Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grabaż: W sztuce jestem dyktatorem. Za własną kasę [ROZMOWA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
- Nie można mnie politycznie rozegrać - twierdzi Grabaż, który nie ma dobrych doświadczeń z urzędnikami.
- Nie można mnie politycznie rozegrać - twierdzi Grabaż, który nie ma dobrych doświadczeń z urzędnikami. Kadr / Maciej Lachowicz
Stroni od skrajności, ale w swojej działalności nie uznaje kompromisu. Przed jubileuszowym koncertem w Jarocinie, Grabaż wspomina swoje początki na scenie, pracę w radiu i deklaruje, że nie ma Poznaniowi nic do zarzucenia. No, prawie nic.

Od czasu Twojego debiutu w Jarocinie mija właśnie 30 lat. Pamiętasz tamten dzień, czy emocje raczej przesłaniają Ci pamięć?
Grabaż: To były takie emocje, że wręcz przeciwnie - pamiętam wszystko. Wiesz, człowiek był wtedy młody i głupi. Byłem przekonany, że świat momentalnie padnie mi do stóp. Niestety, najwyraźniej miał wtedy trochę inne plany w stosunku do mnie (śmiech). Zamiast więc rozbijać przede mną czoło, zabił mnie śmiechem.

Śmiechem Piotra Nagłowskiego, dziennikarza prowadzącego ówczesne przesłuchania w Jarocińskim Ośrodku Kultury.
Grabaż: Tak, zdeptał nas wtedy tak, jak zadeptuje się peta.

Nie zniechęciło cię to do specyficznego typu ludzi, jakimi są dziennikarze muzyczni?
Grabaż: Sam przez dziesięć lat byłem kimś w rodzaju redaktora muzycznego w radiu, więc potrafię postawić się w sytuacji drugiej strony. Tamtego dnia wyszedłem na scenę, trzymając w dłoniach pałeczki perkusyjne. Umowę z kolegami miałem taką, że kiedy stuknę w nie cztery razy, oni wejdą z drugą piosenką. Więc nabiłem, a oni oczywiście nie weszli, wskutek czego nam podziękowano.

Przeczytałem w jednym z wywiadów, że za początek swojego dorosłego życia uznajesz koncert SS-20, czyli zespołu, z którego nieco później powstał Dezerter. Co takiego się wtedy wydarzyło?
Grabaż: SS-20 poruszyło we mnie struny, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałem. Śpiewali o rzeczach, o których ja bałem się wtedy nawet myśleć. Miałem 17 lat, człowiek jest w tym wieku bardzo plastyczny i chętnie ulega wpływom. Bardzo szybko zacząłem zgłębiać kulturę punkową, poznawać kolejne zespoły. I równie szybko zorientowałem się, że w punk rocku miejsce jest także dla mnie, nie tylko jako fana, ale też i dla artysty.

Lata 80. były okresem przewagi treści nad formą, tekstu nad muzyką. Liczyły się zespoły, które miały coś do powiedzenia. A że działo się dużo, to na brak tematów nie mogliśmy narzekać. Wiesz, myślę sobie teraz o wszystkich tych artystach, którzy w swoim czasie mnie inspirowali. Nawet jeśli nie byli oni instrumentalnymi wirtuozami, bo nimi nie byli, to emanowali szczerością, która mnie wtedy kupiła. Z drugiej strony, byli też wtedy tacy, którzy lubili się popisywać swoim warsztatem, ale publiczność w Jarocinie dawała im do zrozumienia, że chyba pomylili adresy. Ja do dziś nie potrafię grać, a mimo to mam wrażenie, że dostarczam ludziom ze sceny tej energii, której potrzebują.

Punk i dorosłość to dość ciekawe zestawienie. W Polsce przyjęło się sądzić, że jedno drugiemu raczej przeczy.
Grabaż: Od lat staram się w ogóle na temat punka nie wypowiadać. Szczególnie punk w Polsce jest dziś dla mnie czymś bardzo odległym. Przez pewien czas, jeszcze w latach 80., uważałem ten ruch za intelektualnie pociągający. Był on dla mnie jak azyl, w którym mogłem pozostać sobą, co za rządów komuny wcale nie było takie proste. Po zmianie ustroju, to wszystko zaczęło się jakoś dziwnie kurczyć, zjadać własny ogon. Jako człowiek, jestem przeciwny wszelkiego rodzaju ortodoksjom: czy to politycznym, wyznaniowym, czy artystycznym. Odrzuca mnie ustalanie zasad, którymi później żongluje się zależnie od okoliczności, tak samo jak odrzuca mnie okopywanie się na raz zajętych pozycjach. W punk rocku, kiedyś były nas tysiące, dziś ostały się niedobitki.

"Nie mów mi, co mam robić/Sam wiem, co jest dla mnie lepsze (…) Otrzepałem się ze styropianu/Dalej kocham Clash, ciągle lubię Ramones". To słowa o tym stopniowym odklejaniu się od punkowej diaspory?
Grabaż: Ale to odklejanie nie było stopniowe! Czasem lepiej zrobić coś raz, a dobrze. Trochę jak z plastrem, który musisz zerwać. Może nawet lekko zaboleć, ale za to ulga przychodzi od razu.

W tamtym czasie musiałem odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie, czy muzyka jest tym, czym chcę się w życiu zajmować? Wracając do grania w 1994 roku, miałem już nie 17, a 29 lat i rodzinę na utrzymaniu. Funkcjonowanie na tzw. scenie niezależnej sprowadzałoby mnie wówczas do poziomu desperata, hobbysty. Robiłem więc wszystko, by moja pasja stała się także moją pracą. Nie stało się to wprawdzie od razu, bo musiało minąć jeszcze dziewięć lat, ale cierpliwość wyszła mi na dobre.

Program tegorocznego Jarocina jest sentymentalny. Dezerter gra w całości "Underground out of Poland", Ty będziesz świętował 30-lecie pracy na scenie. Nie korci Cię, by również sięgnąć na tym koncercie do samych początków?
Grabaż: Zaczynałem z zespołem Ręce Do Góry, który istniał jakieś półtora roku. Działalność kapel, które założyłem później, czyli Pidżamy Porno i Strachów Na Lachy, idzie w dziesiątki lat. Do swoich dokonań z okresu Rąk Do Góry mam obecnie stosunek dość krytyczny. Poza tym nie sądzę, by granie z kolegami, którzy od lat nie mają z muzyką regularnego kontaktu, komukolwiek z nas wyszło na dobre. Grając ze Strachami czuję się na scenie komfortowo i bezpiecznie. Z kolei każdy inny element, który pojawia się nieoczekiwanie na scenie, to moje poczucie trochę roz...a.

Wspomniałeś wcześniej o radiu. Mówi się, że dziennikarzami muzycznymi zostają niespełnieni artyści, jednak Twój przykład nijak tego nie potwierdza. Najpierw trafiłeś do Radia S, w którym przez lata prowadziłeś kultową "Lavinę". Jak wspominasz tamten czas?
Grabaż: Trudno dziś mówić, że był to czas jednorodny. Zaczęło się od tego, że z wieżowca na Piekarach wywoziliśmy gruz. Mniej więcej w tym czasie zgromadził się w tym miejscu bardzo fajny kolektyw, tak pod względem towarzyskim, jak i fachowym. Nie mieliśmy pojęcia o tym, jak robić te pierwsze niezależne media, więc robiliśmy je całkowicie po swojemu. Pasma poezji śpiewanej przeplatały się z Nirvaną (śmiech). Mydło i powidło dosłownie. Byliśmy też ważnym ośrodkiem rozrywkowym. Na początku lat 90. w Poznaniu nie było knajpy, która byłaby czynna w nocy. Ludzie przychodzili więc do nas, gdy już ich przepędzili z innych lokali. Wyobraź sobie - trwa program, w reżyserce jako taki spokój, a obok, w newsroomie zabawa w najlepsze.

Im dalej w las, tym było gorzej. Kiedy weszło Radio Zet, okazało się, że nasze programy nie pasują do lekkiego, popowego formatu, którego ludzie zapragnęli słuchać. Zderzyliśmy się z walcem, choć na krótką metę dzielnie sobie radziliśmy. Lavina była wtedy najchętniej słuchanym programem, a z drugiej strony, najmniej lubianym. Czyli układ wprost idealny (śmiech).

Początek wolnych mediów w Polsce to m.in. czas raczkujących wytwórni płytowych i braku internetu. Jak redaktor Grabaż pozyskiwał wtedy muzykę?
Grabaż: Wbrew pozorom, nie było z tym żadnych problemów. Płyty dostarczały nam sklepy muzyczne, którym często zależało, by się z nami kumplować i byśmy grali to, co akurat miały na stanie. Muzykę braliśmy też z wypożyczalni płyt, których wówczas było w Poznaniu kilka. Później na rynek weszły pierwsze wytwórnie, które przesyłały nam single, samplery, a także całe albumy. Sporo nagrań zamawialiśmy też z Ameryki.

Na co dzień grało się playlistę, na którą często składały się rzeczy, za którymi nie przepadałem. Przyjmowałem to jednak na klatę, bo wiedziałem, że wieczorem lub w niedzielę zaprezentuję to, co rzeczywiście uznawałem za wartościowe.

Miało więc to wszystko ręce i nogi. A przede wszystkim muzykę wybierali ludzie, a nie maszyny.

"Radio Lavina" to też wizyty gości. Który z wywiadów wspominasz najlepiej?
Grabaż: Tak się składa, że najlepiej pamiętam te, które poszły najgorzej (śmiech). Jednym z nich była rozmowa z Jackiem Kaczmarskim. Byłem wtedy w jego kierunku mocno najeżony, a do wywiadu - nieszczególnie przygotowany. Mocno zresztą dawałem panu Jackowi tę swoją niechęć odczuć. Do dziś nie potrafię sobie tego wybaczyć. Innym razem odwiedził mnie Ryszard Rynkowski. Nie bardzo miałem pomysł, jak gościa ugryźć, więc porozmawialiśmy sobie jak faceci. On wydał wtedy płytę pt. "Jawa", więc zagadnąłem go o motocykle i później było już z górki. Wyjątkowym doświadczeniem była też rozmowa z człowiekiem, który obwołał się królem Polski. Całe życie marzyłem, by pogadać z monarchą. A tu proszę, nie minęły dwa lata działalności radia i jest.

Miałeś też epizod dziennikarski w "Głosie Wielkopolskim". Jak do niego doszło?
Grabaż: Syn ówczesnego redaktora naczelnego był moim fanem. Spodobała mu się piosenka "Nie dotykaj". Nagraliśmy ją z kolegami z radia, jako reakcję na nietolerancję wobec osób chorych na AIDS. Niedługo potem przyszło zamówienie na piosenkę o "Głosie", skądinąd bardzo fajną. Nagrałem ją i jakoś to poszło. Przyszliśmy do gazety razem z Pawłem Czaplickim (ówczesny redaktor Radia S, twórca portalu muzycznego Made In Poznań - przyp. red.) jako konsultanci. Szybko powierzono nam obowiązki redaktorskie. Spędziłem na Grunwaldzkiej jakiś rok.

Urodziłeś się w Poznaniu, w tym mieście zakładałeś zespoły i nadal pracujesz. Jubileusz też chciałeś tu obchodzić, ale się nie udało. Nie jest Ci szkoda?
Grabaż: Już nie, teraz wiem, że pomysł zrobienia tego koncertu w Poznaniu był błędem. Tak naprawdę, dałem się tylko wystawić nieciekawemu człowieczkowi, paradoksalnie z Jarocina, który chcąc utrzeć nosa komuś innemu, postanowił się mną posłużyć. Moje czyste frajerstwo...

Podobno miasto chciało zrobić z Ciebie dyrektora festiwalu.
Grabaż: Równie dobrze mógłbym zostać dyrektorem huty szkła w Ujściu. To była socjotechniczna zasłona dymna, którą rzucono mediom do łyknięcia. Nikt z miasta tego ze mną nie konsultował. Pomyśl tylko, miałem rzucić wszystko, co robiłem do tej pory, i pakować się w projekt, który wymyślił urzędnik, którego za chwilę, mam nadzieję, już tu nie będzie? Nie nadaję się do pracy przy żadnych projektach, w których musiałbym układać się z władzą. Jestem perfekcjonistą, artystą, który konsekwentnie realizuje swoją wizję.

Nie jestem kimś, kogo mogą politycznie rozegrać ignoranci, którym się wydaje, że się na kulturze znają. Nie spełniam niczyich zachcianek ani nie uznaję w sztuce demokracji. W sztuce, proszę pana, jestem dyktatorem. Dyktatorem za własną kasę, dodajmy (śmiech).

Mówisz, że Poznań to miasto, które kochasz. Trudna jest ta miłość?
Grabaż: Nie, absolutnie. Poza totalnym niezrozumieniem spraw kultury, nie mam Poznaniowi nic do zarzucenia. Nie wyobrażam sobie życia nigdzie indziej, a i takie propozycje się zdarzały. Ze względów religijnych nie mógłbym, na przykład, mieszkać w Warszawie (śmiech). Jestem poznaniakiem i kibicuję Lechowi od dziecka. Komu ja niby miałbym kibicować w stolicy? No przecież nie mógłbym nikomu! A życie bez kibicowania jest wyjątkowo słabe.

Trzy dekady temu do Jarocina jechałeś po zagraniu jednej próby Rąk Do Góry. Ile tych prób będzie tym razem?
Grabaż: Dwie, czyli o sto procent więcej (śmiech). Sytuacja jest o tyle komfortowa, że gramy te piosenki co tydzień. Nie można się więc przetrenować.

A czy w rękach będziesz znów miał pałeczki do perkusji, jak za tym pierwszym razem?
Grabaż: Na szczęście jestem trzydzieści lat starszy i utwory nabija już ktoś, kto się na tym zna.

Krzysztof "Grabaż" Grabowski Urodzony 13 marca 1965 r. w Poznaniu. Absolwent historii. Poeta, autor tekstów i muzyki. W 1987 r. założył z kolegami zespół Pidżama Porno, znany z piosenek "Ezoteryczny Poznań", "Do nieba wzięci" i "Twoja generacja". Od 2002 r. występuje z formacją Strachy Na Lachy, którą współtworzy m. in. z muzykami Pidżamy Porno oraz Inri. Laureat Paszportu Polityki. W 2010 r., nakładem wydawnictwa In Rock ukazała się autobiografia Grabowskiego pt. "Gościu. Auto-Bio-Grabaż".

"Grabaż 30" 18 lipca, pierwszego dnia Jarocin Festiwalu, odbędzie się koncert z okazji 30-lecia działalności artystycznej Grabaża. Wystąpi on z reaktywowaną Pidżamą Porno oraz Strachami Na Lachy. Gośćmi artysty będą m.in. Kasia Nosowska i Muniek Staszczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski