Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr i Wojciech Cugowscy z zespołu Bracia: Wszystko idzie w dobrą stronę (ZDJĘCIA)

Artur Borkowski
Zespół Bracia
Zespół Bracia materiały zespołu
Piotr i Wojciech Cugowscy opowiadają o koncercie na Przystanku Woodstock, historycznym debiucie w XIV LO, wspólnym słuchaniu płyt z rodzicami, Piotrusiu i Weronice, żonach, nowej płycie i marzeniach.

31 lipca zagracie w Kostrzynie nad Odrą, na 20. Festiwalu Przystanek Woodstock.
Piotr Cugowski: Plan mamy ambitny. Będziemy gośćmi specjalnymi Budki Suflera. Zagramy całą suitę "Szalony koń" oraz materiał z pierwszej i drugiej płyty. Szczerze mówiąc jesteśmy lekko stremowani, bo to jest materiał niełatwy do grania i śpiewania i niełatwy też na pewno w odbiorze. To jest chyba spełnienie naszych marzeń z dzieciństwa, żeby móc uczestniczyć repertuarowo i muzycznie właśnie w tej suicie. To jest niesamowity rozdział muzyczny Budki. To były pierwsze dźwięki, które niosą ze sobą niesamowitą moc emocjonalną. Mamy nadzieję, że tych czterysta tysięcy ludzi jakoś to przyjmie.
Ja będę śpiewał z ojcem, Wojtek też i zagra na gitarze.

Pamiętacie swój pierwszy, "braterski" wspólny występ w życiu?
Wojciech: To był rok 1997. Wystąpiliśmy na zakończenie roku szkolnego u Piotrka w XIV LO przy Radzyńskiej na Czechowie. I zagraliśmy dwa albo trzy utwory.

Piotr: W celach promocyjnych do następnej klasy (śmiech).

Wojciech: Ja grałem na gitarze elektrycznej. To było wydarzenie. Później graliśmy jeszcze w tej konfiguracji parę razy, zanim zaczęliśmy brać to wszystko na tyle poważnie, że postanowiliśmy dawać koncerty. To był chyba 1999 rok.

Już jako Bracia?
Piotr: Nigdy nie wymyślaliśmy specjalnie jakiejś nazwy, bo interesowała nas tylko muzyka. Granie przychodziło nam w sposób bardzo naturalny. Oprócz tego, że muzykę wykonywaliśmy razem, to jeszcze słuchaliśmy jej we dwóch.

W domu?
Piotr: Oczywiście. Muzyka zawsze była przy nas. Dlatego się nią dzisiaj zajmujemy. Specjalnie nawet tego nie analizujemy. Tak też było na początku naszej drogi artystycznej, którą zresztą bardzo miło wspominamy. Pamiętam koncerty w "Winiarni u Dyszona" i w "Pubie za Drzwiami".

Wojciech: Nasz repertuar był oparty w dużej mierze na coverach utworów, które lubiliśmy. Własnych kompozycji jeszcze nie mieliśmy. Potrafiliśmy zagrać i trzydzieści kawałków z rozpędu. Ale było bardzo sympatycznie i to był taki impuls, żeby założyć zespół.

Kto wymyślił nazwę?
Piotr: Rodzice (śmiech braterski). Chcieliśmy, żeby nasza nazwa nie kojarzyła się z nazwiskiem, sławnym ojcem, z jego karierą. Ale, niestety, i tak jest to nie do przeskoczenia, bo stereotyp jest wiadomo jaki. Ludzie ciągle uważają, że ktoś coś nam załatwił, załatwia. Tak naprawdę po tych blisko piętnastu latach grania, dopiero w przyszłym tygodniu będzie chyba ten pierwszy raz, kiedy we trzech staniemy na scenie.

Mały Wojtuś i jeszcze mniejszy Piotruś słuchali muzyki razem z mamą i tatą?
Wojciech: Z płyt, które ojciec przywoził, bo na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jeździł bardzo często za granicę. Wzrastaliśmy z bluesem, rockiem i rhytm and bluesem.

Piotr: Chcąc nie chcąc.

Wojciech: Był Joe Cocker, Free, Paul Rodgers, James Brown. Ojciec interesował się tymi wykonawcami, a my się na nich wychowywaliśmy.

Później rodzice posłali nas do szkoły muzycznej. Tam się nie nauczyliśmy rock and rolla tylko podstaw muzyki klasycznej. Zaczęliśmy od skrzypiec, potem był fortepian. Piotrek później grał na perkusji, a ja na altówce. Nie byliśmy fanami tej szkoły, nie chciało się nam zupełnie na tych instrumentach ćwiczyć. W pewnym momencie, muzyka, na której się wychowywaliśmy, zaczęła być ważniejsza od tej, której uczyliśmy się w szkole. I tak rock stał się naszą pasją, naszym życiem. Niemniej w jakimś stopniu to, czego się w tej szkole nauczyliśmy, przydaje nam się do dziś.

Piotr: Wybór szkoły muzycznej był takim wyborem z rozsądku. Bo była to szkoła uchodząca od zawsze za dobrą, prezentującą wysoki poziom. Myślę, że właśnie tym rodzice się kierowali.

Przed chwilą Piotrze Twój syn się przestraszył, że wyciągnę Cię z domu.
Piotr: Piotr ma trzy i pół roku i nie ma żadnych hamulców, żeby jako dziecko nie powiedzieć tego, co czuje. Faktycznie, nasz zawód łączy się z wyjazdami, ale też są to troszkę inne czasy niż kiedyś. Jak nasz ojciec wyjeżdżał, to na kilka tygodni albo nawet miesięcy. Nas dzisiaj nie ma w domu najwyżej pół tygodnia. A jak tylko jesteśmy, to siedzimy w domach i próbujemy nadrabiać czas, kiedy nas nie było.

Z czasem swojemu synkowi wytłumaczę, że tak po prostu musi być. Pamiętam te momenty, kiedy ojca nie było. Z perspektywy dziecka wygląda to inaczej, ale są piękne chwile powrotów.

Wojciech: Weronika ma pięć i pół roku. Jak zaczynam się pakować mówi cichym głosem: - Znowu jedziesz...
Chwała Bogu, że dzisiaj już nie ma wyjazdów na bardzo długo. Codziennie możemy porozmawiać przez telefon, na Skypie. Okresy intensywnego koncertowania to są cztery miesiące w roku. Jesienią i zimą możemy posiedzieć razem, dłużej w domu.

Pamiętacie Opole 2002?
Piotr: To jest trochę paradoksalna historia, bo cały nasz plan, żeby iść swoją drogą akurat wtedy nam się nie powiódł. Dostaliśmy propozycję zagrania w "Debiutach". Mieliśmy na to bardzo mało czasu. Wzięliśmy utwór "Nie jestem inny" z muzyką Romka Lipki i tekstem Andrzeja Mogielnickiego. I faktycznie udało się nam wygrać festiwal ex aequo, o ile sobie dobrze przypominam, z zespołem Żandarm. Natomiast nic za tym nie poszło. Wiedzieliśmy, że ta piosenka jest za blisko Budki Suflera. Za blisko tego, co się dzieje zawodowo z naszym ojcem i że to może być nie fair w stosunku do ludzi i wobec nas samych, bo mieliśmy już własne pomysły i swoje marzenia muzyczne. I tak też się stało. Trzy lata później ukazała się nasza pierwsza autorska płyta.

Bohaterem kolejnego krążka Braci został zespół Queen. Dlaczego?

Piotr: Zwrócił się do nas duży wydawca, żebyśmy coś zaproponowali nacoverową płytę.
Wojciech: Piotrek powiedział - Queen. Zespół, który ma mnóstwo przebojów, utworów, z którymi chcieliśmy się zmierzyć. Na przykład "Innuendo" czy "Bohemian Rhapsody". To są fenomenalne kompozycje. Wydawca na nie przystał. To była jakaś odskocznia od tego, co wtedy robiliśmy. Przygotowywaliśmy się do nagrania płyty "Zapamiętaj". Praca była niesamowita, bo najpierw trzeba było te utwory "rozczytać", a później nagrać. To dzisiaj brzmi prosto, ale wtedy tak łatwo nie było.

Piotr: To była niesamowita przygoda, szaleńczy pomysł. Praca była żmudna. Pamiętam, że do "Bohemian Rhapsody" przez tydzień, codziennie przez sześć godzin, nagrywałem najpierw piony chórkowe rozczytując harmonie o co tam w ogóle chodzi. Żeby nie popełnić żadnego błędu i oddać oryginalny charakter utworu. Podobnie było z całą płytą. Partie główne, wokale leadowe zostawiłem na sam koniec. I udało się.

Jesteś uważany za jednego z najlepszych wokalistów w Polsce.
Piotr: Nie jestem łasy na komplementy, bo śpiewanie to nie są zawody. Każdy robi to tak jak czuje, jak uważa. Sądzę, że jest mnóstwo znakomitych wokalistów w tym kraju. To jest po prostu kwestia gustu. Jest ogromna grupa ludzi, którzy wcale nie przepadają za moim głosem. Najchętniej utopiliby mnie w łyżce wody. Im człowiek staje się coraz bardziej widoczny, tym polaryzacja gustów słuchaczy jest coraz większa.

Ja po prostu kocham to, co robię. Robię to intuicyjnie. Oprócz tego, że Bozia dała gdzieś te możliwości, to jest ciągle dużo pracy przede mną.

Jak się leży w worku pod ziemią?
Piotr: Źle. Mówisz o teledysku doutworu "Po drugiej stronie chmur" z płyty "Zmienić zdarzeń bieg". Faktycznie była taka sekwencja, że musiałem zamknąć się w worku i przysypać ziemią. Wrażenie jest okrutne. To był moment. Trzeba było nabrać powietrza. I uwierz mi - wpadłem w panikę. Wprawdzie wiedziałem, że w każdej chwili mogę rozpiąć ten zamek, ale miałem skrępowane ruchy. Coś koszmarnego. Teledysk był kręcony w styczniu, było ciepło, ale jednak od ziemi trochę ciągnęło (śmiech).

Każda kolejna Wasza płyta ma coraz lepsze teksty. Przykładem może być właśnie piosenka "Po drugiej stronie chmur" czy też utwór "Wierzę w lepszy świat".
Piotr: Bo to jest tak, że w pewnym momencie zaczęliśmy rozumieć, że słaby tekst potrafi położyć największe dzieło muzyczne i na odwrót. I wiedzieliśmy, że te teksty muszą trafiać do ich odbiorcy, a stanie się to wówczas, gdy będą w nas samych generowały emocje. My ich sami nie piszemy. Znaleźliśmy wspaniałych ludzi, którzy pomogli nam w tym. I tak, jak Edyta Bartosiewicz napisała tekst do utworu "Nad przepaścią", tak Wojtek Byrski napisał większość tekstów do pozostałych piosenek. W ten sposób udało nam się nagrać płytę, z której powinniśmy być dumni za wiele, wiele lat.

Który z braci jest ważniejszy?
Wojciech: Nigdy nie było między nami żadnych ambicjonalnych przepychanek typu ty z przodu, a ja w drugiej linii na gitarze. Tak ma po prostu być, tak ułożyło się zupełnie naturalnie. Jesteśmy na tyle różni, że w jakiś sposób się dopełniamy.

Piotr: Tarcia oczywiście bywają, bo mamy różne charaktery i różny światopogląd na różne sprawy, ale myślę, że właśnie o to chodzi, żeby mieć swoje zdanie i szukać jakiegoś kompromisu, z którego będziemy obaj zadowoleni.

Mówiliście o dzieciach, przedstawcie żony.
Piotr: Myślę, że to, iż jestem z żoną blisko piętnaście lat, mówi samo za siebie. Założyliśmy rodzinę, mamy wspólny dom. Eliza wychowuje w tej chwili małego Piotrusia. Ma pauzę od pracy. Jest z wykształcenia dziennikarzem. Do niedawna pracowała w dużej stacji telewizyjnej.

Bez rodziny byłoby bardzo trudno nie zatracić się w zawodzie, który uprawiam. Utrzymać w ryzach siebie samego, bo rock and roll wciąga i bywa niebezpieczny. Co by się nie robiło, trzeba pamiętać z jakimi zagrożeniami się to wiąże.

Żona trochę się przyzwyczaiła, że mnie nie ma. I tak jest zdrowo (śmiech). Nie można narzucać się z obecnością.

Wojciech: Z Krystyną jesteśmy razem dziesięć lat, po ślubie sześć. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że jej poznanie było dla mnie błogosławieństwem. Nie chciałbym opowiadać o tym górnolotnie, ale rzeczywiście trafiliśmy na siebie dobrze. Wydaje mi się, że jesteśmy dobrym i zgodnym małżeństwem. Kochamy się i to jest podstawa.

Moja żona jest muzykoterapeutką, ale nie pracuje w zawodzie, ponieważ to zajęcie na polskim gruncie jest jeszcze troszeczkę egzotyczne i ciężko jest się z tego utrzymać. Ale muzykę kocha nie mniej niż ja.

Spotykacie się rodzinami?
Piotr: Nie za często, ale na przykład w czasie rodzinnych uroczystości. Nasze dzieci są w takim wieku, że mają ze sobą wspaniały kontakt. To jest bardzo miłe, jak dwa berbecie latają, przytulają się do siebie, bawią się. A my siedzimy i patrzymy na nie.

Wojciech: Jesteśmy bardzo dobrym przykładem na to, jak można łączyć życie rodzinne z życiem zawodowym muzyka. To pytanie, które często jest nam zadawane: - Jak to się udaje pogodzić? Udaje się, tylko trzeba tego bardzo chcieć i pielęgnować to. Jesteśmy wdzięczni opatrzności za to, że właśnie tak ułożyło się nasze życie.

Piotr: I bardzo ważne jest to, żeby w wywiadzie nie powiedzieć za dużo o życiu prywatnym (śmiech).

"Kill The King" to płyta, o której w rockowym świecie nad Wisłą jest bardzo głośno.
Piotr: To jest tak, że mam, mamy dużo szczęścia w realizowaniu marzeń. Bo jak człowiek rzeczywiście chce czegoś bardzo mocno, to się to w końcu spełnia. Ograniczeniem w realizacji marzeń jesteśmy tak naprawdę my sami. Projekt "Kill The King" zaczął się dla nas od propozycji naszego przyjaciela z zespołu Bracia Jarka Chilkiewicza, który zna sprawcę całego "zamieszania" - Igora Gwaderę, który gra na co dzień w zespole Ani Tank Nun z Titusem z Acid Drinkers. Właśnie oni supportowali przed laty zespół Thin Lizzy, w którym na basie gra niejaki Marco Mendoza. I Mendoza wpadł na pomysł, że musi z młodym gitarzystą Igorem zrobić płytę. I tak obaj muzycy plus Doogie White i Vinny Appice, gwiazdy światowego formatu, nagrali nasze kompozycje, które zresztą na całej płycie wyprodukowaliśmy. Coś, co wydawało się nierealne stało się faktem.
Kolejna wspaniała przygoda!

Kiedy dacie nam swoją nową płytę?
Wojciech: Jesienią zaczniemy nad nią pracować. Po sukcesie albumu "Zmienić zdarzeń bieg", który właśnie niedawno pokrył się "złotem", jesteśmy gotowi na kolejną płytę. Mamy pomysły na pierwsze utwory. W zespole jest świetna atmosfera, którą tworzą znakomici muzycy. Bardzo dobrze się dogadujemy i koleżeńsko, i twórczo, a to dwa niezbędne elementy dobrej współpracy.

Gracie często w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Lubicie pomagać innym?
Piotr: Są takie sytuacje w życiu, że naprawdę nie trzeba wiele, żeby komuś pomóc. Ważne jest to, żeby mieć w sobie tę empatię i jeśli zagranie koncertu bądź rozmowa, spotkanie z ludźmi może poprawić im życie, to robimy to.

Na początku roku graliśmy koncert w miejscowości Kobylnica koło Słupska i zgłosiła się do nas rodzina z sąsiedniego miasteczka, która mieszkała w fatalnych warunkach. Postanowiliśmy się z nimi spotkać, porozmawiać. Jest coś niesamowitego w tym, jak ludzie, którzy nigdy nie byli i nie są patologiczni, mogą nie mieć w życiu szczęścia, jak los może być dla nich okrutny.

Na takie historie trzeba mieć otwarte serce i oczy. Próbujemy tacy być.
Dla tej rodziny została przeprowadzona zbiórka pieniędzy. Rodzeństwo bardzo chorych dzieci zaczął odwiedzać rehabilitant.

Pomarzcie.
Piotr: Chwała Bogu wszystko idzie w dobrą stronę. Realizujemy swoje marzenia. Nie jest chyba wskazane mówić czego bym chciał, bo może byłbym zbyt chciwy. Sam nie wiem. Jestem typem człowieka, który woli jeść małymi łyżkami i małymi krokami iść do przodu. Chociaż w kilku momentach taki skok na głęboką wodę wykonałem. Musiałem.

Wojciech: Ja też czuję się spełniony. Rodzinnie i zawodowo. Chciałbym być zawsze zdrów, czego życzę też wszystkim moim najbliższym. To jest też marzenie, bo przecież nigdzie nie jest napisane, że zawsze tak będzie. A z marzeń bardziej przyziemnych: być może na starość uda mi się zamieszkać tam, gdzie przez cały rok jest słońce.
(Piotr się śmieje)

Wojciech: Ale będę tu wracał. Jestem bardzo związany z Lublinem.

Kiedy planujecie wakacje?
Piotr: W sierpniu jakieś dwa tygodnie się kroją. Ale kilka dni temu dostałem telefon, że urlop będzie trochę krótszy...
Wojciech: Ja sobie założyłem, że w tym roku musimy gdzieś wyjechać na pełne dwa tygodnie. Może na przełomie września i października? Są takie miejsca, gdzie wówczas jest jeszcze ciepło.

ROZMAWIAŁ: ARTUR BORKOWSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski