Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Skatowane niemowlę: Sąsiedzi - w domu były krzyki, ale to "normalne"

Krystian Lurka
Dom, w którym prawdopodobnie zostało skatowane niemowlę. Nikt nie zauważył, że dziecka nie ma w rodzinie
Dom, w którym prawdopodobnie zostało skatowane niemowlę. Nikt nie zauważył, że dziecka nie ma w rodzinie Krystian Lurka
Wracamy do bulwersującej sprawy pięciomiesięcznej Anastazji, którą opisywaliśmy na łamach "Głosu " w czwartek i piątek. Skatowane niemowlę od kilkunastu dni jest w śpiączce. To efekt obrażeń, jakich doznała na początku lipca. Dziewczynka najprawdopodobniej została pobita przez ojca, któremu prokurator postawił zarzuty. Grozi mu do 10 lat więzienia. Odwiedziliśmy kamienicę, w której mieszka rodzina Anastazji...

Kamienica na poznańskim Dębcu. Dzielnicy, o której sami mieszkańcy mówią, że to "szemrana okolica". To tutaj od kilku miesięcy mieszkają rodzice Anastazji: 19-letni Krzysztof J. i młodsza o rok Natalia K. Prawdopodobnie pomieszkuje z nimi starszy mężczyzna, który ma być wujkiem osiemnastolatki. Cała czwórka żyje na kilkudziesięciu metrach kwadratowych w zniszczonym budynku. Kamienica wygląda na zaniedbaną. Na podwórzu panuje bałagan. Na klatce schodowej stoi zdezelowany wózek dziecięcy.

Czytaj też:
Niemowlę walczy o życie. Ojciec zatrzymany. Pobił je?

Anastazja mieszkała tutaj do 10 lipca. Tego dnia zabrała ją karetka pogotowia i zawiozła do szpitala. Jak mówi Sylwia Świdzińska, zastępczyni dyrektora Szpitala Dziecięcego przy ulicy Krysiewicza, przyczyną był brak przytomności i prawdopodobny upadek z wysokości kilkudziesięciu centymetrów. Dziecko trafiło na oddział intensywnej terapii. Objawy narastały. Konieczna była trepanacja czaszki. Po operacji, Anastazja już się nie wybudziła. Do tej pory przebywa na oddziale intensywnej terapii.

O tym, że dziecko trafiło do szpitala, nie wiedział nikt, poza jedną sąsiadką, która zgłosiła się do naszej redakcji z prośbą o pomoc dla dziewczynki. Zapytaliśmy innych sąsiadów, czy w rodzinie Anastazji działo się coś niepokojącego, czy była agresja. Odpowiedzieli: - Kłócili się głośno, ale wie pan. To jest chyba normalne w dzisiejszych czasach?

Sąsiadka dodała, że młodzi niczym się nie wyróżniali. Na pytanie o to, czy słyszała płacz dziecka, nie chce odpowiedzieć. Wyraźnie daje do zrozumienia, że nie powinna mówić o tym, co dzieje się u sąsiadów.

Inny mieszkaniec, który zna Krzysztofa i Natalię, słysząc, że o nich pytamy, nagle się wycofuje. - Nic nie wiem. Mieszkam tu dopiero od kilku miesięcy - wyjaśnia i dodaje, że nie zamierza powiedzieć złego słowa o sąsiadach. - Są młodzi. Każdemu zdarza się czasami wybuchnąć. Były krzyki - dodaje inny sąsiad.

Pozostali - mimo że przebywali w mieszkaniach - nie otworzyli drzwi. Byli też i tacy, którzy zamykali je tuż potym, jak usłyszeli dzwonek. Podobnie było w mieszkaniu Natalii K. Ktoś był w środku, ale nie otworzył nam drzwi.
Winnych nie ma. A gdzie odpowiedzialność ?

To, że nikt z najbliższych sąsiadów rodziny nie zareagował, nie dziwi Ewy Gordziej-Niewczyk. Jak mówi, w dysfunkcyjnych środowiskach - a takim można nazwać okolicę na Dębcu, gdzie mieszka rodzina - panują inne normy społeczne. Jak przyznaje psycholog, to co prawidłowo grupa społeczna uznaje za skandaliczne, w innych środowiskach takie nie jest. - Oczywistością jest, że każdy powinien zareagować na krzyki lub płacz dziecka, jednak dla rodzin patologicznych nie jest to sygnał do tego, że dzieje się coś niepokojącego - wyjaśnia.

Zobacz też:
Niemowlę w śpiączce, jego ojciec z zarzutami

Często też jest tak, że w takich środowiskach ludzie mają takie same problemy, a zgłaszając je na policję, tylko zwróciliby na siebie uwagę.

Psycholog wyjaśnia, że problemem w takich przypadkach jest rozproszenie odpowiedzialności. - Można się domyślać, że nawet jeśli ktoś z sąsiadów podejrzewał, że dzieje się coś złego, nie poinformował o tym policji, bo uznał, że zrobi to ktoś inny - tłumaczy i dodaje: - Często bywa tak, że sąsiedzi wypierają niebezpieczeństwo i racjonalizują je.
Podaje też przykłady: - Mogą sobie tłumaczyć, to w ten sposób, że ktoś inny mieszka bliżej lub bardziej zna rodzinę, i to on powinien zareagować.

Ewa Gordziej-Niewczyk podkreśla także fakt, że w sprawie zawiódł system. - Już dyrekcja szpitala powinna zgłosić sprawę na policję. To powinien być odruch, kiedy jest podejrzenie, że dziecku dzieje się coś niedobrego. Nie usprawiedliwia ich fakt, że zgłosili sprawę do sądu rodzinnego - wyjaśnia Ewa Gordziej-Niewczyk.

Psycholog zauważa jednak, że jest sposób, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo dojścia do tragedii w "problematycznych" dzielnicach.

Jak mówi Ewa Gordziej-Niewczyk, każda rodzina z warszawskiej Pragi - czyli stołecznej dzielnicy, która owiana jest złą sławą - w której urodzi się dziecko, jest kontrolowana.

- W niedługim czasie po urodzeniu urzędnicy miejscy przychodzą do rodziny z niezapowiedzianą wizytę. Sprawdzają, czy w rodzinie nie dzieje się nic podejrzanego. Między innymi szukają śladów po libacjach - wyjaśnia psycholog.
Przyznaje wprost, że taka profilaktyka nie daje gwarancji wyeliminowania wszystkich patologii i tragedii, ale zmniejsza prawdopodobieństwo tego, że dziecko może ucierpieć.

Podsumowuje jednak, że nic nie jest tak skuteczne, jak zgłoszenie swoich podejrzeń do odpowiednich służb lub do prasy i chwali postawę sąsiadki, która poprosiła o pomoc "Głos Wielkopolski".

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski