Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ognia! Vader - "Tibi et Igni" [RECENZJA PŁYTY]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Vader, "Tibi et Igni", wyd. Nuclear Blast/Warner 2014
Vader, "Tibi et Igni", wyd. Nuclear Blast/Warner 2014 Materiały wydawcy
Nie wiem, czy "Tibi et Igni" to tytuł, który fani ekstremy kojarzyć będą za 20 lat. Jednak tego, że Vader oddaje nam swój najlepszy materiał od ponad dekady, jestem więcej niż pewien.

Przez lata przyjęło się określać Vadera mianem towaru eksportowego polskiej muzyki. Od początku lat 90. zespół Petera intensywnie koncertował po obu stronach Atlantyku, i to bynajmniej nie na imprezach polonijnych w Chicago, tylko dla publiczności faktycznie złaknionej pierwszoligowego death metalu. Jednak istniejąca od ponad trzech dekad grupa miewała w swym dorobku momenty, w których mimo niezmiennej determinacji, brakło jej iskry cechującej klasyki pokroju "De Profundis" czy "Black to the Blind".

Ukazujący się właśnie album "Tibi et Igni" uderzył we mnie z impetem, jaki Vader stopniowo wytracał po wydaniu doskonałej "Litany" (2000) i którego - zdawało się - nigdy już nie odzyska. Aż do teraz. W tych dziesięciu nowych utworach zawarto jedne z najlepszych riffów w historii zespołu. Niektóre z nich - jak te w "Where Angels Weep" czy "Worms of Eden" - mogłyby spokojnie trafić na wspomniane, kultowe krążki. Inne, jak np. singlowy "Triumph of Death", przypominają, jak wiele muzyka Petera zawdzięcza gitarowemu tandemowi Hannemana i Kinga.

Umiejętnie dawkowana melodia jest kolejnym atutem "Tibi et Igni". Przybiera ona postać raz bardziej (mój osobisty faworyt "Armada on Fire"), a raz mniej zakamuflowaną - jak w pobrzmiewającym klasycznymi echami Judas Priest hymnie "The End", który wieńczy całość. Stężenie cukru jednak nigdy nie jest zbyt duże, a lider w idealnych proporcjach uzupełnia się z drugim gitarzystą Pająkiem, który to właśnie wniósł do Vadera ów heavymetalowy pierwiastek. Jak przekonujemy się w trakcie konsumpcji płyty, to zaledwie część jego możliwości. Otwierający ją "Go to Hell" również wyszedł spod jego ręki, a patos znajdziemy tu wyłącznie w orkiestrowym wstępie. Sekwencje riffów suną zaś z dynamiką łudząco podobną do tej znanej z "The Ultimate Incantation".

Nowy album Vadera wyróżniają też partie bębnów, pełne thrashowej motoryki i świetnie zagrane przez debiutującego za zestawem Jamesa Stewarta. Chłopak ma 24 lata, a gra tak, jakby death metalem parał się przynajmniej drugie tyle. Nie sili się na techniczne fajerwerki, dając jednak w zamian groove i solidnie osadzając kompozycje. Rumieńca "Tibi et Igni" dodaje zaś brzmienie, będące po raz kolejny zasługą białostockiego studia Hertz. Z jednej strony nowocześnie czytelne, z drugiej - po raz pierwszy chyba niepozbawione naturalnej głębi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Ognia! Vader - "Tibi et Igni" [RECENZJA PŁYTY] - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski