Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W ich rodzinie grzebienie, farby i nożyczki to pasja i codzienność

Justyna Lewandowska
Jak podkreślają zgodnie obie panie - żeby fryzjerstwo nie męczyło, trzeba kochać włosy i... ludzi
Jak podkreślają zgodnie obie panie - żeby fryzjerstwo nie męczyło, trzeba kochać włosy i... ludzi ATV Film Poznań
Mimo że obie panie dzieli przeszło 20 lat, ich głosy są nie do odróżnienia. Same przyznają, że zdarza się, że klienci nie mają pojęcia, z którą z nich rozmawiają.

Fryzjerskie tradycje w rodzinie zapoczątkowała Stefania Kobierska, która z grzebienia i nożyczek żyje już od 35 lat. Po 20 latach pracy u mistrzów zawodu, postanowiła otworzyć własny interes. I tak, rodzinny zakład "U Steni" funkcjonuje w Lesznie nieprzerwanie od 15 lat. Chociaż właścicielka obecnie mieszka w Poznaniu i każdego dnia musi dojeżdżać do pracy ponad 80 kilometrów. Smykałka do układania i strzyżenia włosów przeszła na córkę pani Stefanii: - Fryzjerką chciałam być od zawsze - opowiada Magdalena Kobierska i dodaje, że nie wyobrażała sobie, że mogłaby wybrać inny zawód. - Poszłam w ślady mamy. Nie było innego wyjścia, zaraziła mnie pasją - mówi z uśmiechem. We fryzjerskim fachu pracuje od 15 lat i wcale jej to nie nudzi. Wręcz przeciwnie - pani Magdalena podkreśla, że najbardziej męczą ją... urlopy.

Szewc bez butów chodzi
W tym roku w rodzinie państwa Kobierskich szczególnie ważny będzie 18 maja, kiedy córka pani Magdaleny, pójdzie do I Komunii. Dziesięcioletnia Marysia, która, podobnie jak mama i babcia, wykazuje fryzjerski talent, startowała w konkursie podczas Kwalifikacji do Mistrzostw Polski Juniorów. Marysia postawiła przed sobą bardzo trudne zadanie - z ułożeniem takiej fryzury czasem miewają problemy nawet bardzo doświadczeni fryzjerzy. Dziesięciolatka na główce manekina wyczarowała dobieranego warkocza, wykończonego kokardą z włosów. Za rok w konkursie chce wystartować młodszy brat Marysi, siedmioletni Marcel, który również zdradza zainteresowanie fryzjerstwem. Lubi robić kitki, nakręcać włosy na wałki, ale najbardziej upodobał sobie nożyczki i awangardowe cięcia.

Przed Marysią teraz wybór fryzury, którą zaprezentuje podczas swojej uroczystości komunijnej. Propozycje są dwie: loki (pomysł Marysi) i francuski warkocz (pomysł mamy Magdaleny). Zostało jeszcze trochę czasu, żeby zastanowić się nad kompromisowym rozwiązaniem, ale jedno jest pewne - nie trzeba będzie daleko szukać rąk, które uczeszą dziewczynkę.

Chociaż pani Magdalena przyznaje, że czasami szewc bez butów chodzi. - Brakuje czasu, żeby czesać siebie. Tak bywa, ale kiedy trzeba to strzyżemy, farbujemy i czeszemy się wzajemnie. Mama potrafi sama siebie obciąć, no ale ona jest przecież mistrzem - podkreśla pani Magdalena.
Uczymy zawodu i... życia
We fryzjerstwie po trzech latach nauki, zdaniu egzaminów praktycznego i teoretycznego, otrzymuje się tytuł czeladnika. Żeby zostać mistrzem, trzeba wykazać się co najmniej sześcioletnią ciągłą pracą w zawodzie i oczywiście zdać egzamin. Tytułem mistrza może pochwalić się pani Stefania. Przez kilkanaście lat wyszkoliła co najmniej 10 fryzjerów. Swoich uczniów traktuje jak własne dzieci. Szkolenie młodego fryzjera, trwające trzy lata, to włączanie go do fryzjerskiej rodziny.

Kiedy nadchodzi czas rozstania i uczeń opuszcza zakład pani Stefanii, łezka kręci się jej w oku. - Jesteśmy trochę takim drugim domem. Wychowujemy dzieciaki, bo oprócz nauki zawodu, cały czas przypominamy o tym, co w tej pracy jest najważniejsze - o drugim człowieku. Uczymy szacunku, obowiązkowości i sumienności. No i próbujemy nauczyć punktualności, ale z tym różnie bywa - żartuje pani Stefania. W tej chwili w zakładzie "U Steni" szkolą się trzy kandydatki do tego zawodu. Pani Stefania, podczas przygotowywania uczniów, kieruje się złotą zasadą - uczeń musi przebić mistrza. - Najbardziej cieszymy się, kiedy klienci przychodzą i są zadowoleni z usługi wykonanej przez naszego ucznia, a potem wracają do nas, ale chcą, żeby to on ich czesał - zaznacza fryzjerka. - Wtedy można powiedzieć, że czujemy, że ta praca ma sens, że przekazujemy coś tym młodym ludziom. Przecież nikt od razu nie nauczył się wszystkiego, każdy z nas był adeptem tej sztuki - dodaje założycielka rodzinnego interesu.

Co ciekawe, pani Stefania przyznaje się, że... nienawidzi myć włosów. Ale tylko swoich! O to zawsze prosi córkę albo jedną z uczennic. Od pierwszego dnia praktyki nastolatki muszą trenować na główkach manekinów, potem przychodzi czas na prawdziwy sprawdzian - cięcie szefowej. Jeśli fryzura się uda - a jest tak zazwyczaj - klientki żądają takiego samego uczesania! Bo, jak podkreśla pani Stefania, fryzjerstwo jest sztuką, którą doskonali się całe życie. Starsi od młodszych też się uczą. - Uczymy się czegoś nowego właściwie każdego dnia. Pamiętam jeszcze czasy, kiedy panie przychodziły na farbowanie włosów i siedziały, przesłonięte parawanami. Wszystko po to, by nikt nie widział, że poprawiają naturę - wspomina pani Stefania. Teraz są lepsze kosmetyki, maszyny, ale jedno pozostaje niezmienne - do wykonywania tego zawodu potrzebne jest powołanie. - To jest praca z ludźmi, tu trzeba mieć serce.
Niemożliwe nie istnieje!
- Czasami przychodzą do nas klienci z dziwnymi pomysłami. Staramy się im wyperswadować robienia trwałej po rozjaśnianiu, albo nakładanie farby na farbę. Niestety, niektórzy są uparci - tłumaczy pani Magdalena i dodaje, że zdarza się, że muszą odmówić wykonania zabiegu. - Pieniądze są nasze, ale włosy są klientów. Często bywa tak, że znajdą sposób, żeby zrealizować swoje zamiary. Część klientów wraca do nas z opłakanym skutkiem eksperymentów na głowie i mówią: "ratujcie!". A nierzadko nie ma czego ratować - opowiada. - Cały czas coś się dzieje i z żadnego kąta zakładu nie wieje nudą.

Fryzjerki wspominają historię, kiedy przyszła pani i poprosiła o zrobienie klasycznego banana (to rodzaj koka). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że owa pani włosy miała do ucha. - Nie ma rzeczy niemożliwych - udało się! - mówią fryzjerki.

Wielkanoc otwiera gorący okres dla fryzjerów

Młode pary często wybierają świąteczne dni na dzień ślubu. Panie Magdalena i Stefania przyznają, że jedzą szybko wielkanocne śniadanie i pędzą do zakładu. Po latach pracy przyzwyczaiły się, że wiosenne miesiące są okresem wzmożonej pracy. Śluby, chrzty, a przede wszystkim komunie wypełniają ich kalendarze. Nie jest lepiej podczas innych świątecznych okresów. W Wigilię, kiedy wszyscy zasiadają przy stole i wypatrują pierwszej gwiazdki, obie panie wyczarowują na głowach klientek wymarzone fryzury. Ubiegłoroczną kolację wigilijną rozpoczęły o... 22! Mimo natłoku pracy potrafią znaleźć czas nawet na zabawę, chociażby sylwestrową. Kiedy już wszystkie klientki wyglądają jak gwiazdy, obie panie mogą zabrać się za szykowanie swoich głów na sylwestrowe szaleństwo. Zgodnie twierdzą, że praca daje im mnóstwo satysfakcji i radości. Szczególnie, kiedy klientkę do zmiany fryzury popychają życiowe rozterki. - Dajemy im pewność siebie - mówią. I o to chodzi!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski