeles, położonej nad oceanem. Na razie nie planuję podbijać Hollywood, cieszę się polskim morzem.

Jest Pani popularną aktorką. Czy są role, których by Pani nie zagrała? Może Pani powiedzieć, jakie role odrzuciła?
To już zostawię dla siebie. To moje prywatne decyzje. Trzeba wybierać, bo nie wszystko jest warte naszej uwagi. A jeśli chodzi o to, czego bym nie zagrała: w aktorstwie lubię wyzwania, staram się mieć otwartą głowę, ale nie zmuszać się do robienia czegoś wbrew sobie. Podstawą jest scenariusz. Dobry scenariusz.

W takim razie, jakie są Pani najbliższe plany artystyczne?
Przede wszystkim płyta.

A film? W czym zobaczymy Panią na wielkim albo na małym ekranie?
Film na razie czeka - chcę się poświęcić muzyce.

- Od zawsze komponowałam i pisałam teksty do swoich utworów - wyznaje Julia Pietrucha, bardziej znana z roli blondynki - Sylwii Kubus niż jako wokalistka śpiewająca przy gitarze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski